[115]DO LICY.
XIII.
Audivere Lyce, Di mea vota.
Bóg mię wysłuchał — wysłuchał o Lice!
Zestarzałaś się — a udajesz młódkę;
Bezwstydnie pełne wytrząsasz szklanice,
I stroisz minki słodziutkie.
Ochrzypłym głosem nie złowisz Amora,
On na zaklęcia twoje niewzruszony,
Woli ssać wonie ustek i kędziora
Chii, śpiewaczki uczonej.
Srogi, w lot mija strupieszałe dęby,
Więc i twarzyczkę twoją, zmarszczków pełną,
I te pożółkłe, chwiejące się zęby,
I łeb ze siwą już wełną.
Pięknej przeszłości nie wróci dla ciebie
Ni blask klejnotów, ni szkarłat koiski;
Czas nie powraca tego, co zagrzebie
W swe kronikarskie zapiski.
[116]
Kędyż uroda, kędy tchnący czarem
Puszek młodości? Cóżeś w spadku wzięła
Po tej, co wrzała niegdyś serca żarem,
Co i mnie nawet zajęła?
Tuż po Cynarze ty miałaś pierwszeństwo,
Mając i kształty i liczko milutkie —
Lecz niezbłagane losu okrucieństwo
Dało Cynarze dni krótkie.
Ty za to długo pożyjesz, jak wrona,
By wszyscy twoi dawni wielbiciele
Mogli z szyderstwem wzruszając ramiona
Widzieć pochodnię w popiele.