>>> Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Olbrzym
Pochodzenie Echo, 1877, nr 112
Redaktor Zygmunt Sarnecki
Wydawca Zygmunt Sarnecki
Data wyd. 1877
Druk Drukarnia Jana Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Klemens Junosza
Tytuł orygin. Le géant
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OLBRZYM.
Ballada W. Hugo.

Les nuées du ciel elles mêmes craignent que je ne vienne chercher mes ennemis dans leur sein.“
Mottenabi.

Wojownicy! jam zrodzon na gallijskiej ziemi
Przodek mój, Ren szeroki, jak strumyk przekraczał,
Dzieckiem myła mnie matka śniegi polarnemi,
A kolebkę mą, ojciec z ramiony krzepkiemi,
Skórami z trzech niedźwiedzi zdobił i otaczał.

Bo mój ojciec był silny! Dziś z wieku brzemieniem,
Ma już czoło zmarszczone, włosy srebrem lśniące...
Słabego starca wkrótce dotknie śmierć ramieniem,
I dziś zaledwie może wyrwać dąb z korzeniem,
By wesprzeć kroki drżące.

Więc ja go mam zastąpić — mam jego pociski:
Łuk żelazny i strzały jak skrzydła sokole,
Ja mam zastąpić starca co już zgonu bliski,

Ja, co stojąc w dolinie na górze poblizkiej,
Siąść mogę — i giąć tchnieniem potężne topole!

Młodzieńcem jeszcze — gdzie łańcuch Alp wysoki,
Jam już torował drogi w pośród skał szeregu,
Głowa moja jak góra dźwigała obłoki,
Często w szlakach powietrznych śledząc orłów kroki,
Ręką chwytałem je w biegu!

Walczyłem z uraganem — odetchnieniem skorem,
Gasiłem błyskawice w ich wężowych skrętach,
Lub kiedym się zapędził za morskim potworem,
Ocean u stóp moich wnet stawał otworem,
I bardziej niż przed burzą drżał w swoich odmętach!

Jam błądził i goniłem często bez wytchnienia,
Za rekinem po morzu, w górze za sokołem,
Niedźwiedź w moim uścisku konał bez zranienia,
I nie raz od jednego pięści uderzenia,
Z paszczęki rysia kły wziąłem!

Ta igraszka dziecinna już mnie dziś nie bawi,
Ja teraz lubię wojnę w całej grozie srogiej,
Łzy rodzin i przekleństwo, które serca krwawi,
Obozy — broń błyszczącą, jak w słońcu się pławi,
I rycerzy co sen mój przerwą krzykiem trwogi.

W kurzu i krwi — gdy dzikość tłum zapali,
Gdy się zetrą szeregi i pierś w pierś uderzy,
Ja wstaję i za niemi idąc co raz dalej,

Jak kormoran w wir groźnej oceanów fali,
Spadam w szeregi rycerzy.

Jako samotny żniwiarz wpośród snopów stoję,
Wśród zmiażdżonych szeregów, gdzie bitwa śmierć niesie,
Krzyki ich głuszy jedno słowo moje,
A moja pięść bezbronna tłucze twarde zbroje,
Lepiej niż dąb sękaty wyszukany w lesie.

Zazwyczaj chodzę nago.., pusty śmiech mnie bierze,
Gdy widzę w stal zakutych waszych wojowników,
Lekką dzidę z jesionu mam na ich pancerze,
I chełm, co go nie ruszy (choć lekki jak pierze),
Dziesięciu silnych byków.

Ja za pomocą drabin nie biorę zamczyska,
Ale zrywam łańcuchy i mostów szeregi,
Jak taran, z murów silnych czynię rumowiska,
I z potężną wieżycą potykam się zbliska,
A szczątkami jej fossy napełniam po brzegi.

Gdy przyjdzie kolej pójść za zwyciężonymi,
Wojownicy! zwłok moich nie rzucajcie krukom,
Lecz pogrzebcie je między góry wysokiemi,
By spoglądając na nie człowiek z obcej ziemi,
Grób mój pokazał wnukom.

Klemens Junosza.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Klemens Szaniawski.