Ofiara (Nansen, 1907)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ofiara |
Pochodzenie | Próba ogniowa |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Jan Rowiński i Adam Sobieszczański |
Data wyd. | 1907 |
Druk | Drukarnia Polska |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Wincenty Szatkowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Naczelnik biura posiadał maleńki ogródek, w którym znajdowała się także grządka poziomek, owoców z niej nigdy prawie nie zbierano. Przytrafiło się jednak lato, odznaczające się takim urodzajem, jakiego najstarsi nawet ludzie nie pamiętali. Wówczas to i grządka w ogródku naczelnika pokryła się tu i owdzie małemi czerwonemi poziomeczkami. Były one bardzo marne, ale zawsze... poziomki!
Dwaj synkowie naczelnika zachwyceni byli owocem. Zaglądali po kilkanaście razy do ogródka, i ciesząc się z poziomek oczekiwali z biciem serca, rychło owoc należycie dojrzeje.
Nie czekali na to długo i razu pewnego wysłała ich matka do ogródka, dla zerwania owoców.
Przy wręczaniu im małych plecionych koszyczków, nie żałowała im napomnień, aby czasem jakiej poziomeczki nie zjedli...
Owoc był co prawda apetyczny, dzieci jednak chociaż łykały ślinkę, zachowywały się posłusznie i pracując z wielką wytrwałością, wynagradzały swoją pożądliwość myślą o smacznym obiedzie.
Pracowały tak pilnie, że każdą łodyżkę, każdy listek dokładnie przepatrzyły, i najmniejsza, nawet skarłowaciała poziomka nie uszła ich uwagi.
Po starannem zebraniu poziomek, dzieci z tryumfem pobiegły do domu i wręczyły matce jeden, ale zato pełny koszyczek soczystego owocu.
Żona urzędnika starannie poziomki ułożyła i ozdobiła koszyczek zielonym liściem. Dzieci z otwartemi buziami przyglądały się tej robocie.
Po poprawieniu tej i owej poziomki, dokładniejszem ułożeniu liści, matka odezwała się:
— Weźcie czapeczki dziec; pójdziecie naprzeciwko do landrata, pokłońcie mu się grzecznie i poproście, żeby raczył przyjąć ten skromny koszyczek poziomek. Powiecie mu, że matka liczy na to, iż one pokrzepią go w chorobie.
Dzieci stanęły jak wryte, nie odezwały się przez chwilę ani słówkiem, zdawało się, że nie pojmują słów matki. Ta jednak, wkładając im czapeczki na głowy i poprawiając ubranka, zalecała, aby się dobrze sprawili i pospieszyli się, poczem wręczyła starszemu koszyczek i wyprawiła malców. Chłopcy, spoglądając na siebie, w milczeniu, szli powolnie w kierunku znanego im domu.
W wygodnym fotelu, otulony poduszkami i pledami, siedział landrat, zmizerowany długotrwałą chorobą.
W wazonach umieszczone były wspaniałe bukiety, przysyłane codziennie jako prezenty od dam z miasteczka.
Na małym stoliczku, obok fotelu, stała prześliczna patera z owocami, między któremi szczególną zwracały uwagę olbrzymie okazy poziomek...
Dzieci, stanąwszy we drzwiach, pokłoniły się zgrabnie, poczem starszy, ze szczerą naiwnością, powtórzył słowa matki.
Chory wyciągnął rękę po koszyczek i skrzywiony, począł przyglądać się jego zawartości.
Wreszcie uśmiechnął się pobłażliwie i odezwał protekcjonalnie:
„Pokłońcie się waszej kochanej mateczce i powiedźcie, że dziękuję serdecznie za prezencik. Cieszy mnie to bardzo, iż o mnie pamiętała...”
Dzieci opuściły salon landrata; zaledwie jednak za drzwiami się znalazły, usłyszały słowa:
„Żono, chodź tutaj, moja droga, i zabierz te poziomki, przysłane przez naczelnika biura. Mieli także czem mnie obdarowywać... Są tak marne, że możesz je bez żadnej szkody oddać służbie; niech je sobie zjedzą!...”
Malcy, słysząc to, długo stali w przedpokoju w niemem milczeniu, patrzeli na siebie, nagle obaj... wybuchnęli gorzkim płaczem.