Ordynat Michorowski/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ordynat Michorowski |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego Sp. z o. o. |
Wydanie | trzynaste |
Data wyd. | 1930 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po dewastacji w Ożarowie groza padła na okolicę. Wielu obywateli wyjechało, ale i burza przycichła. Zwolnienie całej służby w Ożarowie zrobiło wrażenie. Lud stracił ochotę do strajków, fantazja zmieniła się w przygnębienie. Agitatorów zabrakło; jeśli się pokazał, wypędzano go z folwarków i z wsi. Spokój zdawał się zapewniony.
W Słodkowcach pan Maciej cieszył się wnuczką. Staruszek pod jej troskliwą opieką odżył, nabrał humoru. Tylko listy pani Elzonowskiej, niesłychanie burzliwe, pełne wymówek dla córki, wnosiły zły podmuch do pałacu.
Pani Idalja nagliła córkę do powrotu, gniewała się na ojca, że ją zatrzymuje, ale Lucia sama nie chciała wracać. Widząc, że matki nie przekona, przestała odpisywać na listy. Gorliwie zajmowała się dziadkiem, oprócz tego stała się czynną opiekunką ochrony i szpitala imienia Stefanji. Sama uczyła dzieci niektórych przedmiotów.
W rannych godzinach, kiedy pan Maciej jeszcze spał, codzień smukła postać Luci o długich jasnych warkoczach dążyła na lekcje do ochronki. Dzieci witały ją okrzykami radości. Chorzy w szpitalu uśmiechali się na jej widok. Stała się dobrym duchem Słodkowic. Panu Maciejowi przypominała Stefcię Rudecką. Miała słodycz i łagodność tamtej, nawet coś w ruchach, tylko tamta była żywa jak iskra i weselsza, Lucia spokojna i poważna. Charakter jej zmienił się. Nabrała hartu, dawny dziecięcy upór przybrał cechy niezłomnej stanowczości. Uśmiechała się rzadko, ale promiennie, najczęściej do dziadka, do dzieci i do chorych. Powierzchownie zmieniła się niewiele, tylko wyrosła i nabrała szyku. Jej dziewczęca figurka, teraz zaokrąglona ładnie, miała wdzięczne linje w rysunku. Lucia swe bujne, jasnopopielate włosy splatała w dwa grube warkocze i okręcała niemi głowę na kształt korony. Jej cera delikatna, jak narcyz, ożywiła się w Słodkowcach. Krasiły ją barwne usta, dość pełne i oczy szaro-błękitne, nieco podkrążone, świecące z pod ciemnych rzęs i delikatnych ciemnych brwi. Powieki miała najczęściej spuszczone, wzrok chmurny, rzucany z pod czoła. Cechowała ją skrytość i nieufność w stosunku do ludzi. Nie pragnęła ich widoku. Słodkowce jej wystarczały, nie bywała nigdzie. Czasem do Obronnego jeździli razem z Waldemarem, odwiedzając jednocześnie Ożarów.
Lucia mieszkała w swym dawnym pokoju obok pokoiku Stefci, który przerobiła na rodzaj kaplicy, czy na mały przybytek sztuki. Wśród najpiękniejszych kwiatów mieściły się tam cenne obrazy, oraz różne przedmioty artystyczne, niegdyś ulubione przez Stefcię. W tem nagromadzeniu sztuki oryginalnie wyglądało nietknięte łóżko, zawieszone kotarą, lustro z konsolką i marmurowa umywalnia, ozdobiona srebrnemi naczyniami.
Nad sofką wisiał pyszny obraz Madonny, kopja Rafaelowskiej z kaplicy Sykstyńskiej, w staroświeckich ramach.
Szczyt kominka ozdabiał wielkich rozmiarów portret Stefanji Rudeckiej, wyłaniający się z drogocennych makat. Pokój był poświęcony pamięci narzeczonej ordynata. Lucia przesiadywała w nim często, z książką w ręku, lub zapatrzona przed siebie, z własnemi myślami. Czasem chmurne jej oczy wpatrywały się uparcie w malowany na płótnie widoczek Słodkowic, roboty Stefci. Stał na stalużkach w otoczeniu palm. Była to dla Luci pamiątka po przyjaciółce droga i ostatnia. Inne jej prace pastelowe i olejne ordynat pozabierał do Głębowicz. Lucia w tym pokoju przypominała sobie minione czasy wesołe, bez troski, jak wiązanki różowych kwiatów. Potem przyszły inne i zaćmiły szczęście. Lucia znienawidziła świat, poczuła wstręt do ludzi, szczególnie do własnej sfery. Arystokracja uwielbiana dawniej, niby jakaś wyrocznia, w oczach Luci zmalała, stała się nienawistną. Każdy arystokrata wzbudzał jej nieufność, nawet członkowie rodziny, prócz Waldemara i dziadka. Prawie nie wierzyła, że i oni są arystokratami. Jej nienawiść wpadła w fanatyzm. Pobyt w klasztorze w Belgji złagodził ją trochę, lecz nie przeistoczył. Pozostała w niej niewiara względem ludzi. Nienawiść zmieniła się w ironję. Lucia bez miłosierdzia kłóła nią własną sferę. Była dla swego otoczenia skrytą, nieprzystępną. W Słodkowcach zmiękła, jednak ani pan Maciej, ani Waldemar nie znali jej myśli, chowała je dla siebie. Ale zaczęła posępnieć, wpadając chwilami w stan zupełnej apatji. Pan Maciej myślał, że to tęsknota za światem, wreszcie posądził Lucię o tajone uczucia, może — zawody? Potwierdzeniem tego była jej ucieczka z Nicei. Bawiła się tam, miała powodzenie i starających się. Pan Maciej wywnioskował, że ktoś zainteresował ją głębiej, że Lucia kocha bez wiedzy matki, i wbrew jej zamiarom. Ale z wnuczki staruszek nic wydobyć nie mógł.
Tak przeszła wiosna i część lata.
Pani Idalja, obrażona, zła na córkę, nie opuściła zagranicy. Zaburzenia w kraju odstręczały ją również, nie pragnęła powrotu.
W połowie lipca do Słodkowic przyjechał z ordynatem Jerzy Brochwicz. Lucia przyjęła go ze źle ukrytą niechęcią i silnym rumieńcem.
I on zmienił się. Wrogie czasy wyryły na jego twarzy poważne piętno. Dawna zuchwałość przygasła. Ale mówił zawsze dużo, szczerość i dowcip pozostały nietknięte.
Pan Maciej przywitał go z przymusem. Nie widzieli się od pogrzebu Stefci Rudeckiej. Brochwicz zagranicą bywał u p. Idalji i Luci; pan Maciej, wiedząc o tem, wpadł teraz na pewne podejrzenia, ale ukrył je w sobie. Pomieszanie Luci przy powitaniu z Brochwiczem zastanowiło staruszka.
— Czyżby to?... — myślał.
Lucia pytała o matkę. Brochwicz odpowiadał ogólnikowo, ale ordynat rzekł bez ceremonji:
— Mama?... Mama bawi się wybornie, ciągle karnawałuje. Szuka jakiejś szansy, czy wrażeń południowych. Trzęsienie ziemi nie wystarcza. Nowa manja. Zresztą prowadzi sensacyjną sprawę, to również niezmiernie bawi.
— Jaką sprawę? — pytała Lucia.
— Rozwodową... książąt Zanieckich — odrzekł Brochwicz.
— Jakto?! Więc ta... Melanja... zawsze jest razem z mamą?...
— Jak dotąd, stale.
— I Barski?...
— Tak! ojciec głównie dąży do zgnębienia zięcia.
— Dobrany trójkąt. Szkoda mi tylko Zanieckiego — mówił ordynat.
Lucia zwiesiła głowę, gniew drgnął w jej brwiach zsuniętych.
— Jak można?! jak można?... Mama z Barskimi? — szepnęła ze zgrozą.
Waldemar zmienił przedmiot rozmowy.
Lucia tego samego dnia napisała do matki błagając ją o powrót do Słodkowic i o zerwanie stosunków z Barskimi.
Ale pani Idalja pozostała niewzruszoną.