Orbeka/Rozdział XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Orbeka
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1868
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.

Stanu téj duszy znękanéj, bliżéj już śledzić, szczegółowiéj malować nie widziemy potrzeby; była to choroba w tym wieku nieuleczona, śmiertelna. Nazajutrz zaledwie rozedniało, poszedł do Miry, zapłaciwszy wierzyciela Wernera i nie został przyjęty. Oddał kwit jego u drzwi, i niespokojny biegał dzień cały, szukał innych wierzycieli, płacił długi, odnosząc do drzwi zamkniętych rewersa. Na żadną jednak z tych przesyłek nie odebrał odpowiedzi, choć wszystkie rąk Miry dochodziły.
Ku wieczorowi, zostało mu jeszcze pięć dukatów jak wczoraj, z temi znowu pobiegł grać, postawił je gorączkowo i przegrał.
Na tém miejscu, gdzie mu już los ostatnią odebrał nadzieję, przesiedział nieruchomy do białego dnia. Grę skończono, wszyscy się porozchodzili, on siedział, widział przed sobą zawsze kupy złota, których nie było, i swoją kartę z pięciu dukatami niewyciągniętą, czekał... Powoli, znużony, z sił opadły, zsunął się na stół bezwładnie i ze zmęczenia i bólu, wpadł w jakąś rozgorączkowaną senność.
Dwóch ludzi nieprzytomnego już zupełnie, raczéj zaniosło niż odprowadziło do domu.
Mira wziąwszy tego dnia właśnie ślub z Amerykaninem, pocztą wyjechała z nim do Paryża.
U łoża nieszczęśliwéj ofiary znaleźli się teraz: Sławski, chroma Anulka i zacny doktór Lafontaine. Zbadawszy stan chorego, oświadczył lekarz smutnie, że mało miał nadziei, ażeby mógł przyjść do zdrowia. Łagodne obłąkanie, jak mgłą szarą, powlokło jego myśli.
Przez mgłę tę niekiedy zaświeciła krótka chwila przytomności, ale wprędce znowu biedny człowiek majaczył i plótł od rzeczy. I, jak to zwykle bywa w takich razach, w miarę zwiększającego się obłąkania wyzwalającego ciało, zdrowie cielesne znacznie się zaczęło polepszać. Orbeka zwolna nabierał apetytu i cery, dziecinniał, tył, rumieniał, był prawie spokojnym. Większą część dnia znajdowano go uśmiechniętym, szczęśliwym, zobojętniałym zupełnie, jakby odmłodzonym. Wspomnienia przeszłości niedogasłe, przychodziły mu jeszcze niekiedy pokruszone, z różnych lat, zawsze pełne najlepszych nadziei, a dziwacznie wplątane w wypadki innéj epoki.
Krzywosielce, pobyt we Włoszech, Warszawa, pierwsze Miry poznanie, powtórny pobyt w stolicy, nawet zapomniana żona i młodość wiązały się w tę mozaikę tém smutniejszą, że uśmiechnioną i jasną.
Godzinami układał karty, ciągnął sobie bank, zgarniał niby złoto i śmiał się, bo zawsze wygrywał, czasem Anna lub Sławski musieli mu służyć do téj niewinnéj, a smętnéj igraszki. Słuchał ich jak dziecię, ale się nie zdawał poznawać. Jedną Mirę pamiętał, mówił o niéj i z pewną jéj bronił logiką, utrzymując, że do niego powróci, że ją oczernili ludzie, że intryga ich rozdzieliła tylko, bo ona bez niego, jak on bez niéj żyć nie może.
Medalion czarownicy malowany niegdyś przez Lesseur’a, który nosił ciągle na piersiach, kładł czasem przed sobą, prowadził z nim rozmowę, szeptał coś do niego i śmiał się. Nagle zrywał się znów, wołał starego Jasia, wybierał się do Krzywosielec, do lasów, a potem po chwili, żądał, aby go ubierano do podróży, dla spadku we Lwowie.
Sławski sądząc, że mu tém zrobi przyjemność, postarał się o fortepianik dla niego. Pierwszego dnia po przyniesieniu, Orbeka bardzo ciekawie mu się przyglądał, próbował, ale począł go po swojemu stroić, najdziwaczniéj w świecie struny poodpuszczał, i dopiero na tak urządzonym grać usiadł z furyą i zapałem, tak, iż w domu wytrzymać nie było można, dla straszliwego hałasu. Połamał klawisze, pokruszył młotki, porwał struny i został niemy klawikord, na którym już tylko myśl zdziwaczała grała melodye dla uszu ludzkich nieposłyszane.
Po długiéj często grze téj, oblany potem, znużony, zesłabły, usypiał w krześle i bezwładnego na rękach przenoszono do łóżka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.