Opisanie zabajkalskiej krainy w Syberyi/Część I/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Opisanie zabajkalskiej krainy w Syberyi
Wydawca F.A. Brockhaus
Data wyd. 1867
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Indeks stron
IV.
Położenie Nerczyńska. — Rzeka Nercza. — Historya Nerczyńska. — Statystyka Nerczyńska. — Baty na grobie. — Protojerej. — Kupcy. — Botanicy. — Szkoły. — Cmentarze. — Partya aresztantów i dwaj z Polski młodzieńcy. — Polacy zmarli w Nerczyńsku. — Góry. — Barszczówka. — Jeszcze wody mineralne. — Kupcy Kandyńscy. — Jesień i piękność natury bez historyi człowieka. — Stretieńsk. — Zdegradowany oficer. — Powrót kozaka z koronacyi. — Charakterystyka Moskali. — Poszukiwanie J. Franklina w Syberyi. — Kozacy biją oficerów liniowych.

Miasto Nerczyńsk położone jest pod 51° 58′ szerokości a 134° 15′ długości geograficznej od Ferro. Zbudowane jest w szerokiej i obfitującej w łąki dolinie, na lewem piaszczystem wybrzeżu Nerczy. Okolice miasta są wcale przyjemne: na błoniach snuje się wężykowato rzeka, nad nią i na górach bezleśnych rośnie wiele kwiatów i mnóstwo jest ptaków. W blizkości wspaniała Szyłka a nad nią monastyr uśpieński, do którego mieszkańcy miasta robią wycieczki spacerowe. Klimat jest tu równie surowy jak i w reszcie Dauryi. Nercza[1] pod miastem puszcza zwykle około 23. kwietnia (to jest około 5. maja nowego stylu), zamarza zaś około 13. (25. nowego stylu) października. Średnio przez 192 dni w roku powierzchnia jej bywa lodem okryta. Nercza przy swojem ujściu wzniesiona jest 1,880 stóp nad poziom morza.
W jej okolicy pierwszy raz Moskale pokazali się w 1652. roku; był to oddział sotnika kozackiego Piotra Bekietowa. który na czele stu ludzi wysłany był z Jenisejska na podbicie zabajkalskich Buriatów i Tunguzów. Lecz miasto właściwie założone 1658. roku przez Atanazego Paszkowa, wojewodę jenisejskiego i komendanta ekspedycyi amurskiej. Z początku był tu tylko drewniany zameczek (ostróg), który nazwali Nieludów, od nazwiska Tunguzów Nieludi (nie ludzie), którem wówczas Moskale pogardliwie Tunguzów nazywali. Przy zameczku wzniesiono kilkanaście chałup, a liczba ich z napływającą ludnością powiększała się. Utworzyło się miasto, a zameczku dzisiaj śladu niema. W XVII. jeszcze wieku Nerczyńsk został stolicą nerczyńskiego województwa. Moskale sąsiadując z Polską, wiele bardzo od niej przejmowali i tytuł też polski wojewodów dali swoim gubernatorom. Wojewodowie mieli władzę mniejszą i mniej oznaczoną od dzisiejszych gubernatorów, w odległych jednak od Moskwy prowincyach, rządzili samowładnie i bez kontroli, jakby lenni carzykowie; od polskich wojewodów znacznie się różnili tak co do godności, obowiązków jak i znaczenia politycznego.
W tym także wieku Nerczyńsk, jako leżący na trakcie amurskim, był punktem zbornym dla kozaków i osiedleńców udających się w Nadamurze i punktem wyjścia zbrojnych ekspedycyj, które tam walczyły z Chińczykami.
W Nerczyńsku Moskwa zawarła traktat z Chinami 1689. roku; posłem moskiewskim był Gołowin, ze strony Chin pod prezydencyą urzędnika chińskiego, konferowali jezuici. O traktacie nerczyńskim w innem miejscu obszerniej powiem.
W XVII. też i XVIII. wieku, do założenia Kiachty, z Nerczyńska wychodziły do Pekinu moskiewskie kupieckie karawany.
W nowszych czasach Nerczyńsk został stolicą powiatu nerczyńskiego, od roku zaś 1857, w którym stolicę tego powiatu przeniesiono do Czyty, należy do liczby podrzędnych miast i jest na drodze upadku. Podnieść go może tylko przemysł, który się jeszcze nie prędko rozwinie, lub handel, którego znaczenie z tego powodu, że Nerczyńsk leży na trakcie amurskim, podnieść się powinno. Gdyby Nerczyńsk przy samem ujściu Nerczy, nad Szyłką miał posadę, wzrost jego byłby pewniejszy. Pozycya na boku o kilka wiorst od głównego traktu wodą sprawia, iż wielu flisów i kupców płynących na Amur bez szczególnego interesu do niego nie wstępuje. Dawniej miasto było w tem miejscu, gdzie dziś jest Stary Nerczyńsk; z powodu częstych powodzi i wylewów Nerczy, mieszczanie przenieśli się o pół mili w górę na piaszczysty pagórek, a byliby lepiej zrobili, gdyby się byli usadowili nad Szyłką. Już to Moskale niezawsze umieją wybierać pozycye dla swoich miast; dowodem jest Petersburg, Moskwa, a za Bajkałem Kiachta, Nerczyńsk i inne osady. Nerczyńsk tem się wyróżnia pomiędzy wielu innemi miastami, że nieposiada tak jak one owej nudnej regularności, niema fizyonomii tak bardzo skarbowej, wojskowej; nie mniej przeto jest nudne i nieciekawe. Rozrzucony na znacznej przestrzeni, tylko w środku swoim zbudowany jest według planu na stoliku czynownika zrobionego. Poboczne uliczki widać, że bez rozkazu powstawały; są tam chałupy i nizkie domki z gnojnemi podwórkami, oddzielone od siebie ogrodami i długiemi parkanami, które każdemu moskiewskiemu miastu dają pozór wielkiej osady. Na ulicach piasek i cisza; ruch ludności zaledwo jest widoczny. Na rynku i ulicach do niego wiodących, są porządniejsze dorny, jest tam i ratusz murowany, gościnny dwór, dwie kamienice i cerkiew z zielonemi dachami.
Ludność miasta wynosi 4,721 głów[2] i składa się z mieszczan trudniących się rolnictwem, uprawą tytoniu, z kupców, którzy z wołogodzkiej gubernii w przeszłym wieku tu osiedli, z urzędników i z jednej kompanii czytyńskiego garnizonu, będącej tutaj na załodze.
Towarzyskie stosunki mało wyrobione. Zamożniejszych i uboższych ludzi zabawy, nie obchodzą się bez gry w karty i pijatyki. Kupcy oszczędniej i skromniej żyją, niż gdzie indziej, lecz podczas uroczystości familijnych występują z całym przepychem i pretensyą dorobkowiczów do pańskości.
Namiętność do wyścigów konnych, we wszystkich klasach jest rozszerzoną.
Wypadek przed rokiem zaszły, dotąd jest przedmiotem rozmów w tutejszem towarzystwie. Sprawnik P(osolskoj) i horodniczy S(tupin) z powodu żon swoich, szczerze, po kobiecemu nienawidzących się, żyli w niezgodzie. Obmowy, plotki, wywołały pomiędzy obu domami niesnaski, które się tragicznie zakończyły.
Ostry język sprawnika niedawał pokoju żonie horodniczego: martwiła się kobiecina, nareszcie zachorowała i zapewno nie ze zmartwienia umarła. Horodniczy, ekswojskowy, człowiek niepowściągliwy i gwałtowny, głosił, że sprawnikowie jego żonę wpędzili do grobu a gdzie mógł szczypał sławę oraz honor męża i żony. Uniesiony zemstą, na zabawie publicznie zelżył panią sprawnikową a z mężem jej zrobił brutalską awanturę. Wówczas właśnie przyjechał do Nerczyńska Murawiew jenerał gubernator wschodniej Syberyi. Sprawnikowa udała się do niego ze skargą na horodniczego: opowiedziała mu wszystkie szczegóły brutalskich obelg i prosiła o opiekę i obronę. Jenerał gubernator człowiek europejski, pełen zawsze uszanowania dla kobiet, posłał po horodniczego, surowo go zbeształ i zmusił w obecności swojej, na klęczkach prosić o przebaczenie obrażonej kobiety. Po tej scenie zdawało się, że nastąpiła zgoda i koniec zawziętych kłótni, rozdmuchiwanych przez prowincyonalne plotkarstwo. Horodniczy ze sprawnikiem pogodził się przy butelce, obiecał zapomnieć wszystko, co między nimi zaszło, wylewał się z dowodami przyjaźni i wzajemnie obaj panowie przepraszali się. Horodniczy wspomniał zonę swoją i obelgi, jakie ją do grobu sprowadziły: dla zupełnej więc zgody, zaproponował, ażeby sprawnik na grobie żony, odwołał wszystkie obelgi szkodzące pamięci nieboszczki i przeprosił zwłoki w grobie leżące. Sprawnik pojechał z horodniczym na grób zmarłej. Ledwo stanęli nad mogiłą i sprawnik nachylił się żeby prosić o przebaczenie nieboszczki, z za nagrobku wypadło dwóch kozaków i powaliwszy sprawnika na grób dali mu sto kilkanaście batów w obecności tryumfującego horodniczego. Kłótnie i sceny takie zakończone zostały przetranslokowaniem obu urzędników w różne odległe od siebie miejsca.
Bijatyki w czasie zabaw i zgromadzeń wesołych pomiędzy czynownikami, są w porządku dziennym; nikt już na nie niezwraca uwagi. Obelga, spotwarzenie, nie wywołuje tutaj jak w Europie pojedynków.
Głośną osobą w Nerczyńsku jest protojerej, przybyły przed kilkunastu laty z smoleńskiej gubernii, z którym przypadkowo się poznałem. Średniego wzrostu, blady, dzióbaty i chudy, usta ma wcięte, oczy bystro latające, brodę i włosy jak wszyscy księża moskiewscy nosi długie. Mówi słodko słowami biblii. Z mowy wziąłbyś go za świętego, za człowieka bez skazy. Wygadany i rozumny, protojerej prędko poszedł w górę: prócz wielu innych obowiązków przynoszących mu dochody, został inspektorem powiatowej szkoły. Niewiadomo mi: czy z powodów ambitnych, czy ze względu na dobro religii czy też pochnięty złośliwością serca? protojerej odkrywał wszystkie nadużycia władz duchownych w wschodniej Syberyi, denuncyował do synodu pojedynczych księży, malował ich rozpustę, pijaństwo, handel, niedbałość o służbę Bożą i t. p. Koledzy oburzeni jego denuncyacyami, wystąpili z nim do walki. Napróżno protojerej posyłał pieniądze do synodu i drogie dauryjskie kamienie, — głos większości znalazł posłuchanie i synod protojereja, jako człowieka niespokojnego, robiącego fałszywe denuncyacye, usunął od obowiązków i posyła na rekolekcye. Wszystkie plany i marzenia jego ambicyi rozwiały się i znikły, protojerej odegrywa dzisiaj rolę męczennika prawdy, rolę prześladowanego w społeczeństwie bociana; spodziewa się jednak, że prawda, to jest on, jak olej na wierzch wypłynie. O życiu tutejszych kupców już mówiłem. Oddani spekulacyi handlowej, całe życie marzą o zebraniu kapitału. Kupiec, który potrafił zbogacić się, jest arystokratą, czuje swoją godność nawet w obec majora i posiada, pomimo nie bardzo szlachetnych sposobów zbogacenia się, szacunek kolegów i publiczności. Pieniądz jest dowodem rozumu, zacności, on jest cnotą i wynagradza jakby zasługa postępki nikczemne dawniej popełnione. Na całym świecie człowiek bogaty jest szanowany, lecz prócz Ameryki nigdzie takiego szacunku nie posiada jak w Moskwie, a szczególniej w wschodniej Syberyi. Ubrani w surduty i palta nieposiadają samodzielności myśli, niedbają o samodzielność stanowiska w społeczeństwie, i o dążeniu do życia politycznego, nie ma co mówić. Kwestye publiczne wielkiej wagi zajmują ich o tyle, o ile wpływu wywierają na obroty handlowe. Nauka jest dla nich także rzecz niepotrzebna. Mają wszyscy wiele sprytu, naturalnego rozsądku i ten im wystarcza. Dla nauki szkoda czasu, lepiej go obrócić na zabawy, używanie życia przy butelce i na łonie kobiety, oraz na przemyśliwanie sposobów zbogacenia się, będącego alfą i omegą wszystkiego na świecie.
Znalazły się jednak w ich gronie dwie osoby, które, o rzadki fenomen! poświęciły się nie tylko handlowi ale i nauce. Pan Juriński, kupiec tutejszy, członek geograficznego towarzystwa, z zapałem oddaje się botanice: odbywa podróże po Dauryi i nad Amurem, zbierając kwiaty do swego zielnika, kopiuje stare napisy, zbiera zabytki archeologiczne, opisuje całe okolice, jednem słowem, pożytecznie pracuje na pięknem polu nauki. Pan Zinzinów jest także botanikiem, posiada oranżeryę w Nerczyńsku, odbywa ekskursye i pisuje artykuły do różnych dzienników. Kupcy dowodzą, że handel i nauka niechodzą w parze a dla poparcia swojej opinii wskazują pana Zinzinowa, który botanizując, pozwolił na roli swojej kupieckiej działalności, wyróść chwastowi bankructwa. W oczach ludzi szerszego poglądu, poświęcenie zysków materyalnych wznioślejszym dochodom moralnym, jakie daje nauka, zawsze budzi sympatyę; z nią też wymieniam nazwiska nerczyńskich botaników i ich drobne ale piękne prace.
Kupiectwo nerczyńskie, nie posiada wielkich kapitałów; cały kapitał kupców 1852. roku wynosił 93,000 rs., a w 1856. roku 120,600 rs. Zamożniejsi sprowadzają do swoich sklepów na 10,000 lub 5,000 towarów, wielu posiada tylko długi i towary na kredyt udzielone.
Żydzi w Nerczyńsku trudnią się kramarstwem i nie źle im powodzi się. Wszyscy są z Polski wysłani za różne przestępstwa, tylko nie polityczne.
Mieszczanie trudnią się rolnictwem i uprawą tytoniu. Tytoniu zbierają rocznie do 5,000 pudów. Pud na miejscu w jesieni kosztuje 1 rs., zimą i latem 1 i ½ a nawet 2 i ½ rs.
W czasie, który upłynął pomiędzy pierwszym a powtórnym moim pobytem w Nerczyńsku, ruch handlowy i ruch ludności w mieście zmniejszył się z powodu przeniesienia stolicy powiatu do Czyty. Dzisiaj prócz policyi, magistratu, biura pocztowego i więzienia niema innych magistratur w Nerczyńsku. Słychać, że i załoga wojskowa opuszcza Nerczyńsk. W niej jest kilku jeńców polskich z 1831. roku; nazwiska ich wymieniłem opisując Czytę. Mieszka tu jeszcze jeden jeniec polski z 1812. roku niejaki Rzeźnicki. Zabrany do niewoli, długo służyć musiał w syberyjskich batalionach i dopiero przed kilkunastu laty otrzymał dymisyę. Niezapomniał mówić po polsku, ale już zdziecinniał od starości i pochylił się ku ziemi. Stary, wytarty płaszcz żołnierski okrywa szczupłą jego figurę, na którą nikt niezwraca uwagi. Ożenił się tu przed wielu laty i ma swoją własną chałupkę.
W Nerczyńsku są trzy szkoły: elementarna, powiatowa i duchowna. Szkoła powiatowa posiada trzy klasy i czterech nauczycieli; nauki wykładają w niej elementarne, uczniowie nie noszą mundurów.
W szkole duchownej sposobi się młodzież na djaczków i przygotowuje do seminaryum duchownego w Irkucku; uczniów obecnie jest 70. Czterech nauczycieli wykładają w niej języki: moskiewski, cerkiewny, łaciński, grecki i mongolski, uczą prócz tego arytmetyki, geografii, historyi świętej i religii.
Za miastem na piaszczystym pagórku bielą się groby starego cmentarza. Piasek rozwiał niektóre mogiły i porozrzucał kości. Tutaj sterczą białe golenie, obok wala się czaszka rozbita i piszczel, żebra porozrzucane tu i owdzie kąpią się w piasku i sprowadzają smutne myśli o człowieku! Do kogo te kości należą? Ta czaszka rozbita, napełniona piaskiem, może to głowa człowieka pełnego niegdyś myśli i fantazyi: człowiek, do którego należała, może urodził się na równinach nadwiślańskich lub na brzegach niemeńskich — los zagnał go tutaj, żeby zginął bez pamięci i mogiły. Wiatr porozrzucał jego kości i porozbijał: nikt ich nie zbierze, nie poszanuje, nie wspomni o jego życiu! Może te kości byłyby relikwią w swojej ojczyźnie, a tutaj wiatr niemi pomiata, zasypuje, bieli i poniewiera! Smutny jest los człowieka, ale i kości nie są bez przyszłości. Wielką jest wiara, która te próchna ożywia i uczy, że połamane i porozrzucane resztki człowieka zejdą się, ożywią i staną według zasługi w uwielbieniu lub w potępieniu przed Bogiem i ludzkością zmartwychpowstałą!
A ten piszczel, co sterczy groźnie nad piaskiem jak maczuga rozbójnika, do kogo należał? do jakiego człowieka i do jakiego narodu? Może człowiek, którego była częścią, splamiony zbrodnią wyrzucony został na to miejsce z nad brzegów Wołgi! Kości jego zgruchotane, były niegdyś pełne siły nadużywanej, strach w koło siebie siejącej; dzisiaj stoczone robakami, zwietrzałe, jak urągowisko podnoszą się z piasku!
Te golenia zkąd przywędrowały? czy z gór Kaukazu? czy też z nad jezior finlandzkich? a może z nad Dniepru, Sekwany, albo z stepów kirgizkich lub naddońskich? Biorę je w rękę ze czcią i szacunkiem; a może to kość złodzieja, tyrana lub mordercy, a może też i kość męczennika narodowego, apostoła Bożej wolności? Może, bo tu w tej ziemi wygnania zbrodnia żyje i spoczywa obok cnoty! Ludzie nie rozróżnią ich kości, ale Bóg wie, do kogo one należały! Wielki jest Bóg, co ożywia kości umarłych!
Smutno mi! Wiatr zachodni powiewa i igra z piaskiem i z kościami. Szczęśliwy, kto ma grób, a grób w swojej ziemi. Tutaj nie jeden nasz rodak:

Konając patrzy na świat, sam jeden na świecie!
Dłoń mu przychylna powiek nie zamyka!
Żałobne grono łoża nie otoczy,

Nikt nie pójdzie za trumną do wieczności domu,
Garsteczki piasku nic rzuci na oczy.
Zapłakać nie masz komu![3]

Tuż obok starego cmentarza, na wyższem cokolwiek miejscu rosną na piasku smutne czarne krzaki i karłowate sosny. Pomiędzy niemi stoi krzyż i wznoszą się nizkie mogiły — to jest cmentarz samobójców. Nie jednego wyrzuty sumienia lub głupstwo, nie jednego rozpacz lub tęsknota wygnania zrobiły samobójcą! Niech ich Bóg sądzi, modlitwa na ziemi niech będzie ich pamięcią pomiędzy nami!
Siadłem na piasku i spoglądałem na rozrzucone i czerniejące w dolinie miasto i na ostrokół więzienia pod skalistą górą, gdy odgłos bębna kierującego się ku więzieniu, uderzył w me ucho. Zbiegłem z pagórka, ulicą szli więźniowie w kajdanach, otoczeni żołnierzami; była to partya deportowanych do kopalni nerczyńskich. Stanęli w szeregach przed bramą więzienia, urzędnik ich rachował; na boku stało dwóch młodzieńców, dwoje dzieci z naszej ziemi. Uczucie, które po miłości Boga jest najświętszem, uczucie, z którego narody się chlubią i które wynagradzają, jednem słowem uczucie miłości ojczyzny, w nieszczęśliwej Polsce wróg karze jako zbrodnię i występek. Otóż dwaj na boku stojący młodziuchni więźniowie, wygnani zostali z Polski i zrównani są z zbrodniarzami za to, że Boże natchnienie uderzyło w ich serca i odezwało się chęcią pracy dla ojczyzny zawsze tak szczytną i świętą! Mówili biedni w towarzystwie kolegów gimnazyalnych, jakby pracować dla kraju, jakimby sposobem dostać się do wojsk francuzkich walczących z Moskwą; podsłuchano ich i za tę rozmowę dali po dwieście kijów i przysłali do robót katorżnych!
Poszedłem powitać tych młodzieńców, jeszcze prawie dzieci, powitać i pocieszyć na ziemi wygnania. Zacząłem z nimi rozmawiać, gdy głos czynownika więziennego rozległ się za mojemi plecami, głos, co mnie plugawił i odpychał od rodaków. Niepozwolono ich powitać i odepchnięty zelżony słowami, odszedłem milcząc. Bóg odpowie tym siepaczom!
Wprost rynku, na polu stoi cerkiew, a w około niej bielą się nagrobki nowego cmentarza. Kolumny ceglane pobielane ze złoconemi gałkami gniotą mogiły kupców; nagrobki z muru w kształcie budek długiemi rzędami, zaległy cmentarz. Szumne napisy, górne porównania malują żal pozostałych i przymioty poległych w grobach. Ów porównywa żonę swoją do pięknej róży, przyjemność i przykrości życia do zapachu i kolców tej rośliny; na innym nagrobku napis głosi, że kochana żona zostawiła jedynego męża w nieutulonym żalu, który wylał się w rozciągłym, grobowym trenie. Wyjątki z pisma św. są najlepszemi napisami na grobowcach nowego cmentarza.
Nad wielu mogiłami wznoszą się drewniane budynki z daszkami w rodzaju skrzynek, przypominające groby Tatarów; nad innemi drewniane szopy, nad innemi znowuż wznoszą się tylko drewniane krzyże, a nad innemi jeszcze nie masz i krzyżów.
Polacy w mieście niemają osobnego cmentarza. Ciała ich grzebią na moskiewskim cmentarzu; ale niema tam ani jednego krzyża, kamienia i znaku, coby wśród gromady obcych grobów, wskazywał przychodmowi z Polski mogiłę rodaka. Zapomnienie okryło życie i grób zarazem. Spoczął tu niejeden wygnaniec, lecz o kilku tylko zebrałem wiadomości.
Jan Tarkowski z Wołynia, zmarły przed kilku laty, tutaj spoczywa. Umarł w lazarecie wojskowym, a śmierć przyspieszyła mu chciwość stróżów. Idąc do lazaretu Tarkowski zabrał z sobą kilka rubli, które dla żołnierza są znacznym już funduszem, a niedowierzając uczciwości dozorców i felczerów, pieniądze chował na nodze za szpitalną pończochą. Bystre oko dozorców wypatrzyło miejsce, w którem Tarkowski chował pieniądze, a nie mogąc innym sposobem ich otrzymać, dali mu w lekarstwie truciznę, od której nieszczęśliwy Jan umarł, a kapitał stróże zabrali. Kapitał ten, powtarzam, składał się z kilku rubli.
Tarkowski w roku 1831 walczył na Wołyniu z Moskalami jako powstaniec. Wzięty do niewoli, zapędzony został do zachodniej Syberyi, gdzie mu służyć kazano w kozackiem wojsku. Gdy sprawa, której przewodniczył ks. Sierociński, w Omsku została odkrytą, Tarkowskiego z kilku innymi pognali do batalionu piechoty, który stał na załodze w forteczce w Presnowsku. W czasie aresztowania Tarkowskiego, w Omsku już odbyły się krwawe egzekucye, mordowanie kijami najszlachetniejszych wygnańców i już skończyło się wysyłanie tych, co przy życiu zostali, do kopalni i fortec (1837. roku). Zdaje się, że nie było powodów aresztowania Tarkowskiego, a jednak aresztowano go. Pewnego razu pisarze batalionowi, idąc z kancelaryi do domów w porze wieczornej, rozmawiali z sobą o interesach biurowych. Jeden z nich myśląc o pohulance następnego dnia rzekł «zawtra kak kończim jeto dieło, wot to otożgiom», co znaczyło, że jak skończą pracę w biurze, pohulają sobie. Mała dziewczynka, córka kozaka, słyszała ten frazes, ale źle zrozumiawszy wyraz otożgiom, powiedziała ojcu, że jacyś nieznajomi jej żołnierze szli ulicą, i mówili z sobą, iż chcą coś podpalić «żażgiom».
W owym czasie z powodu sprawy omskiej, jeńców naszych w całej Moskwie okropnie, po Neronowsku prześladowano. O związku omskim krążyły pomiędzy pospólstwem najfałszywsze wieści. Mówili, że jeńcy polscy zamierzają zbuntować się i mścić się na Moskalach spaleniem wszystkich miast i wsi syberyjskich i wyrżnięciem całej ludności. Ludzie rozumniejsi niewierzyli takim wieściom, większość jednak nie tylko pospólstwa uwierzyła im i zaczęła podejrzliwie traktować Polaków. Każdy pożar w Syberyi i w Moskwie przypisywano Polakom; każdy wyraz, którego nierozumieli w mowie Polaków między sobą, był przyczyną najzłośliwszych podejrzeń i denuncyacyj. Życie naszych wojowników w niewoli było opłakane. Męczeni służbą, dyscypliną wojskową, bez pieniędzy, w biedzie, podejrzywani, prześladowani za najniewinniejsze postępki i mowy, bici i aresztowani niewiedząc za co i dla czego, powoli ulegali pod ciężarem tego długiego ucisku.
Ojciec wysłuchawszy opowiadania dziewczynki, a wierząc wszystkim pogłoskom o Polakach krążącym, zrobił wniosek, iż ludzie, którzy mówili o podpaleniu musieli być Polacy, i zaraz doniósł zwierzchności o zamiarze Polaków podpalenia Presnowska i zrobienia w nim rewolucyi. Aresztowano wszystkich Polaków, jacy tylko byli w Presnowsku, to jest: Jana Tarkowskiego, Wojciecha Osuchowskiego, Stefana Dzierzka i Krzyżanowskiego. Przy aresztowaniu znaleźli między rzeczami niektórych wiersze księdza Sierocińskiego, któremi ten gorliwy i ze wszech miar zacny patryota ożywiał energię, nadzieję i utrzymywał ducha polskiego pomiędzy Polakami w niewoli; prócz tego znaleźli u jednego list od kolegi Szadurskiego. Wiersze Sierocińskiego były w oczach komisyi śledczej w Omsku nieomylnym dowodem, iż aresztowani należeli do związku omskiego, czego im jednak nie mogli dowieść. W liście nie było mowy o żadnych zamiarach i planach politycznych; Szadurski pisząc o różnych okolicznościach i swojem położeniu, napisał, iż chciałby przespać czas niewoli, a obudzić się dopiero wtenczas, w którym rodacy krzykną «wolność». Był to wykrzyk serca stęsknionego i cierpiącego w niewoli, a nie hasło jakichsiś ruchów. Otóż takie dowody miała komisya należenia do związku obwinionych, a na zasadzie wyrazów słyszanych przez kilkunastoletnie dziewczę, zadecydowała, iż obwinieni, w liczbie czterech, zamyślali rozpocząć rewolucyę w Presnowsku. Pisarze, słysząc o takim kierunku sprawy Polaków, donieśli władzy, iż nie uwięzieni Polacy powiedzieli wyrazy, które słyszała dziewczynka na ulicy, lecz oni je wyrzekli wychodząc z kancelaryi, a powiedzieli je w znaczeniu jak go wyżej określiłem. Nic jednak nie pomogło szlachetne przyznanie się pisarzy: więźniów trzymano pod śledztwem i sądem przez trzy lata, poczem skazano ich do rot aresztanckich w fortecy ujśćkamieniogorskiej nad Irtyszem. Tarkowski, Szadurski i ich koledzy, pracowali w kajdanach w fortecy przez lat pięć; w roku zaś 1845 czterech pognali do Nerczyńska, gdzie wcielono ich w szeregi garnizonu, a Szadurskiego do Aczyńska (w krasnojarskiej gubernii), gdzie umarł. Żołnierska służba moskiewska, jako ciężka i zupełna niewola, objęta jest, jak mówiliśmy już, karami kryminalnego kodeksu; doświadczyli jej biedni więźniowie przez wiele lat. Niemając odpoczynku, w ciągłym trudzie, podejrzeniu i w obawie kar, stracili młodość, świeżość ciała a może i dzielność ducha. Tarkowski był uczciwym człowiekiem, a koledzy z żalem go wspominają. W ojczyźnie zostawił żonę i dzieci, które może niewiedzą, jak zeszło życie ojca, którym się mają prawo chlubić. Grobu jego nie mogłem wynaleźć.
Przed 1840. roku umarł w nerczyńskim lazarecie Dębiński i tu pochowany. Imię jego jest mi nieznane. Dębiński był szeregowcem w wojsku polskiem i bił się w 1831. roku. Następnie wcielony do służby moskiewskiej, przypędzony do Syberyi, służył w garnizonie nerczyńskim. Wówczas dużo było w garnizonie Polaków, prawie wszyscy ludzie prości, bez wyższego wykształcenia, cnotliwie jednak żyli, dobrze się prowadzili i chwaleni byli przez oficerów, którzy obawiali się ich energii i draźliwości. Niektórzy, lecz takich było niewielu, puścili się na złe, szachrajskie życie; koledzy stronili od nich i wyłączali ze swego grona. Większość była poczciwą i dobrze się trzymała. Do liczby ostatnich należał i Dębiński. Dostał on z tęsknoty czarnej melancholii. Po całych godzinach i dniach, pogrążony w smutnem, rozdzierającem serca weselszych kolegów zadumaniu, na nic niezwracał uwagi i nie widział, co się w koło niego robi. Niedbał o siebie, o jadło, o ubiór, o rozrywkę. Koledzy nie opuszczali go jednak, pamiętali o jego potrzebach, łatali mu buty, zaszywali dziury w mundurze, karmili i nie pozwolili nikomu skrzywdzić. Weselszą nad takie życie śmiercią zakończył swoje w niewoli cierpienia. Pochowany tu jest jeszcze Franciszek Dusza, syn włościanina z pod Piotrkowa trybunalskiego, rodem ze wsi Kiełczyk. Franciszek jeszcze przed rewolucyą służył w sławnym 4. pułku liniowym, i w tym pułku w wielu bitwach z Moskalami okrył się męztwem. Był to prawdziwy żołnierz polski: wysoki, silny, odznaczał się śmiałością, energią, męztwem i zamiłowaniem wesołego życia. Wzięty do niewoli, zapędzony został w 1833. roku do Syberyi. W Niżneudińsku, pijąc w karczmie gorzałkę, był przedmiotem szydzeń Moskali, którzy z urągowiskiem jak tylko Polaka spotkali, mieli zwyczaj krzyczeć «Polak Warszawu prospał.» Urągowiska te, dotykając najbooleśniejszą stronę polskich żołnierzy, którzy się męztwem i odwagą odznaczali, wywoływały bójki i krwawe starcia między jeńcami i chłopami. Dusza nie mógł ich znieść. Rozogniony gniewem rzucił się na szydzących z niego w karczmie chłopów i ręką, która dzielnie władała bagnetem, zbił ich tak okropnie, że trzech z nich wpadło z tego pobicia w długą chorobę, z której niewiadomo, czy się wylizali. Był to więc, jak widzimy, zuch i do wybitki i do wypitki jedyny. Scena w karczmie nie przeszła mu płazem: aresztowali go, posadzili na odwachu w Irkucku, a po trzechmiesięcznym sądzie poranili mu plecy, przepędziwszy go przez ulicę żołnierzy uzbrojonych 500 kijami. Wytrzymał krwawą egzekucyę tęgi Franciszek a i po niej niestracił fantazji żołnierskiej. Lubili go też koledzy, bo zawsze stawał w ich obronie, niepozwolił krzywdzić ich podoficerom i oficerom i całej drabinie czynownych ludzi. Był przytem usłużny, rzetelny i uczciwy człowiek. W Nerczyńsku mieszkał w kwaterze z kilku towarzyszami broni z 1831. roku. Przywałęsał się do nich pewnego razu zbieg z karyjskich kopalni. Żołnierze dali mu przytułek i podzielili się z nim twardym kąskiem niewolniczego chleba. Długo siedział im na karku, Franciszek więc dla ulżenia sobie i kolegom, wystawił mu potrzebę zarabiania na kawałek chleba. Rozmowa zamieniła się na spór i kłótnię, w której zbieg porwawszy cegłę z podłogi, cisnął ją tak mocno w piersi Duszy, iż ten od tego pocisku zachorował i musiał pójść do lazaretu. W lazarecie cherlał długo, mizerniał coraz bardziej, aż wreszcie oddał Bogu ducha około 1842. roku. W Syberyi Franciszek miał dwóch braci w niewoli: Jana, który w kampanii 1831. roku służył w 7. pułku liniowym, i Mikołaja, najmłodszego z trzech, który wstąpił w tymże roku do oddziału wojsk powstańczych. Jan zastrzelony nad Bajkałem, a Mikołaj długo jeszcze wlókł nędzne życie żołnierza na etapie koło Irkucka; nie mogłem się dowiedzieć, czy uwolnili go po wstąpieniu na tron Aleksandra II., czy też złożył za braćmi kości swoje w syberyjskiej ziemi.
O innych polskich wojownikach, tutaj spoczywających, niemogłem zebrać pewnych wiadomości; może kto szczęśliwszy będzie odemnie i wyrwie z oceanu niepamięci losy tych dzielnych ludzi, którzy piersiami swemi bronili wolności i tak długo za nią cierpieli. Długo siedziałem na cmentarzu, schowany pomiędzy bujno i gęsto na nim rosnącą bylicą i piołunem. Nie jedna łza wydobyła się mi z oczów, nie jedno westchnienie wyrwało się z piersi! O! Ciężkie, ciężkie i trudne życie w niewoli! Zakręciło mi się w głowie, niewiem, czy od tych uczuć, które mi w piersi burzyły, czy też od mocnego zapachu bylicy; wstałem i smutny pociągnąłem swe kroki do miasta.
Lato 1855. roku w Dauryi było gorące, deszcze często padające przyczyniły się do obfitych urodzajów. Kraj po nad Ingodą, Szyłką i Nerczą cierpiał niedostatek przez lat kilka z powodu nieurodzaju; tego roku nieobawiają się drożyzny.
Dzisiaj w nocy 9. września (nowego stylu) przymrozek i szron okrył góry i łąki; po przymrozku nastąpił dzień bardzo gorący. Wieśniacy spieszą z żniwami. Z powodu suszy kilkudniowej woda w rzece opadła tak, że tratwę, którą zostawiliśmy przy brzegu, znaleźliśmy na lądzie, odległą od wody o dwa sążnie. Wiele nas trudów kosztowało zepchnięcie jej na wodę; zepchnęliśmy ją jednak szczęśliwie i znów płynę w towarzystwie tych samych żołnierzy, z którymi dotąd żeglowałem.
Minęliśmy wieś Uśpieńsk stolicę gminy, w której większą liczbę uwolnionych wygnańców polskich z kopalni nerczyńskich na osiedlenie zapisują, i skasowany monastyr uśpieński. Prąd poniósł nas pod lewy brzeg, ubrany wysokiemi górami: gaje tu i owdzie rzucone pożółkły, trawy wypłowiały, a krajobraz ma już wyraz jesienny, który budzi melancholijną zadumę i rzewne, smutne przeczucia.
Góry na prawem zabrzeżu należą do pobocznego pasma gór dauryjskich znanego pod nazwiskiem łańcucha gór Barszczowskich, które ciagną[4] się pomiędzy Szyłką i rzeką Undą do Ononu wpadającą. Góry lewego zabrzeża należą do pobocznego pasma Jabłonowych gór, znanego pod nazwiskiem gór Kujeńskich. Góry Kujeńskie są działem wód pomiędzy Nerczą i Kujengą także do Szyłki wpadającą, ciągną się wzdłuż lewego brzegu Nerczy równoodległe od wielkiego pasma Jabłonowego w wierzchowiskach Nerczy, z którą razem zawracają ku południowi. Najwyższe szczyty Kujeńskie są: Buchda, góra Cubakaińska, Osinowo i Ortikuj, położona już na granicy jakuckiego obwodu. Z Kujeńskich gór wypływa Kujenga, Czarna i wiele innych z lewego brzegu afluentów Szyłki.
Góry Barszczowskie, które siadły na prawym brzegu Szyłki, porosły borami; dzikie, ciemne, kształty mają ostre i dość rozmaite. Szczyt jednej góry przypomniał mi wspaniałe tatrzańskie turnie, których w Dauryi dotąd nie widziałem. Skała wyparta na wierzchołek, sterczy jak ogromny grzebień na okrągłej głowie. Skalisty grzebień długo nieznika z oczów podróżnego, a ufarbowany słońcem przy zachodzie, zdaje się być ozdobiony drogiemi kamieniami.
Opłynęliśmy wieś Wielkie Klucze, cokolwiek dalej także na lewym brzegu wieś Małe Klucze i wioskę Barszczewo blizko ujścia rzeki Barszczówki z prawego brzegu wpadającej do Szyłki. Przy samem ujściu tej rzeczki, w wązkiem miejscu pod skałą, zaszła bitwa 25. sierpnia 1689. roku pomiędzy kozakami i Tunguzami. Tunguzi uzbrojeni byli w łuki i strzały, odnieśli jednak zwycięztwo nad Moskalami, których poległo 29 ludzi. Przed nie wielu laty mieszkało tu kilku wygnańców polskich ze związku Konarskiego. O 200 kroków od wsi są wody mineralne kwaśno-żeleziste, odkryte w 1831, przez nikogo nieodwiedzane. Prócz barszczowskich, w okolicach miasta Nerczyńska są jeszcze następne źródła mineralne: w dolinie rzeki Urulgi o cztery mile od miasta we wsi Andronikowa jest źródło szczawów. Wody ziulzino-kołtomojkońskie smak mają także żelezistych szczawów; od Nerczyńska odległe są o 13 mil, a od najbliższej wsi Ziulzikanu o 2 mile. Położone w dolinie głębokiej, leśnej, po której płynie strumień Kołtomojkon, wpadający z lewej strony do Nerczy. Nad źródłem są trzy chałupy, łaźnia i upadająca kaplica. Odkryte były przez myśliwych w drugim dziesiątku lat naszego wieku. Chorych bywa tu rocznie do 70; wszystko z sobą, nawet chleb przywożą. Draźliwych nerwów chorzy trapieni są obawą napaści zbiegów z kopalni karyjskich, których ścieżki ciągnąc się przez niedostępne puszcze, tędy właśnie przechodzą. Nie było jednak wypadku napaści, ani rabunku chorych ze strony zbiegów; odebrawszy kawałek chleba jałmużny, dziękują za niego i nikomu nic złego niezrobiwszy ciągną pokątnemi drogami. Wody ziulzino-kołtomojkońskie chemicznie rozbierał Lwów. Temperatura źródła przy 19 stóp ciepła w powietrzu była 3° R; przy cieple 7 stóp temperatura była 1° R.
Wieczorem przypłynęliśmy do wsi Biankiny, odległej 4 mile od Nerczyńska, malowniczo rzuconej u stóp gór na prawym brzegu Szyłki. Dom kupców Kandyńskich, budynki z czerwonemi dachami sztabu kozackiej pieszej brygady, dwie cerkiewki i chaty kozaków wesoło odbijają na zielonem tle gór. Kandyńscy mają tu główną swoją rezydencyę; tutaj mieszka patryarcha tej rodziny, która obecnie liczy 60 osób płci męzkiej, człowiek już wielce stary, otoczony prawnukami. Kandyńscy ważną rolę odegrywali w Dauryi. Handel zgromadził znaczne bogactwa w ich domu i zrobił zależną od nich całą ludność dauryjską. Nie było włościanina, któryby im nie był winien jakiej sumy, nie było towaru, któryby z ich sklepów nie wychodził. Bez konkurencyi byli panami handlu i mieli nad ludem władzę jakby moskiewskiego szlachcica. Wpaść w ich niełaskę, więcej znaczyło niż wpaść w niełaskę czynownika, bo oni i czynowników trzymali w swoich kieszeniach. Polscy wygnańcy mieli z nimi liczne stosunki handlowe, uczyli ich dzieci i nie jedną pomoc znaleźli w ich domu. Skozaczenie włościan nerczyńskich, wywołało ich bankructwo: ogromne sumy przepadły im u kozaków i sami nie mogli być wypłacalni. Nie zbankrutowali jednak zupełnie i dzisiaj jeszcze Kandyńscy handlują w Nerczyńsku, w Kiachcie, w Irkucku i w Moskwie. Ojciec patryarchy tej rodziny Aleksy z Moskwy deportowany był do Nerczyńska, niewiem za co. Gdy go wypuścili na osiedlenie (jeszcze przeszłego wieku), zaczął handlować i wkrótce doszedł do niemałego kapitału, który wzrósł w ręku jego synów, dał im powagę i ogromny wpływ, o którym mówiłem. Ciekawą byłaby historya ich handlowej działalności w Dauryi, rzuciłaby wiele charakterystycznego światła na stan tej krainy w pierwszej połowie XIX. w. Niewiele jednak obeznany jestem z tą działalnością i dla tego ograniczam się co do Kandyńskich na powyższej wzmiance.
W Biankinie trakt z Czyty zwraca na prawo do Nerczyńskiego Zawodu, trakt zaś amurski prowadzi po Szyłce. Kto chce udać się w tę stronę, musi siąść tu na statek i popłynąć rzeką, lub konno odbywać podróż wzdłuż rzeki po dróżkach i ścieżkach wijących się nad przepaściami, po trudno dostępnych dla koni górach; powozem lub bryczką po tych drogach niepodobno przejechać.
Z Biankiny wypłynęliśmy w czasie niknięcia rannej mgły; słońce coraz więcej ją przenika, wiatr gna w góry, skłębia, skupia i wreszcie zdziera uprzykrzoną zasłonę z okolicy. Dzisiejszy poranek był zimny i wietrzny, zwarzył liście i powlókł je czerwono-żółto-brunatną barwą. Jaskrawe te barwy niemają w sobie ciepła; są one zimne, mdłe i nie rażą oka. Brzozy ze skał zrzucają liście, wiatr i zimno niby starość szpeci je i obnaża, jeden listek jako ostatni ślad piękności, pognany został za kłębem mgły, wałęsającym się od rana między drzewami.
Niemasz przyjemniejszej podróży nad żeglugę rzeką, której brzegi wspaniale są ubrane. Wijąc się jej korytem, płynąc od skały do skały, jak w panoramie coraz nowe i innej piękności widzisz obrazy. Nieutrudzony fizycznie, spoglądasz okiem nieznużonem i świeżem, a czy to na góry, czy na rośliny, ptastwo, czy też spojrzysz na rybkę, co plusnęła przy twoim statku, zawsze się czegoś nauczysz, coś nowego spostrzeżesz.
Brzegom Szyłki do tego, żeby były zupełnie pięknemi, brak jest tylko zamków, kościołów, ruin i miast. Bez pracy ludzkiej, natura jest piękną jak myśl w kołysce, jak dźwięk w pieczarze, rodzący niezrozumiałe i niedające się określić wrażenie. Dzieła Boga są tak wielkie w swojej piękności, iż całości jej żaden człowiek nie obejmie. Poznajemy piękności stworzenia cząstkowo, obnażając i badając każdy szczegół z osobna, lecz ich ogólnej piękności poznać nie możemy. Jesteśmy wprawdzie w możności wyobrazić sobie wspaniałość, wielkość piękności wszechstworzenia, lecz wyobrażenie to jest małe i niedostateczne.
Przyroda w ciągłym ruchu rozwija przed naszym umysłem spokój niewypowiedziany w wielkiej liczbie chaotycznie rzuconych szczegółów; systemat i porządek matematyczny, barwy najżywsze, kształty najrozmaitsze i tę wielką myśl Bożą wyglądającą z całości, którą dopiero może ludzkość przy skończeniu swojem zrozumie. My, co nie możemy poznać wszystkich sił przyrodzenia, dla odebrania wrażenia piękności, potrzebujemy koniecznie śladów ręki człowieka, wspomnień jego życia, ruin jego myśli, coby się przyczepiły do natury jak powój do ziemi, wniknęły w nią jak krew poświęcenia! Wtedy dopiero, jakby za uderzeniem laski Mojżesza wytryska z ziemi krynica myśli, strumień zrozumiałej piękności. Potrzeba było dramatu ludzkiego na ziemi, jego potrzeb, myśli, jęków, ciała i krwi, ażeby Bóg przemówił przez nią.
Brak historyi w tutejszych widokach bardzo czuć się daje. Patrzę na wdzięki tych okolic jak na obraz nieodgadnionej treści: niespostrzegam góry z mogilnym kopcem, niewidzę kamieni oplamianych ludzką krwią, świątyń wzniesionych przez mocną wiarę, jednem słowem niemasz historyi napisanej na tej ziemi, której głoski tak żywo zajmują umysł podróżnika w Europie.
Zabór i chciwość sprowadziła ludzi w tutejsze kraje, niewola je zaludniła, i tej ślady spotykam: wieś, gdzie rolnik nie jest wolny; wiejska cerkiew, gdzie się modlą za despotów; huta srebrna, która zbogaca tychże despotów; żołnierz, który ich broni, i deportowany, który nosi ich kajdany i jękami daje znak życia. Jęki i tęskne westchnienia i bole wygnańców naszych są najpoetyczniejszym dźwiękiem w tej ziemi; one wydobędą z niej ową piękność, której brak przykro uczuć się dawał.
Pierwsze osady moskiewskie w Dauryi, nad Szyłką powstały i dzisiaj w jej dolinie większa się mieści ludność, niż w dolinach innych rzek. Na przestrzeni dziesięciu mil, któreśmy dzisiaj przepłynęli, znajduje się aż dziesięć wsi. Wieś Tarsk i inna, której nazwiska nie pamiętam, na lewem wybrzeżu zbudowane; na prawem zaś wieś Dunajowa — dalej znów na lewem wybrzeżu wsie Wołogina, Kukyrtaj w pięknem położeniu z żółtym budynkiem etapowego więzienia; wieś Uśćkurłycz, wieś Epifamowa; wieś Kukuj, Matakan wszystkie zamieszkałe przez kozaków; Na tej przestrzeni z lewego brzegu wpadają do Szyłki dwie ważniejsze rzeczki: Kujenga i Kurłycz. Kujenga dała nazwisko pasmu gór; na lewem jej zabrzeżu wznoszą się dwie wysokie góry: Bolsza i Kurlińska. Do niej z prawej strony wpadają rzeczki Milgibun i Ołow. Wierzchowiska Kujengi są niezaludnione. Rzeczka Kurłycz źródła ma w Kujeńskich górach; w jej dolinie wieś Kurłyczeńsk i skarbowa gorzelnia teraz zniesiona, do której pędzali ludzi na wygnanie i do robót skazanych. Przy ujściu wieś Ujśćkurłyczeńsk.
Był już wieczór, gdyśmy podpłynęli pod szereg skał w brzozy ustrojone. Słońce zróżowało marszczącą się wodę i zapadło za góry według wyrażenia poety «błyszczące jak brylant.» W lekkiej, błękitnej mgle zobaczyliśmy białą cerkiew Stretieńska. Zmrok zgęszcza się, na szafir stropu niebios występują mrugające gwiazdy, nad brzegiem czerwienią się w oknach płomienie świec i goreją na podwórzach ogniska, przy których kozaczki gotują wieczerze. Zawinąwszy do brzegu, błądziliśmy jakiś czas po wsi, szukając sobie noclegu. Cały dzień następny spędziliśmy w Stretieńsku. Jest to jedna z większych osad nad Szyłką, położona pod 52° 15' szerokości a 135° 19' długości geograficznej. Mieszkańcy jej są zamożni, trudnią się rolnictwem i spławem; chaty mają drewniane i nieporządne, budynki sztabu kozackiego batalionu, magazyny i więzienie mają lepszy pozór od chat, bo są pomalowane żółtą farbą. Od 1858. roku Stretieńsk zaczął się wznosić i lepiej zabudowywać, gdyż obrano go za punkt zborny i za punkt wyjścia ekspedycyj amurskich, które do tego roku wychodziły z Szyłkińskiego Zawodu. Pogłoski ludowe o utworzeniu namiestnictwa ze wschodniej Syberyi, rezydencyę namiestnika naznaczały w Stretieńsku. Niewiadomo czy pogłoski te sprawdzą się, Stretieńsk jednak wznosi się i nabiera pozoru miasteczka. Okolica jest malownicza. Rzeczka Kurynga, płynąca z Barszczowskich gór, łączy tu swoje wody z Szyłką. W Stretieńsku mieszka Antoni Luboradzki rodem z płockiego województwa. Na wieść o wejściu do kraju Artura Zawiszy 1833. roku, Luboradzki ze swoim kolegą H. Weberem uciekł ze szkół, wyszukał śmiałego emisaryusza i z jego oddziałem wędrował po kraju. Pod Krośniewicami Zawisza posłał Luboradzkiego do miasta, żeby tam dowiedział się o sile Moskali, jaka się zbierała. Wracał z miasta w chłopskiej siermiędze i niósł bułki ze sobą, ale bystre oko żandarmów zauważyło coś szczególnego w fizyonomii chłopca; wzięli go, odwieźli do Warszawy i piętnastoletniego przywieźli do kopalni nerczyńskich. Teraz jest na osiedleniu.
Na początku roku 1858 zwiedziłem powtórnie Stretieńsk. Mieszkańców jego jak i w ogóle całej Dauryi, skazanych na życie jednostajne, płynące leniwo jak błotna rzeka i zamknięte kółkiem starań o materyalne potrzeby, zajmują wielce najmniejszej wagi wypadki wychodzące z kolei codziennych wydarzeń. Rzeczy, które gdzie indziej przeszłyby niezauważane, tutaj są przedmiotem powszechnych rozmów i powszechnego zajęcia. W każdej chacie każda osoba, którą w Stretieńsku spotkałem, opisywała mi ze współczuciem los oficera kozackiego S(trolmana) za skradzenie żołdu kozakom, oddanego pod sąd i zdegradowanego na szeregowca. Pół wsi, a szczególnie należący do wyższego kółka ludzie, odprowadzali transportowanego do Orenburga oficera; ściskano go i jego rodzinę, płakano, zaopatrywano w różne potrzebne mu na drogę rzeczy. Dowody sympatyi były tak liczne i ujmujące, iż i ten, który stał się ofiarą szlachetnej idei i wzniosłego poświęcenia, uważałby za szczęście, gdyby go podobne dowody sympatyi w krytycznej chwili klęsk i cierpień spotykały. Miłosierdzie i litość dla nieszczęścia charakteryzuje naród moskiewski. Lecz kierunek miłosierdzia i sympatya, którą bez wyboru obdarzają nieszczęście sprowadzone tak przez zbrodnię jak i życie szlachetne oraz cnotliwe, rzuca cień na ich usposobienie moralne i niedaje nikomu prawa chlubić się ze współczucia, jakie pomiędzy Moskalami wywołał.
Drugim wypadkiem, mocno także interesującym tutejszą ludność, jest awantura, którą zrobili kozacy w sąsiedniej wsi Łenczakowie z rewizorem gorzałczanym, wysłanym przez arędarzy monopolu gorzałczanego. Znalazł on u kozaka tajemnie w domu pędzoną wódkę i jako corpus delicti chciał ją zabrać, ale kozacy, których było kilkunastu w chacie, zgasili światło, rzucili się na rewizora, wódkę odebrali, a jego potłukli. Wywiązała się z tego powodu sprawa; władze kozackie stanęły w obronie kozaków i ci zostali usprawiedliwieni.
Lecz ważniejszym nad te zdarzenia wypadkiem, w kronice miejscowej mieszkańców nadszyłkińskich jest powrót z Moskwy z koronacyi cara Aleksandra II., kozaka mieszkającego o kilkadziesiąt wiorst od Stretieńska we wsi Czałbuczy. Ze wszystkich okolic obszernego państwa i z licznych wojsk moskiewskich przysłano na koronacyę deputatów, którzy asystując obrządkowi koronacyi, podnosili jego świetność. Z tutejszego batalionu posłano kozaka P(łotników Iwan), jako najbogatszego, pokaźnej fizyonomii i zręcznego człowieka. Przy koronacyi bardzo dobrze i przyzwoicie umiał się znaleźć ten prosty, umiejący tylko czytać i pisać lecz nie bywały w wielkim świecie człowiek. Car za asystencyę dał mu stopień oficera i dziedziczne szlachectwo. Tak obdarzony, z świetnemi wspomnieniami stolicy, powrócił w rodzinne strony. Nikt go tu poznać nie może, tak się zmienił w stolicy: jedno zetknięcie się z towarzystwem upolerowanem, dało mu polor, łatwość obejścia się, pewność siebie, którą pospolicie odznaczają się ludzie w wielkich miastach mieszkający. Patrząc na niego, nie podejrzywałbyś go o chłopskie wychowanie. Opowiada umiejętnie i z wielką powagą, wszystkie szczegóły koronacyi, wspomina z niedobrze utajoną chełpliwością o przedstawieniu się carowi i o tem, że carową w rękę pocałował, co w oczach tutejszej ludności ogromnie podnosi jego znaczenie. Opisuje im dalej świetne pochody, obiad wspaniały, przy którym sąsiadką jego była bogato ubrana młoda i piękna frejlina. Przemówiła do niego po francuzku, on jej z uśmiechem odpowiedział, iż zwykł mówić tylko po moskiewsku, i piękna dama mówiła z nim o różnych rzeczach po moskiewsku. Wszyscy, co go słuchają, olśnieni są przepychem, jaki roztacza przed nimi opowiadanie ich ziomka, zazdroszczą mu i szanują go głównie za to, że blizko był wielkiego cara i widział wspaniały obrządek.
Giętkość i zdolność zastosowania się do położenia, która nas uderza w tym kozaku, jest jednym z rysów charakteru moskiewskiego. Rosyanin niezmiernie prędko oswaja się ze swojem położeniem i na każdem stanowisku jest takim, jak gdyby do niego dawno przywyknął. Dezerterzy moskiewscy, którzy razem z Polakami zbiegłymi od poborów rekruckich, pracują od lat wielu w hutach górno-szlązkich, przyswoili sobie obyczaj, język i ducha miejscowej ludności, niestraciwszy swojego. Moskal z liberalnymi ludźmi jest liberalnym, tyranem, gdzie wymagają surowości, litościwym, gdy idzie za popędem swego serca i gdy mu wolno być litościwym, chojnym, skąpym, płaskim, dumnym a zawsze przebiegłym, zawsze zręcznym, pozornym i zawsze chciwym. W towarzystwie Europejczyków jest jak Europejczyk: polerownym, grzecznym; w towarzystwie uczonych umie odegrać rolę uczonego, w towarzystwie azyatyckiem jest zupełnym Azyatą. Giętki i zmienny, wszystko do niego przylega, a w gruncie zawsze jest jeden, zawsze jest Moskalem. Charakter taki robi go zdatnym do dyplomacyi, do podbojów i sprzyja szczęśliwemu prowadzeniu interesów. Fortuna też oddawna jest na stronie Moskali. Nic oni cywilizacyi i ludom podbitym nieprzynoszą, żadnej ożywczej idei, żadnej cnoty niewpajają, nie dają szlachetnej dążności, ale umieją wszystko zużytkować, wszystko do siebie przyciągnąć, i umieją pomimo naśladownictwa na wszystkiem piętno swoje wycisnąć. Charakter tak giętki i zręczny, oddany w służbę idei niewolniczej caryzmu, robi Moskali niebezpiecznymi dla innych narodowości i cywilizacyi. Czy porzucą teraźniejszy kierunek i zamienią go na lepszy, ludzki, wolniejszy? oto jest pytanie wielkiej wagi. Niepowiem, żeby pomiędzy nimi nie było elementów wolności; nie powiem, żebym wątpił o ich ludzką, cywilizacyjną przyszłość. Mają oni zdolność skupiania się, wspólnego władania, mają instytucyę gminną opartą na zasadach bardzo demokratycznych, mają popęd do oświaty, a to jest dosyć na początek. Z tego źródła może wypłynąć burzliwa rzeka, która zerwia tamy niewolnicze i omyje ich cywilizacyjną wodą. Moskale mogą spłukać z siebie kurz carski, wyciąć wrzody moralne despotyzmu, mogą zmienić organizacyę swoją moralną do niewoli skłonną, ale wątpię czy potrafią się wyrzec panowania, zabierania tego, co do nich nie należy, czy przestaną kiedy być narodem zaborczym. Niewola zrobiła ich strasznymi dla ludzkości, wolność nie zrobi ich bezpiecznymi dla jej samodzielnego i wolnego rozwijania się. Czas już wrócić do mojej podróży po Szyłce w 1855. roku.
Po zejściu rannej mgły, która niby strop niebieski przytłacza codzień całą okolicę, wyruszyliśmy (13. września) ze Stretieńska.
Na lewo, tuż pod Stretieńskiem, w głębokim wąwozie siedzi wioszczyna Marguł. Wsie na brzegu zawsze miło wita żeglarz, tęskniący do widoku ludzi. Nad Szyłką budowane są wsie na wązkiem wybrzeżu; z jednej strony wodą, z drugiej górami zamknięte, wszystkie prawie mają malownicze położenia. Przepłynęliśmy obok Farkowej, a dalej Łenczakowej, która ciągnie się przeszło pół mili, przytulona do płaskiego zabrzeża podobnego do wału. Naprzeciw sterczą skały, trafnie nazwane przez poetę żebrami i szkieletem ziemi; przesuwamy się pod ich ścianami, wieszając na ich pochyłościach i urwiskach wyrojone zdarzenia i historye, podobni w tem do wszystkich podróżników, których najwspanialsze krajobrazy gór i stepów wówczas zachwycają, gdy je zaludnią światem fantastycznych istot i napełnią w razie braku rzeczywistych wspomnień wypadkami urojonemi. Ztąd to różni ludzie, patrząc na jedne i te same miejsca, widzą w nich różne wyrazy, kształty nawet inaczej się każdemu przedstawiają i różne w każdym robią wrażenie. Opisy więc natury nigdy nie dają pewnego wyobrażenia o piękności i fizyonomii krainy, są one raczej kanwą, na której każdy wyszywa inny obraz, a który jest tylko miarą sprężystości i bogactwa fantazyi podróżnego. Bez tych jednak opisów obejść się nie można w podróży. Są one tem w rzeczywistości i w opisie, czem są dekoracye dla dramatu w teatrze; bez nich najpiękniejsza sztuka wyda się nudną, suchą i mało do rzeczywistości podobną.
O półtory mili od Łenczakowej, także na lewem wybrzeżu, jest wieś Łamy. Widok jej ozdobiony jest cerkwią z błyszczącym krzyżem i czerwonemi dachami baraków obozu kozackiego. W górze znajduje się prochownia, a przy niej stoi na warcie kozak w ogromnej niedźwiedziej czapce. Łamy są rezydencyą dowódzcy batalionu kozackiego i jego sztabu.
Słyszałem tu o poszukiwaniach w Syberyi śladów Johna Franklina, znakomitego żeglarza, który zginął w podróży do bieguna północnego. Poszukiwania Franklina przez wiele lat zajmowały umysły w Europie a z Ameryki i z Anglii kilka ekspedycyj wysłano na północne wody, w celu wynalezienia jakichkolwiek śladów nieszczęśliwego żeglarza. Rząd moskiewski chorując na słabość podobania się Europie, udaje zawsze zainteresowanie się kwestyami i sprawami szlachetnemi, które albo zbyt daleko rozwijając się groźnemi mu być niemogą, lub też z samej natury nie mają kamienia na niewolę. Dla tego to wielcy wirtuozi, śpiewacy, różni artyści, autorowie jak Dumas, znajdują tu świetne przyjęcie i żywe zamiłowanie sztuk pięknych i literatury; europejskiej sławy aktorka po gotowe wieńce jedzie do Moskwy, chemik, botanik, przemysłowiec, jednem słowem wszyscy wielcy ludzie niewinnej specyalności, na rękach są noszeni dla tego, żeby potem dobre słowo o Moskwie w Europie powiedzieli. Filantropijne przedsięwzięcia, pożary, powodzie, wyciskają zawsze z serca ministrów rozporządzenia, w których jeżeli zechcesz dopatrzysz się łzy z atramentem zmieszanej. Utyskują tu nad losami negrów w Ameryce, gotowiby wielkie ofiary dla nich ponieść, ale mówić niepozwalają o losie białych niewolników w Moskwie, których nazywają chłopami. Świat się zainteresował losem odważnego Franklina; jakżeby to wyglądało, żeby Moskwa w sposób energiczny nie okazała, jak ją boli niewiadomość jego losu? Minister wydaje więc rozkaz do wszystkich gubernatorów syberyjskich poszukiwania w Syberyi Franklina, gdyż otrzymał wiadomość, że przy ujściu Leny widziano jakiś statek rozbity, który, bardzo być może, niósł na swoim pokładzie angielskiego żeglarza. Gdyby wysłano ekspedycyę na północne brzegi Syberyi, zainteresowanie się rządu niewydałoby się nam podejrzanem; ale rozkaz okólnikowy poszukiwania Franklina na całej przestrzeni Syberyi, która jest krainą najzupełniej kontynentalną, brzegi zaś jej morskie zupełnie są niezaludnione, policzyć musimy do tych rozporządzeń rządowych robionych dla Europy, które są symptomatem choroby, o której wyżej mówiłem.
Gubernatorowie okólnikiem rozkazali wszystkim władzom w gubernii robić owe poszukiwania i oto w środku prawie Azyi zaczęto na piaskach i w potokach szukać śladów okrętu Franklina; nad morzem nieszukano, bo tam niema ludności. Pisarz pewnej gminy, po skończonych poszukiwaniach, napisał raport następnej treści: «Mam honor donieść jaśnie wielmożnemu panu, iż wskutek rozkazu jaśnie wielmożnego gubernatora, w gminie N. N. przez trzy dni szukano śladów Anglika Franklina. Z poszukiwań pokazało się, iż człowiek tego nazwiska nigdy tu nie był, bo najstarsi mieszkańcy gminy nie pamiętają go. Śladów zaś okrętu po bardzo pilnych poszukiwaniach w rzeczkach i strumieniach niepokazało się. Ośmielam się zrobić uwagę, że niepodobną jest rzeczą, żeby ów Anglik na okręcie miał tu przypłynąć, największa bowiem rzeczka gminy N. N. ma pół arszyna głębokości a dwa arszyny szerokości. Jeżeli jednak na przyszłość pokaże się człowiek z nazwiskiem poszukiwanego, władza gminy natychmiast pod strażą dostawi go do miasta gubernialnego.» Otóż, gdyby się był Franklin do Syberyi dostał, byłby skrępowany odbył kilkudziesięciomilową podróż etapami do miasta gubernialnego, i jak się często w takiej podróży zdarza, byliby mu może i plecy wygrzmocili!
W dalszej żegludze przepłynęliśmy obok wioski Jergał, ubożuchnej Farkowej, za którą pokazuje się brzeg granitowy, podobny do tamy omszonej; obok Utoczkiny, na końcu której widać więzienie. W jakiejż okolicy Moskwy niema więzienia? Gdzie się zwrócisz wszędzie zobaczysz mury lub ostrokoły; nad Amurem niemasz jeszcze osad, ale są już więzienia, w około których jakby koło świątyni ludzie będą się budować!
Za Utoczkiną na znacznej przestrzeni niemasz osad, ale za to po obu brzegach sterczą skały spiętrzone, podobne do obłoków skamieniałych. Na górach i skałach pasie się bydło i drapią się konie z zadziwiającą zręcznością. Góry pod szarą zasłoną pomroku, nabierają pozornej olbrzymiości; piękne są pod tą zasłoną, chociaż nie możesz poznać i określić ich kształtów, podobne do tych wielkich, mglistych poematów, w których brzemienie, porównanie, wielka liczba słów cię uderza, a po przeczytaniu nieznasz jeszcze ich treści. Jest to wielkość i piękność tajemnicza i jako taka łudząca i fałszywa.
Rozpaliliśmy na tratwie wielkie ognisko. Czerwone jego płomienie oświecało nam drogę na rzece, lecz niedopomogło nam dopatrzyć wsi na brzegu, do której z niecierpliwością dążymy. Ciemność się zwiększa a z nią i zimno: żołnierzyska zbliżyli się do ognia, grzejąc zdrętwiałe ręce i nogi. Ja, otulony kożuchem, napróżno okiem rozrywałem ciemności, napróżno upatrywałem ludzkiego mieszkania. Płynęliśmy tak długo, niewiedząc gdzie i w jakiem jesteśmy miejscu, aż wreszcie zobaczyliśmy światło na brzegu i brnąc po pas w wodzie, przyciągnęliśmy tratwę do lądu. Światło, któreśmy w oknie chaty zobaczyli, zaprowadziło nas do wsi Mangidaj, w której przenocowawszy, przybyliśmy nazajutrz do wsi Baty zwanej inaczej Boty, zbudowanej po obu brzegach rzeki a odległej od Stretieńska o ośm mil.
Blisko tej wsi pod górą jest źródło nafty; okolica urodzajna, mieszkańcy zamożni. Spędziliśmy tu dzień cały; kozacy z źle utajoną radością opowiadali mi awanturę, która maluje pogardę i nienawiść kozaków do wojsk liniowych.
Wzdłuż Szyłki, zacząwszy ud Biankiny, poczta znajduje się w ręku kozaków. Podróż z wodą bardzo jest łatwa, ale pod wodę holowanie statkiem niezmiernie jest trudne i połączone z niebezpieczeństwami; pomimo tego wynagrodzenie jest małe, nieodpowiadające wielkości trudów, a wymagania ze strony przejezdnych oficerów są pospolicie bez granic. Dla tych to powodów kozacy niekontenci są z poczty, którą im narzucili; leniwie wypełniają swoje obowiązki, ociągają się z wyruszeniem z miejsca i dokuczają czem tylko mogą podróżnemu, któremu bezkarnie dokuczyć można. Dwóch oficerów B(orysławski) i P(orotów) służący w artyleryi i piechocie, płynęli do miasta Nerczyńska. Przyjechawszy do Batów, musieli zatrzymać się dla braku koni. Po kilkugodzinnem czekaniu, wyrozumiawszy, iż kozacy umyślnie niedają im koni, przywołali starszego uriadnika (podoficera) i surowo, po oficersku, rozkazali mu natychmiast konia przyprowadzić, w przeciwnym razie pogrozili skargą i chłostą.
Koni jednak kozacy nie przyprowadzili i zmusili przez to jednego oficera do uderzenia uriadnika w policzek. Kozak odpłacił mu także policzkiem z dodaniem procentu, przywołał bowiem innych kozaków i obydwóch oficerów srodze poturbował. Kozacy natychmiast donieśli o tej awanturze swojej władzy sfałszowawszy szczegóły: napisali, że oficerowie byli pijani, że przez pijane szaleństwa zmusili kozaków do bronienia się, sami jednak broniąc się przed ich wściekłością, wcale ich nie bili. Oficerowie ze swojej strony donieśli władzy o brutalskiem obejściu się z nimi kozaków; rozpoczęli sprawę, w której zwierzchność kozacka, a szczególniej Brunner, dowódzca batalionu, starał się usprawiedliwić kozaków. Zawiść, lekceważenie przez kozaków wojsk regularnych, okazały się w zupełności w tej sprawie. Postępek kozaków bardzo surowo karany przez prawa wojenne, zdawało się już, że przejdzie bezkarnie, ale skargi podobnego rodzaju przez innych przejezdnych robione, zmusiły wreszcie zwierzchność kozacką do głębszego i sprawiedliwszego rozbioru skargi oficerów. Przekonano się, że oficer artyleryi nigdy wódki nie pija, nie mógł więc być pijanym, że raport Brunnera zawierał fałsze, i w skutek tego ataman podczas lustracyi skrzyczawszy przed frontem dowódzcę, kozaków, którzy bili oficerów, rozkazał ochłostać i posłać na służbę w okolice nadamurskie.
Z Batów wypłynęliśmy 15. września. Pogoda była prześliczna, niebo bez chmurki. Brzegi zżółkłą jesienną roślinnością pokryte, a powietrze pełne było zapachu siana. Wszędzie wspaniałe widoki mieliśmy dzisiaj po drodze: skały wapienne, wysokie góry, obszerne błonia, kolejno po sobie następują, a rzeka coraz szersza, coraz głębsza błyszczy się i kręci jak wąż. Na przestrzeni 24 wiorst dzielącej Baty od Szyłkińskiego Zawodu są dwie wioski: Czałbucza i Ulgicze.
Do Szyłki przypłynęliśmy około południa.








  1. W wierzchowiskach swoich Nercza płynie równoodlegle od głównego Jabłonowego pasma ze wschodu na zachód, potem zawraca na południe. Wpadają do niej za prawej strony rzeczki Uldurga, Ola i Chiła i mnóstwo górskich potoków, z lewej Nerczugan. W średnim i dolnym biegu na jej brzegach położone są następne wsie: Kykir. Akima, Ziulzińsk, Krupiańsk, Olińsk, Kangilsk, Torgińsk, Bronikowa, Kumakińsk, Nerczyńsk nowy i stary. Kraj, przez który Nercza przechodzi u Jabłonowych gór, jest niezaludniony, wszędzie jednak może dać kawał chleba człowiekowi, a znaczna jego przestrzeń zdolna jest do uprawy rolnej. Bory i lasy, szczególniej w wierzchowiskach Nerczy, ogromne.
  2. Ludność ta co do wiary jest następną: grecko-rosyjskiej wiary mężczyzn jest 2,455 kobiet 2,242; katolików 4; liczba ta o wiele jest znaczniejszą, nie obejmuje prócz tego katolików w wojsku będących; żydow jest 9 mężczyzn, 8 kobiet; mahometan 3; skopców 3.
    Ludność Nerczyńska względnie zatrudnień, tak jest w urzędowem sprawozdaniu horodniczego z roku 1857 przedstawiona: Duchowieństwa jest 98 mężczyzn, 26 kobiet, razem 124; pod tą rubryką objęci są wszyscy, którzy przy kościele żyją lub z rodziców duchownych pochodzą; szlachty dziedzicznej 4 mężczyzn, 3 kobiet, razem 7 osób; szlachty osobistej 13 mężczyzn, 12 kobiet, razem 30; urzędników nieszlachty 143 mężczyzn, 47 kobiet, razem 190; honorowych obywateli (poczetnych grażdan) 16 mężczyzn, 13 kobiet, razem 29; kupców 1. giełdy 8 mężczyzn, 5 kobiet, razem 13; kupców 2. giełdy 36 mężczyzn, 33 kobiet, razem 69; kupców 3. giełdy 124 mężczyzn, 126 kobiet, razem 250; gości 4 mężczyzn; mieszczan 1,406 mężczyzn, 1,319 kobiet, razem 2,725; poddanych ludzi 1 mężczyzna, 1 kobieta, razem 2; oficerów 7 mężczyzn, 6 kobiet, razem 13; żołnierzy 195 mężczyzn, 105 kobiet, razem 300; dymisyonowanych żołnierzy 496 mężczyzn, 169 kobiet, razem 665; kozaków 158 mężczyzn, 142 kobiet, razem 300. Razem wszystkich mężczyzn 2,714 a kobiet 2,007.
    Urodziło się w mieście 1848. roku 91 płci męzkiej, 102 żeńskiej; w roku 1849 osób płci męzkiej 82, żeńskiej 76; w 1850. roku 72 płci męzkiej, 61 żeńskiej; w 1851. roku 96 płci męzkiej, 81 żeńskiej; w 1852. roku 108 płci męzkiej, 74 żeńskiej ; w 1853. roku 55 płci męzkiej, 71 żeńskiej; w 1854. roku 78 płci męzkiej, 60 żeńskiej; w 1855. roku 92 płci męzkiej, 101 żeńskiej; w 1856. roku 95 płci męzkiej, 78 żeńskiej. Razem w dziewięciu latach urodziło się 769 dzieci płci męzkiej i 704 żeńskiej.
    Umarło w 1848. roku 89 mężczyzn, 90 kobiet; w 1849. roku 107 mężczyzn, 104 kobiet; w 1850. roku 65 mężczyzn, 78 kobiet; w 1851. roku 73 mężczyzn, 82 kobiet; w 1852. roku 82 mężczyzn, 62 kobiet; w 1853. roku 116 mężczyzn, 93 kobiet; w 1854. roku 80 mężczyzn, 61 kobiet; w 1855. roku 72 mężczyzn, 74 kobiet; w 1856. roku 79 mężczyzn, 54 kobiet. Razem w dziewięciu lalach umarło 763 mężczyzn i 703 kobiet. Liczba nowourodzonych przewyższa liczbę zmarłych o 7. — Liczby te nie rokują prędkiego powiększenia się ludności miejscowej.
    Zawarto małżeństw w 1848. roku 28; w 1849. roku 23; w 1850. roku 20; w 1851. roku 18; w 1852. roku 22; w 1853. roku 21; w 1854. roku 28; w 1855. roku 32; w 1856. roku 24. Razem w dziewięciu latach, zawarto małżeństw 213.
    Z mieszkańców miasta w 1857. roku 6 oddanych zostało pod sąd za kryminalne przestępstwa.
    Do miasta należy 43,241 dziesięcin (diesiatin) i 712 sążni ziemi. Z tej liczby 21,151 dziesięcin 1,951 sążni, znajduje się pod budynkami, ogrodami, podwórzami; łąkami, ulicami, a 1,911 dziesięcin 1,200 sążni pod uprawą rolną.
    W roku 1857 zasiali mieszczanie: żyta jarowego 181 ćwierci (czetwierti) zebrali 622; pszenicy zasiano 103 czetwierti zebrano 324; owsa 57 czetwierti zebrano 195; jęczmienia 68 czetwierti zebrano 303; tatarki 103 czetwierti zebrano 324; konopi 5 czetwierti zebrano 32. Ceny zboża w Nerczynsku 1857. roku były: ćwierć (czetwiert) żyta 4 r. 45 k.; owsa 2 r. 40 k.; jęczmienia 3 r. 25 k.; tatarki 2 r. 70 k.; ziemniaków 3 r. Koni w roku 1857 było w mieście 1,896 sztuk; bydła rogatego 2,786; owiec 2,800; świń 62; kóz 51. Szynków było 3, prochownia 1.
  3. Adama Mickiewicza Dziady z części IV.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku — winno być: ciągną.