Or-otowi
III. Or–otowi.
Jest w Warszawie rynek stary,
Wokół ciasne mkną ulice,
Śród nich strzela krzyż od fary
I wysokie kamienice.
Kamienice w barwach jasnych
Wązkie — długie — z wejściem krętem
Mają godła u furt ciasnych —
Pod murzynem, lwem, okrętem.
Tyś się wpatrzył w owe mury,
Wykrzesałeś z głazów ducha:
Tyś zasłuchał się w te chóry,
Których proste serce słucha.
Stary ślepiec — stary grajek —
Śpiewa piosnki zapomniane —
Posplatane z cudnych bajek,
Niby fale powiślane.
W tobie grajka tego dusza,
Odmłodzona jakimś cudem,
Dawne piosnki znów porusza,
Jakby wzrosły między ludem.
Pieśń ludowa — życie samo,
Żywa — szczera pieśń ludowa —
Nie zdobi się sztuczną lamą —
Lecz jest wiecznie życiem nowa.
Wiecznie nowa swym uśmiechem,
Swemi łzami i zapałem...
Tyś był pieśni owej echem,
Tyś ją kochał sercem całem.
Tyś z niej stworzył takie czary,
Jakich brakło lutni naszej:
Mieszczańskiego życia gwary
I mieszczańskich pieśń poddaszy.
Wyśpiewałeś nam te mury
I tych ludzi małych — cichych,
Co bez zwątpień i bez chmury
W tych zaułkach żyją lichych.
Teraz mury staromiejskie
W ogromniejsze przystrój szaty:
W skry i ognie prometejskie —
I w wyżyny leć, skrzydlaty.