Opowiadanie baśniarki/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Opowiadanie baśniarki |
Rozdział | I |
Pochodzenie | Moje Koraliki |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Kuryer Polski |
Miejsce wyd. | Milwaukee |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Mańka, Zosia, Andzia, Stefan, Kazio, Władek, chodźcie dzieci, chodźcie wszyscy, chodźcie gdzie tylko jesteście, chodźcie do naszego ogródeczka. Tyle w nim kwiatów, tyle roślin, tyle krzewów, tyle słońca i cieniu — jest się gdzie bawić, jest w czem pracować — jest i gdzie spocząć na chwilę.
Słowa te, wypowiedziała głośno stara kobieta idąc powoli przez ulice miasta Milwaukee na południowej stronie. — Trzymała w ręku kij, nie ażeby nim wywijać, jeno w razie potrzeby — żeby podeprzeć się nieco.
Miała na sobie ciemno-zieloną suknię z fałdzistą u dołu falbaną i długi szary, w pasy szal, którego frendzle sięgały niemal falbany. Na głowie bielił się czepiec, a suta przy nim koronka spadała aż do oczów. Siwe kosmyki włosów wydobywały się tu i owdzie przez przezroczystą ozdobę czepca, czyniąc bladą twarz staruszki podobną do gwiazdy okolonej promieniami, jak to widzimy czasem na obrazku.
Na donośny, nawołujący głos starej, zbiegły się dzieci ze wszystkich stron, a ona, pomrukując coś do siebie — wiodła ich dalej.
Tu i owdzie z biegnącej za nią gromadki dały się słyszeć radosne uwagi:
— Chodźcie, będzie coś nowego!
— Gee, będzie nowy fun!
— Może ona jest ze show!
— Gdzie tam ze show, — przecie po polsku mówi.
— A czy to polscy nie mają show?
Stara na te uwagi uśmiechnęła się jeno wesoło, pokazując dwa wielkie zęby, ostatnie pamiątki po trzydziestu dwóch — niegdyś — istnych perełkach.
Dociągnęła w przestronniejsze miejsce, gdzie stało kilka drzew; popatrzyła przyjaźnie na ciągniące za nią dzieci i wyrzekła w zadowoleniu:
— Jesteście wszyscy — to i dobrze. Niech nam się teraz zdaje, żeśmy weszli do wspaniałego ogrodu, że kamienie po których stąpamy — to trawa zielona. Chodźcie, usiądziemy tam pod tą lipą i, popatrzmy dokoła na te wdzięczne niby kwiateczki, które ukazują nam się na zieleni jak cnoty na ludzkim życiu. A możebyśmy dali każdemu z kwiatów miano poszczególnych cnót, — co wy na to?
— Hura! — krzyknęło żywo kilka głosów, bawmy się w ogród, — to będzie coś nowego — dalej pod lipę.
Stanęła młoda wiara pod lipą na szczęście prawdziwą, nie wyobrażoną i okoliła staruszkę gdyby wieńcem gdy najśmielszy ze wszystkich Stasiek — trochę drżącym głosem zapytał:
— A wy stara co za jedni i skąd wy?
Stara oparła się całą mocą na kiju, wpatrzyła się w chłopca z litością i niemal tkliwie odpowiedziała:
— Nie dziś twoje myśli pojmą moje pochodzenie, i nie dziś twoje oczęta dojrzą świat z którego ja idę. — Com ja za jedna? — Baśniarką się zwie. Zkąd idę? Z całego świata; i z całego świata niosę w sobie baśń...
Dziewczynki jakby chciały wynagrodzić staruszce raptowne wyrwanie się Stacha — zbliżyły się do niej życzliwie, a kilka zaczęło nawet poufale skubać frendzle u jej szala.
Śmiały Stasiek nie dał się jednak zbić z tropu, zadarł głowę do góry i znów chciał coś rzec, ale inni go przekrzyczeli wołając:
— Never mind Stachu, let her talk, she is a story teller — don’t you know?...
A zwróciwszy się do staruszki przymilali się mówiąc:
— Skoro jesteście baśniarką, to zostańcie nią w naszym ogródku i snujcie nam w nim długą — piękną baśń, — długą, szeroką, jak ten świat wielki, który was do nas przysłał.
— Dobrze dziateczki, dam wam baśń jakiej żądacie, a wy, czy mi dacie serduszka i duszyczki wasze abym je osnuć mogła na całe życie? — Przez światy idę i zbieram światów bóle i uciechy moc, i tą mocą przez słowo czynię z pustego miejsca ogrody, z kamieni kwiaty, z dziecięcych główek myślących ludzi... Chcecie wy taki ogród mieć? Chcecież wy cnót kwiaty siać? Chcecież wy ludźmi być? Chcecież wy mi posłuch dać?
— Będziemy cię słuchać baśniarko będziemy, i z liści tej lipy wieniec ci zwijemy — tylko już nam baśnie snuj.
— Wieniec z lipy — mówicie?... Jak się to dziwnie składa?... Wiecież wy dziatki moje czem lipa dla mnie jest, i czemu nam Polakom jest tak bardzo miłą?...
Może dla tego, że podobno lipowego drzewa rośnie bardzo wiele w Polsce, tak nam nauczyciel opowiadał w klasie — ozwał się na to Stefan.
— Nauczyciel prawdę mówił, — odparła baśniarka. Lipowego drzewa jest dużo w Polsce, a niegdyś było jeszcze więcej. Za dawnych czasów lipy stanowiły ozdoby każdego szlacheckiego domu. To też lipy są bardzo często wspominane przez różnych pisarzy i poetów. — Poeta Malczewski w najpiękniejszym swoim poemacie “Marya” tak jeden rozdział zaczyna:
Pod staremi lipami Miecznik dumał stary
I dźwigał w zwiędłej głowie utrapień ciężary.
Niemal wszyscy starsi pisarze opisują lipę jako drzewo, które wnosi do duszy marzenia. Więc też w swoim czasie marząca Polska, albo innemi słowy gdy to była w pierwszym rozkwicie chętnie się w to marzące drzewo stroiła. Pożytek też przy tem był wielki: Dawniej utrzymywano w Polsce pasieki, to znaczy trudniono się pszczelnictwem. Ze wszystkich kwiatów, pszczoły najbardziej lubią kwiat lipy, więc też miód lipowy, jakoże w tym miesiącu kwitną lipy — jest najsmaczniejszy, zaś dla dostawców najzyskowniejszy.
Ile razy spojrzę gdzie na cichą słodką poważną lipę, to odtwarzam sobie w duszy dawną Polskę, jej młodość, marzenia, gorące porywy, zda mi się, że słyszę wśród tego brzęczenie skrzętnych pszczółek... lipcowy okres dziejowy... Odczuwam dziejowe lato naszego narodu... czuję wówczas w sobie gorącość krwi polskiej...
Lipo! pamiątko ty — Polski młodości;
Świadku porywów Jej cnót i Jej sławy;
Ciebie wygnanka jak drogi skarb pieści,
Patrzy w Twe piękno — choć obraz już mgławy.
Staruszka upuściła kij, uchwyciła się lipy i zapatrzona przed się — mówiła dalej wolno odnosząc słowa niby do Polski, niby do lipy:
Wsłuchujcież się dziateczki w jej słodki szept, wciągajcie słodycz jej słowa jak pszczółki sok kwiatu, a staniecie się i pożytkiem i pożądaniem innych narodów, a kto wie, może kiedyś inna baśniarka, snując baśń innym dzieciom — może... pod drzewem dębu, będzie was tułacze dzieci, porównywać z mocą dęba, jak ja dawną Polskę z wonną miododajną lipą.
A teraz zostańcie z Bogiem, bo mi pilno w drogę. Za tydzień spotkamy się tu znowu. Przyniosę z sobą inną baśń, a tymczasem przez ten tydzień, rozważajcie tę, którą wam dziś dałam.