Orzeszkowa o nacjonalizmie żydowskim
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Orzeszkowa o nacjonalizmie żydowskim |
Pochodzenie | Kurjer Warszawski 1911, nr 264–267 (24–27.09.1911) |
Wydawca | Kurjer Warszawski |
Data wyd. | 1911 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Śmierć nie pozwoliła Orzeszkowej wypowiedzieć się całkowicie w kwestji, która ją zawsze zajmowała żywo i gorąco. Ale i niedokończona przez nią praca rzuca tyle światła na kwestję żydowską w Polsce współczesnej i na związane z nią procesy naszego życia zbiorowego, że stanowi niezwykłej miary i ceny przyczynek do gruntownego tej kwestji poznania.
Drukujemy go też nietylko z całym pietyzmem dla uczuć i myśli wielkiej powieściopisarki, lecz zarazem w tem przekonaniu, że dajemy głos tej prawdzie publicystycznej, która nie dla wszystkich jest jednakowo widoczna i uchwytna.
Orzeszkowa tę prawdę zdobywała wytrwałą pracą całego życia i nikt może nie miał takiego, jak ona, prawa do pisania o kwestji żydowskiej i wypowiadania o niej sądów. Przyznali to, zresztą, sami żydzi, prosząc ją o wywiad dla pisma żargonowego, a więc przeznaczonego dla mas, odgrodzonych od społeczeństwa polskiego murem, dotychczas nieprzebytym.
Wywiad ten do skutku nie doszedł z powodów, wyłuszczonych poniżej. Poglądy swoje autorka „Meira Ezofowicza“ zamierzyła wyłożyć na piśmie, ale, niestety, już tylko w części zdołała to uskutecznić. Rzecz ta, pisana mniej więcej przed dwoma laty, nietylko nic nie straciła na swej aktualności, lecz przeciwnie, zastaje dzisiaj sprawę, której dotyczy, wśród najbardziej palących zagadnień życia polskiego.
Przed kilku tygodniami odwiedził mię tu, w Grodnie, współpracownik gazety żargonowej Hajnt z życzeniem, abym zdanie swoje o dzisiejszym stanie kwestji żydowskiej w Polsce wypowiedziała. Odpowiedzi na wywiad ustny odmówiłam, bo sprowadza częste nieporozumienia i omyłki, a w tym przypadku sprowadzićby je mógł tem łatwiej, że interlokutor mój języka polskiego nie zna, a ja tym językiem, którego on używa, mówić nie chcę. W swoim domu mam prawo mówienia tym albo owym językiem, chcieć albo nie chcieć, a że redakcja Hajnta o tem prawie mojem zapomniała i to utrudnienie w porozumieniu się z członkiem jej stworzyła — szkoda! Ale napisać zdanie żądane i drukiem je ogłosić w Hajncie i jednocześnie w jednym z dzienników polskich, przyrzekłam. Nie mogłam dotychczas przyrzeczenia tego spełnić. Byłam chora. Teraz, gdy mogę, spełniam i szanownej redakcji Kurjera warszawskiego dwa egzemplarze rękopisu swego przesyłam z prośbą uprzejmą o przeniesienie jednego z nich na szpalty Kurjera i o łaskawe przesłanie drugiego, dla jednoczesnego wydrukowania, redakcji żargonowej Hajnt.
Głównym i najtrudniejszym do rozwiązania węzłem w zawikłanej u nas sprawie żydowskiej jest, według zdania mego, od niedawna powstały pośród żydów prąd nacjonalistyczny. I przedtem żydzi stanowili wśród społeczeństwa polskiego grupę ludzi, pod wielu bardzo ważnemi względami odrębną, ale nic nie zaręczało, że odrębność ta jest, lub ma stać się wiecznotrwałą. Różnice, pochodzące z odmienności rasy, zmniejszonemi znacznie być mogły przez niwelujące wpływy cywilizacyjne, zarówno jak przez wspólne pożycie na jednej ziemi, w jednym klimacie, wśród wspólnych wpływów odżywiania się fizycznego i moralnego. O trwałości różnic językowych mowy być nie mogło, bo któż, przed bardzo niewielu jeszcze laty, mógł choćby przypuścić, że żargon dostąpi zaszczytu dźwignięcia go do godności języka narodowego. Zdawało się, że jest on w ustach ludzi, którzy przez nieszczęśliwe okoliczności historyczne niegdyś swój narodowy język utracili, tylko tymczasowym jego zastępcą i że trochy tylko oświaty potrzeba, aby z ust tych usunął go doskonale wyrobiony, bogaty i piękny język ludności otaczającej. A gdy zmniejszą się odmienności, z rasowego pochodzenia wypływające, gdy z biegiem czasu zniknie odmienność mowy, to odmienność wyznania religijnego, jak o tem wie każdy, może nie stać na przeszkodzie wspólności i zgodzie dążeń i prac obywatelskich. Tak ze stron obu, przed niewielu jeszcze laty, mniemały umysły najświatlejsze, które, na ciele społecznem spostrzegając ranę, o możności zagojenia jej nie wątpiły i ztąd po obu stronach powstała idea asymilacji, czyli takiego upodobnienia się mniej licznej grupy mieszkańców ziemi tej do liczniejszej, któreby sprzyjało wspólnemu życiu i pracowania w spokoju i zgodzie.
Idea asymilacji żydów nie była, jak niektórzy obecnie twierdzą, utopją, ani wyznawcy i działacze jej nie byli utopistami. Historja świata zna przykłady takiego stapiania się mniejszości z większością, takiego zaszczepiania na drzewach płonek innego gatunku, które, przy umiejętnej uprawie ogrodniczej, nietylko drzewu nie szkodzą, lecz, owszem, przez dostarczenie soków nowych, wzrostowi i sile jego dopomagają.
Ale nie wszystko na świecie staje się, co staćby się mogło, gdyby po drogach ludzkich nie chodziły złe wichry, które je na bezdroża przerabiają. Idea asymilacji, nie należąc do tych, które urzeczywistnić się nie mogą, była do urzeczywistnienia trudna. Urzeczywistnić ją mogły tylko bez przeszkód rozwijające się: ewolucja opinji publicznej, przyzwyczajeń towarzyskich, prawodawstwa i wychowania, zwłaszcza wychowania publicznego. Pomijam opinję i przyzwyczajenia, które mogły błądzić, ociągać się, tu i owdzie szkody lub opóźnienia w robocie sprowadzać, ale nie miały w sobie nic zasadniczo względem roboty asymilacyjnej nieprzyjaznego lub zgubnego... Te nie były w rękach żadnych ze stron obu i te wykrzywiły samą oś asymilacji, zachwiały ją u samej jej podstawy. Na jaki sposób, a raczej na jakie sposoby, zarówno liczne jak potężne, tego dokonały, nie mam tu miejsca na szczegółowe wymienianie i — czy jest pośród stron obu choć jeden człowiek mniej więcej oświecony, któryby sam o sposobach tych nie wiedział i po chwili zastanowienia wyliczyć ich nie potrafił. Dość, że idea asymilacji, chwiana i osłabiana przez działanie systemu szkolnego i praw wyjątkowych, przez rzucane pod jej koła kamienie obrazy najrozmaitszego rodzaju i kalibru, spotkała się z powstałą właśnie w tej chwili ideą — nacjonalizmu żydowskiego.
Pod jakiemi wpływami żydzi, zamieszkujący państwo rosyjskie, więcej niż kiedykolwiek uczuli się narodem od wszystkich innych odrębnym i zapragnęli takim pozostać na zawsze, czyliż opowiadać trzeba? Przyszło to im naprzód od tego pędu ku wyodrębnianiu się i skupianiu w narody oddzielne wszystkich grup etnicznych, który w ostatnich czasach stał się jednym z najsilniej bijących pulsów w organizmie europejskim; przyszło z zachodu od spółbraci, głoszących chwałę Syonu i wieczną przynależność do tej prastarej ojczyzny narodu żydowskiego; przyszło nadewszystko ze Wschodu, od wielce złego przyjęcia, którem państwo rosyjskie odpowiedziało na ich gorliwe dążenie ku zlaniu się w językową, obyczajową i uczuciową jedność z narodowością, w państwie tem panującą. To ostatnie nie stosuje się do żydów, zamieszkujących Królestwo, lecz w innych prowincjach, kto własnemi oczyma procesowi temu się nie przypatrywał, wyobrazić sobie nie zdoła, jak ciekawy i razem głęboko smutny przedstawiał on widok. Był to z jednej strony niezmiernie entuzjastyczny rzut żydów ku zasymilowaniu się z żywiołem panującym, a z drugiej — równie niezmiernie srogi odrzut, którym nań żywioł panujący odpowiedział.
Jeżeliby kto żądał dowodów, że asymilacja żydów z narodami, wśród których przebywają, jest możliwa, znalazłby go w tym rzucie. Był jaskrawy, powszechny i przez czas pewien, aż do czułości szczery, aż do drobiazgowości kompletny. Imiona osób, język, zwyczaje i obyczaje, nawet charakterystyczne drobiazgi w ubiorach, zachowaniu się, postawach ciał i intonacji głosów, zostały nietylko zaakceptowanemi, lecz, o ile podobna, najdobitniej akcentowanemi, rozpowszechnianemi, w młode pokolenia zaszczepianemi. Była w tem pewna doza instynktownego albo i rozmyślnego chwytania się za szeroki płaszcz człowieka silnego, który mógł tak dobrze osłaniać, jak razy zadawać, na szczyty wynosić, jak w wądoły strącać; było też pewnie sporo tego, co u dorobkiewiczów plemion wszelkich za namaszczenie do wyżyn społecznych i za tak zwany ton dobry uchodzi; ale, najpewniej, było też wiele sentymentu zupełnie szczerego i którego naiwność, w narodzie tak roztropnym, zdumienie obudzała. Gdyby moment ten nie pękł jak bańka mydlana pod dmuchnięciem ust, z jednej strony prawodawczych, a z drugiej chuliganowych, gdyby dłużej był potrwał, asymilacja stałaby się szybką, powszechną i nawet purpurą gorącej miłością zaprawioną. Tak jest. Śmiem tak twierdzić na pewno.
Przypatrywaliśmy się zjawisku ze strony w milczeniu, ale z uwagą wielką i z takiemi uczuciami, jakie w nas ono budzić musiało; wiemy więc dobrze, co i jak było. Słyszeliśmy też, jak zegar czasu wybijał koniec złotej ery. Bańka mydlana pękła, sen arkadyjski pierzchnął — a tego, co pozostało, wyliczać nie można i nie potrzeba, bo wszyscy o tem wiemy, a najdobitniej wiedzą o tem sami żydzi.
Coż więc dziwnego, że, po obudzeniu się z arkadyjskiego snu, po zniknięciu tęczowych barw bańki mydlanej, żydzi, spoglądając na ubiory swoich dzieci, językiem, którym mówić nauczyli się i już przywykli, samych siebie zapytywali: Czemże, kimże jesteśmy? Bo jarmiaczki, obciskujące postacie dziecięce i brzmienie wyrazów, z ust wychodzących, choćby towarzyszyła im najszykowniej i najstoliczniej oddawana końcówka s, nie stanowią istoty narodowości. Ażeby integralną częścią narodowości jakiej czuć się, trzeba ją kochać. Czy oni mogli trwać w miłości powziętej?
I jak raz w tej samej chwili na Zachodzie powstali mężowie z imionami: Hertz, Nordau, Zangwill i na wszystkich pięć części świata rzucili hasło: Sjon! a potem Ito! Sjonizm i Itoizm! (terytorjalizm).
Sjon! Jeruzalem! Palestyna! Często wspominały te święte imiona modlitwy synagogalne i pradawne księgi Izraela. Lecz było to dotychczas coś nakształt poetycznej abstrakcji, w wyjątkowych momentach skupienia czy cierpienia rozrzewniającej, lecz w prozie i zawierusze życia codziennego blade zaledwie i oddalone odbicie w pamięciach i sercach pozostawiającej. Czy to nawet blade i oddalone odbicie Sjonu i Jeruzalem istniało jeszcze u najmłodszych, u tych, którzy przestąpili już próg gmachu cywilizacyjnego edomitów, wątpić należy. Wątpić o tem należy szczególnie wobec niezmiernej łatwości, z jaką, przy zetknięciu z cywilizacją nowoczesną, żydzi rozstają się z tradycyjnemi abstrakcjami i ideałami. Ale teraz...
Teraz sjonizm stał się naturalnem i niemal koniecznem ujściem dla udręczeń i nadziei zawiedzionego i najpewniej bezdennie, choć może w części bezwiednie, zdumionego ludu. Jakto? Umiłowaliśmy i odepchnięto nas! Spodziewaliśmy się tuż, tuż nadejścia wysłańców Jozuego, przynoszących nam z ziemi obiecanej bajecznie soczyste winne grona. I przyszli, ale z rękoma pełnemi artykułów praw wyjątkowych i innych, jeszcze przykrzejszych rzeczy! Więc, jak zwykle bywa, wyprostowała się pod razami obelgi i krzywdy psyche plemienia i rzekła: Samą sobą chcę być i samą sobą pozostanę. I jak zwykle bywa, gdy kto na ogień z szalonym zamiarem zgaszenia go silnie dmucha, płomień starych tradycji i płomień wrodzonej każdej jednostce żądzy życia i płomień wrodzonego również uczucia godności i miłości własnej, rozgorzały w żyłach z siłą nigdy przedtem nieznaną. Nacjonalizm żydowski był zrodzony. Był on zrodzony wśród ludności żydowskiej, rozproszonej na obszarze całego państwa i w sposób gettowy skupionej przez prawodawstwo w prowincjach z rdzenną Polską sąsiadujących. Niebawem też, jak to z powodów blizkiego sąsiedztwa i różnych innych przyczyn stać się musiało, przeniknął do rdzennej Polski, całym ciężarem swym zwalił się na krzyżowane już i bez tego ze stron różnych dążenia asymilatorskie, żargon uznał za narodowy język, stworzył żargonowy teatr, żargonową prasę i rozpoczął budowanie na sposoby różne muru chińskiego, który ma go od ludności polskiej odgradzać i którego wysokość grozi przewyższeniem wszystkich murów dawniejszych.
Taką jest historja faktu, przed oczyma naszemi z podłoża wypadków wyrosłego. A teraz: co o tym fakcie myśleć? Jak względem niego zachować się i postępować? Odpowiedzi są do znalezienia trudne, jednak szukać ich jest obowiązkiem i potrzebą konieczną.
Otóż, przedewszystkiem, fakt poczucia się żydów kraj nasz zamieszkujących narodowością odrębną i starania, czynione w celu wzmocnienia i utrwalenia tego poczucia, stawiają ludność polską wobec dylematu zasadniczego, który do rozwiązania jest niesłychanie trudny.
Stoją ta naprzeciw siebie dwie prawdy, jednostajnie niezaprzeczalne i rozbieżne.
Z jednej strony prawdą jest, do najważniejszych nawet w życiu ludzkości należącą, że, gdy jakakolwiek grupa ludzi uczuwa się i uznaje się narodowością od innych odrębną, uczucie i uznanie się to przez wszystkie inne grupy narodowościowe uszanowane być powinno, że nikt na świecie nie ma prawa rozkazywać persowi, aby został grekiem, ani zmuszać greka do zostania persem, i że każda próba takiego rozkazywania czy zmuszania, jest: 1) bezskuteczna i owszem sprowadzająca skutki wręcz zamierzonym przeciwne; 2) antyetyczna i antyhumanitarna, bo sprowadzającą na ludzi rozlew mąk i strat rodzaju wszelkiego; 3) ściągająca na tego, który rozkaz taki wydaje i mus taki wywiera, rychlejszą czy późniejszą, ale niezawodną pomstę dziejową. Te pomsty dziejowe zresztą są rzeczą niezmiernie jasną, prostą i do wytłumaczenia łatwą. Kto na kimkolwiek gwałt wywiera, kto po czyjemkolwiek ciele depce i czyjąkolwiek duszę mięsi w palcach, jak glinę, aby z niej dla siebie urojonego bałwana ulepić, ten popełnia ogromne zło, a to zło, ciało i duszę jego samego przenikając, czyni go skłonnym do zapadania w choroby cielesne i duszne, ku przepaściom fizycznym i dusznym wiodące. Z tego punktu, jedynie według mnie prawdziwego, na rzecz tę patrząc, niema dla narodów i państw interesu lepszego nad sprawiedliwość i uczciwość, choćby nawet z pozoru i chwilowo inaczej wydawać się mogło. Prawda to jest, która, w obecnej chwili jeszcze jaknajsrożej pogwałcona w praktyce, w teorji do zupełnie elementarnych należeć zaczyna. I prawda to jest, której zaprzeczać w praktyce czy teorji, my, polacy, mniej niż ktokolwiek inny mamy prawa i — wierzyć chcę — ochoty. Owszem, my, polacy, mamy prawo głośno i śmiało rzucić światu zapytanie: Kto na świecie dłużej i uparciej nad nas szedł ku tej prawdzie po gościńcu czerwonym od krwi, mokrym od łez, czarnym od żałob i białym od kości, tak rozsypanych, jak ręka siewcy rozsypuje na polu ziarno, aby wyrosło nieprędkim kłosem?
To jedna strona dylematu. Po drugiej stronie znajduje się znowu ta, równie jak tamta wątpieniu żadnemu nie podlegająca, prawda, że dwie narodowości odrębne, na jednej ziemi osiedlone, są jakby dwa tarany, które, na różnych punktach i nieustannie o siebie uderzając, klinami wbijają się w siebie nawzajem, z czego wynikać muszą rany, nadwerężenia, kalectwa, ruiny, a bez metafor mówiąc — współubiegania się o różne dobra tego świata, spory, kłótnie, gniewy i nienawiści. Może to jest prawda dla natury ludzkiej zawstydzająca, może przyjdzie era złota, w której dwa bliźnie łokcie nie będą przy każdem zbliżeniu aż do krwi potrącać się nawzajem o każdy okruch chleba lub ochłap mięsa; ale dziś jeszcze tak jest, dziś jeszcze każdy młynarz do swego młyna wodę ciągnie, choćby mu ona przypłynąć miała razem z krwią albo z trupem młynarza sąsiedniego.
Organizowanie się na ziemi polskiej żydów w narodowość odrębną, w narodowość dla walk, dążeń i pragnień polskich, dla idei i kultury polskiej obojętną — przedstawia dla społeczeństwa polskiego niebezpieczeństwo poważne i groźne, a o ileż razy jeszcze poważniejsze i groźniejsze, jeżeli obok imienia narodowości tej umieścić wypadnie zamiast wyrazu: obojętna — wyraz: wroga!
Taki jest dylemat zasadniczy, który nakształt Scylli i Charybdy wzniósł przed oczyma naszemi bieg czasu i wypadków. Niedawno jeszcze skały te nie istniały i, z trudnością przez cieśninę przepływając, mogliśmy mniemać, że, rychlej czy później, ale bezpiecznie, wypłyniemy na morze zjednoczenia i spokoju. Dziś, przed wpłynięciem na znacznie zwężone, na znacznie burzliwsze, niż były przedtem, wody cieśniny, musimy przedewszystkiem bacznie, bardzo bacznie przypatrzeć się sterczącym po dwu jej stronach skałom.
Więc przedewszystkiem, czy idea nacjonalizmu żydowskiego wypływa z rzeczywistego istnienia odrębnej narodowości i nietylko z rzeczywistej, lecz z nieprzepartej, potrzeby zachowania, utrwalenia, niepozwolenia na odebranie sobie własności i cech, które odrębność tę determinują?
Tu zwracam uwagę na formę zapytania, którą okresowi powyższemu nadaję. Nie twierdzę nic i nie decyduję o niczem. Zapytuję, rozbiorowi poddaję, kamień węgielny sprawy do oglądania przedstawiam.
Jakie własności i cechy determinują indywidualność narodową, jej od wszystkich innych indywidualności odrębność?
1) Gniazdo, środowisko, w których naród powstał i historyczne życie swe spędził, czyli ojczysta ziemia jego, dla ciał jego dzieci najzdrowsza, dla dusz najpełniejsza pamiątek i uroków, dla serc — najukochańsza.
2) Język, który razem z narodem na świat przychodzi, który razem z rozwijaniem się narodu rozwija się i wzbogaca, który jest owocem ducha narodu i wielowiekowej jego pracy, w którym znajduje on nagromadzone przez wieki skarby uczuć i myśli, który tak zjednoczył się z fizjologiczną i psychiczną naturą narodu, że jest mu jakby jednym z organów ciała i jedną z władz duszy, z któremi bez niezmiernych szkód i bólów rozstać się nie może i których wydrzeć sobie bez walki na śmierć i życie nie pozwala.
3) Zwyczaje i obyczaje rodzinne, towarzyskie i inne, pod wpływem różnych czynników fizycznego i moralnego środowiska wyrobione, a tak głęboko w uczuciowość i umysłowość narodu wrosłe, że odbywające się w nim ewolucje kulturalne tylko powoli, z trudnością, z walką wykorzenić się i odmianom poddawać się mogą.
4) Wybitność pewnych przymiotów charakteru i zdolności umysłu, z towarzyszącem jej względnem upośledzeniem przymiotów i zdolności innych. Niewątpliwe jest istnienie zdolności i niezdolności, przywar i cnót narodowych, co nie oznacza, aby inne narody całkowicie jednych lub drugich pozbawione były, lecz wskazuje różnice, rozkład i ustosunkowanie ich, które pomiędzy narodami zachodzą, a źródło swe mają w przyczynach tak zrozumiałych i powszechnie znanych, że przed ludźmi mniej więcej oświeconymi wyliczać ich niema potrzeby.
Zobaczmy teraz, czy i o ile cechy powyższe, odrębność narodu determinujące, znajdują się w posiadaniu ludności żydowskiej wogóle, nietylko w Polsce osiadłej, ale i po całym świecie rozsypanej.
Ziemię ojczystą przed wielu wiekami wydarła żydom ta zbrodnia historyczna, która nazywa się podbojem. Bronili jej oni z zaciętością i bohaterstwem, które stworzyły jedną z najtragiczniejszych kart w historji narodów podbijanych i podbitych. Wobec kolosu rzymskiego nieliczni i słabi, walczyli z nim aż do niemożliwości ostatecznej i przemocy, której połowa świata ówczesnego już się poddała, ulegli ostatni. Wówczas, o wówczas, za czasu Machabeuszów i Barkobeka, za tego czasu, którego przeraźliwy obraz odmalował w dziele swem Józef Flawjusz, byli narodem, byli narodem odrębnym i gniazda swego broniącym tak bohatersko, jak zapewne namiętnie i bez granic je kochali. Lecz, pomimo wszystko, stracili to gniazdo. Rozległa się nad nimi ta klęska nad klęskami, którą jedno z pism ich określa słowy: „Biada człowiekowi, który utracił ojczyznę!“ Utraciwszy polityczną niepodległość ojczyzny, opuścili ją, rozproszyli się po szerokim obszarze państwa, które mu ją wydarło.
Dlaczego to uczynili? Spotykamy się tu z zagadnieniem ciekawem niezmiernie i, jak mi się zdaje, niedość dotychczas wyjaśnionem. Galijczycy, iberyjczycy, brytowie, grecy, również przez rzymian podbici, w gniazdach swych, na różny sposób przez zaborców rujnowanych, oskubywanych, dręczonych, pozostali i, czas klęski w nich przetrwawszy, ojczyzny nie utracili. I dziś żyjącemi oczyma patrzymy na narody podbite, które, wszystkie możliwe utrapienia, męki i plagi przenosząc, przy gnieździe swem trwają, przez konieczność z niego wydaleni ku niemu tęsknią, do niego powracają, skuci z niem mocą przywiązania i wzbierającą razem ze wzbieraniem mocy jego nieszczęścia.
Być może, że opuszczenie Palestyny przez żydów, wnet po ostatecznym podboju tego kraju, w znacznej części przypisać należy strasznemu spustoszeniu, które długi szereg zbrojnych powstań żydowskich na kraj ten sprowadził. Jednak przyczyna ta niedostatecznie fakt wyjątkowy wyjaśnia i kto wie, czy nie można w nim dopatrzyć, już wtedy, pomimo świeżych walk patrjotycznych, istniejący zaród skłonności, czy instynktów, kosmopolitycznych, zanikającego już wtedy, może pod wpływem patrjotycznej rozpaczy, przywiązania do ziemi ojczystej. Jakkolwiek jednak mogło być w początku, żydzi przez wydalenie się swe z ojczyzny, z biegiem czasu utracić musieli i tę bardzo ważną, tę do kardynalnych należącą, cechę odrębności narodowej, którą jest miłość dla ojczystej ziemi, miłość tak silnie żywiona przez jej widoki, groby i kolebki, przez pracę około niej podejmowaną, przez wspomnienia, które w niej drzemią, i nadzieje, które z niej wykwitają, że nawet w duszach prostych i nieoświeconych staje się nad wszelkie cierpienia mocniejszą i wszelkim pokusom zamienienia jej na inną, szczęśliwszą, oporną. Tę miłość, tę cechę odrębności narodowej, żydzi po opuszczeniu Palestyny utracili i już nigdy, nigdzie jej nie odzyskali. Daleka jestem od poczytywania im tego za winę i ujmę. Mieszkali na ziemiach obcych, w sposób okrutny dręczeni i prześladowani, w najlepszym razie na najniższe szczeble społeczne spychani, więc z pod kamieni cierpień i uraz, delikatny i zarazem bujny kwiat miłości dla ziemi wyrastać mógł z trudnością, zanikowi ulegać nieledwie musiał. Nie chcę też utrzymywać, że nie było i niema wyjątków. Istnieją niezawodnie żydzi, którzy ziemię francuską, niemiecką, polską, z równą siłą, jak rodzeni synowie ich kochają, — ale i to także zdaje się pewnem, że gdy tylko je ukochają, francuzami, niemcami, polakami stają się i narodowej odrębności żydowskiej trudno już albo i niepodobna się w nich odszukać. Żyd więc, albo tej odrębnej cechy narodowościowej, którą jest miłość dla ziemi ojczystej, nie posiada, albo, gdy ją posiądzie, staje się, czy jest blizkim stania się czemś innem, niż żydem, zlewa się, czy jest blizkim zlania się z narodem, śród którego żyje.
A teraz język. Czyż ktokolwiek naprawdę może mniemać, że żargon, którym posługuje się w granicach dawnej Polski ludność żydowska, był kiedykolwiek i jest teraz językiem narodowym żydów? Trudno uwierzyć, bo powszechnie przecież wiadomo, że żydzi przynieśli go z sobą do Polski nie z Palestyny, ale z Niemiec i że jest on niczem innem, jak usianą gęsto naleciałościami z mów innych niemczyzną, więc narodowym językiem Niemców, ale nie żydów. Narodowy język swój, którym był hebrajski, żydzi wraz z opuszczenie Palestyny utracili, i tak samo, jak ziemi ojczystej, nigdy go już nie odzyskali. Z przytaczanego przez nacjonalistów żydowskich argumentu, że żargon jest mową miljonów ludzi, wyprowadzić można ten tylko wniosek, że trzeba te miljony podźwignąć na taki wyższy szczebel oświaty, aby uczuły potrzebę lepszego nad zepsutą niemczyznę narzędzia dla wyrażania swych myśli i uczuć, ale nie można wyprowadzić wniosku, że jest on narodowym językiem tych miljonów. Żargon nie przyszedł na świat razem z historycznem przyjściem nań narodu żydowskiego, nie rozwijał się i nie wzbogacał razem z jego kulturalnem rozwijaniem się i wzbogacaniem, nie jest owocem ducha żydowskiego i wielowiekowej jego pracy, nie przedstawia skarbca, w którym przez wieki pokolenia twórców składały wyrazy swych uczuć i myśli. Nikt chyba nie zaprzeczy, że nie jest on tem wszystkiem, a więc i narodowym językiem również nie jest.
Nie jest on językiem narodowym dlatego jeszcze, że nie stał się taką organiczną, taką żyjącą częścią fizycznej i duchowej istoty narodu, aby wydzieranie mu go przez przemoc przenikało naród aż do szpiku kości bolem i gniewem.
Rzecz to niewypróbowana, ktokolwiek odpowiedzieć może, bo nikt nigdy przeciw żargonowi zamachu żadnego nie czynił. Ale przypuśćmy zamach. Czy istnieją tacy żydzi, którzyby w obronie mowy tej wystawiali się, na kary więzienia i wygnania, którzyby przez miłość dla niej sami siebie skazywali na trudy nietylko bezinteresowne, ale mnóstwem przykrości i niebezpieczeństw grożące, którzyby gotowi byli staczać o nią jawne czy potajemne walki na śmierć i życie? Przypuszczam, że zapytania tego nikt bez uśmiechu nie przeczyta, tak dalece jest ono ze stanem rzeczy sprzeczne. Żydzi, owszem, z łatwością niezmierną i przy pierwszej możności opuszczają żargon dla mowy innej i gdy dla innych grup etnicznych przymus do zmiany takiej jest jednym z bolów najdotkliwszych i gniewów najczerwieńszych, oni ją poczytują za świadectwo podniesienia się ku wyższemu poziomowi społecznemu, za źródło zaszczytu i takich lub innych korzyści. Czy podobna za język narodowy uznać ten, który daje się zdjąć z ust i serca, jak rękawiczka z ręki, który na miseczkę soczewicy, dla nakarmienia bądź kieszeni, bądź miłości własnej, przehandlować można.
I nie jest żargon językiem narodowym dlatego jeszcze, że posługują się nim nie wszyscy żyjący na ziemskim globie żydzi. Nie znają go wcale ci, którzy światło dzienne ujrzeli poza granicami Rosji i dawnej Polski. Nie zrozumie żargonu żyd francuski, angielski, algierski, turecki etc. tak zupełnie, jak nie będący poliglotą żyd polski albo rosyjski nie rozumieją języków, któremi mówią tamci.
Jakże więc? Czy tamci wyuczą się żargonu i zamienią na niego piękne, doskonale ukształtowane, pełne bogactw różnych języki, któremi się teraz posługują? Absurd! Nikt na świecie zamiany takiej uczynić nie zechce i gdyby chciał, nie zdoła; nikt nie zechce i nie potrafi wyrzec się mowy cywilizacji, mowy śpiżu, mowy śpiewu, dla mowy ciemnoty; małomiasteczkowego błota i gardlanego chrypienia. Jakże więc? Naród mówiący tylu językami ile na świecie jest narodów? Contradicto in adjecto... Myślimy i utrzymujemy zawsze, że polak zamieszkały np. we Francji, który pod jakiemikolwiek wpływami zapomniał mówić po polsku i język ten, w głowie, sercu i ustach zastąpił francuskim, oderwał się od narodu polskiego, przestał być polakiem. I tak jest; choćby tam nawet w głębi istoty i trwały jeszcze jakie szczątkowości pochodzenia, utrata miłości dla ziemi ojczystej, którą opuścił i utrata mowy ojczystej, którą zamienił na inną, wyłączyły go z narodu polskiego. Jakże więc? Czy w oczach żydów używających żargonu, żydzi mówiący po francusku, angielsku, arabsku i t. d., albo też może w oczach tych ostatnich, ci, którzy używają żargonu, przestali być żydami? Absurd!
Wiem, że w nacjonalistycznym obozie żydowskim niektórzy pracują nad oczyszczaniem, wzbogacaniem, hebraizowaniem żargonu, wyobrażając sobie, że tym sposobem przerabiają go na język narodowy. Chętnie wierzą w szczerość i w dobrą wiarę tego przekonania, tych dążeń, ale są one kapitalną omyłką. Języka narodowego nikt na zapotrzebowanie ani zrobić, ani przerobić nie może. Jest on produktem natury i czasu. Razem z narodem przychodzi na świat, razem ze wzrostem i dojrzałością narodu wzrasta i dojrzewa. Porównać go można do nici, którą z kądzieli wysnuwa ręka prządki. Kądzielą tu jest dusza narodu, prządką jego historja. Pewna liczba jednostek, choćby największemi zdolnościami i najlepszemi chęciami obdarzonych — nie jest narodem, pewne pasje momentu, nie są historją. Język przez jednostki i wśród momentowej pasji zrobiony, nie wzniesie się do godności języka narodowego, tak samo jak nie zdoła usunąć ze świata i zastąpić języków narodowych — pomimo pewnej praktycznej użyteczności swej, żaden volapück, ani esperanto.
Co do zwyczajów i obyczajów rodzinnych, towarzyskich i t. d. mieszkańcy miejsca, na którem piszę, własnemi oczyma przyglądali się tej łatwości niezmiernej, z jaką spływają one ze społeczeństwa żydowskiego, przy pierwszem byleby sympatją i dobrą nadzieją zaprawionem, zbliżeniu się do kultury społeczeństwa innego. Konserwatyzm w tym kierunku, jak zresztą i w innych kierunkach, istnieje tylko wśród ciemnych mas żydowskich, lecz ktokolwiek od tych mas o krok choćby się oddali, komu do głowy zajrzy choćby brzask oświaty, ten z łatwością, u skonsolidowanych w narody grup etnicznych nieznaną, tradycje wszelkie, ze zwyczajowemi włącznie, usuwa do tego ciemnego i pogardzanego kąta, który nazywa przesądem. Wszędzie pod wpływem czasu i zmian w psychice narodowej zachodzących, zmieniają się zwyczaje i obyczaje, ale przychodzi to drogą powolnych ewolucji, kosztem walk pomiędzy pokoleniami i stronnictwami. Tu, jeżeli i są ewolucje to bardzo szybkie, jeżeli są walki rodzinne i stronnicze, to krótkie i tylko z gruntu religijnego pochodzące. Pierwsze dmuchnięcie oświaty zmiata odrębność, której gdzieindziej wielkie jej fale zniszczyć nie mogą. Najuczeńszego anglika rozrzewnia jeszcze widok wrzosu i jemioły, któremi przodkowie jego w czasie uczt wigilijnych ściany komnat przystrajali, najwykształceńsi niemcy dotąd jeszcze z zadowoleniem i z czcią dla przeszłości zasiadają do sylwestrowych biesiad, najwięcej oświeconemu i postępowemu polakowi, jeszcze zaduma głowę i może łza oko napełni na widok kontusza. Czy są tacy, choć trochę oświeceni żydzi, którychby rozrzewniał blask świec palących się na szabasowym stole, lub w rzewną zadumę widok chałata wprawiał? Odrębność, która tak łatwo, tak prędko, tak bez śladu przemija, nie jest tą odrębnością, która krew i szpik ludzi przeniknęła i osobną ich indywidualność narodową determinuje.
O odrębnych, wybijających się nad inne zdolnościach i niezdolnościach żydów, nic bardzo pewnego powiedzieć nie można. Są oni, niezaprzeczenie, wielkiemi zdolnościami obdarzeni, ale w kierunkach rozmaitych, bardzo znaczną liczbę imion wielkich, lecz w kierunkach nauki i sztuki rozmaitych. Najmniejszą zdolność okazują do rolnictwa, najwybitniejszą do handlu i operacji finansowych. Jest to wyrób historji. Po utraceniu ziemi ojczystej, którą, według świadectw historycznych, pracowicie uprawiali, od posiadania i uprawy ziem obcych przez prawodawstwo oddaleni, utracili tę uczuciową i interesową łącznię, która człowieka wiąże z ziemią i rzucili się do uprawiania tej ruchomej, kosmopolitycznej roli, którą jest pieniądz, wypracowując w sobie z biegiem czasu w tem uprawianiu biegłość. Cokolwiek przecież było tego przyczyną, dziś zdaje się być pewnem, że zdolności handlowe i finansowe, wyróżniają żydów i, obok wyznania religijnego, towarzyszą im pośród narodów innych, jako stała cecha odrębności.
Odrębność żydów również dostrzedz można w trwałych różnicach typu fizycznego z typem, a raczej z typami potomków rasy aryjskiej. Czystość rasy żydowskiej, która przez długie wieki niezmiernie rzadko i wyjątkowo tylko krzyżowała się przez małżeństwa z rasą drugą, objawia się pewnemi, drobnemi różnicami w budowie ciała i znaczniejszemi w rysunku obliczy. Wspólności tej lekceważyć nie można, bo jest ona jednym z magnesów, które grupy ludzkie sprzęgają w odrębne narody. Similis similibus. Podobni dążą ku podobnym i ten pociąg jest siłą, która w stanie potencjonalnym zawiera w sobie miłość. Jedna z przyczyn, dla których człowiek kocha naród swój, tkwi w podobieństwie jego do narodu i narodu do niego. Tylko, że wielkie zróżnicowanie i wysubtelnienie przez kulturę istoty człowieka, podobieństwo fizyczne usuwa się na miejsce coraz podrzędniejsze, a oprócz tego, nie jest ono u żydów powszechnem. Zamieszkiwanie pod różnemi stopniami jeograficznej szerokości, wśród rozmaitych środowisk klimatycznych, żywnościowych i innych, zróżnicowało fizyczny typ żydów, tak samo jak ich mowę.
Anatol Leroy Beaulieu, w dziele swem o żydach, którego ścisły tytuł w tej chwili umyka mi z pamięci, po zbadaniu czaszek, włosów i rysów żydowskich na północy i południu, na Wschodzie i na Zachodzie, przychodzi do przekonania, że żyda rosyjskiego i algierskiego albo angielskiego i tureckiego, do jednej grupy etnicznej zaliczyć nie można. Nietylko do jednego narodu, ale nawet do jednej grupy etnicznej francuski uczony wszystkich żydów, po świecie rozproszonych, nie waży się zaliczać, tak głębokiemu zróżnicowaniu uległ ich typ fizyczny. Mamy tu więc do czynienia z cechą, przy pewnym stopniu kultury podrzędną i która, jakkolwiek w pewnych miejscach czy krajach, odznacza się wielką trwałością, w innych ulega zanikowi i dziś już, całej ludności żydowskiej tego świata wspólna nie jest.
Nakoniec, jedna jeszcze uwaga. Tem, co najwydatniej może przyobleka żydów pozorem odrębności narodowej, co najgłębiej linję graniczną pomiędzy nimi a narodami innemi wykopuje, jest ta wrogość z jednej strony, którą przez długie wieki okazywały im narody inne i ta ogromna wytrwałość, którą okazywali żydzi, w bronieniu przeciw tej wrogości tego, co było dla nich wspólnym i świętym ideałem. Nikt bezstronny nie może odmówić żydom kart wysoce tragicznych i bohaterskich w historji tej przemocy z jednej strony, a z drugiej tego męczeństwa, nikt również zaprzeczyć nie może, że takie ukochanie ideału abstrakcyjnego i takie przy nim trwanie, składają świadectwo o niewątpliwej głębokości i sile ducha, który był zdolnym pojęcie oderwane ukochać nad wszystko i trwać przy niem pomimo wszystko.
Ale — byłże to ideał narodowy? byłoż to oderwane pojęcie narodowości? Bliższe zapoznanie się z historją tej walki nie pozostawia prawie wątpliwości, że przedmiotem jej był tylko ideał religijny, było swoiste, po przodkach odziedziczone pojęcie o Bogu, o sposobach oddawania czci i służenia Bogu. Gdziekolwiek i kiedykolwiek ustawały prześladowania religijne, a żydzi otrzymywali pewne ludzkie i obywatelskie prawa, łatwo i rychło odpadały od nich wszystkie oznaki odrębności plemiennej, łatwo i rychło przybierali mowę, obyczaj, ubiór narodu śród którego żyli, rychło i nawet chciwie przystępowali do źródeł oświaty, ani pytając, ani dbając, że nie jest ona żydowską, że kształtuje ją ręka obca, że w mózg ich przenika w postaci mowy obcej.
Inaczej bywa z narodami odrębnemi, które tak samo, a może nawet powszechniej jak za swą wiarę religijną, idą w ogień i wodę za swoją ziemię ojczystą, za swoją mowę narodową, za każdy niemal z pozoru łachman swego obyczaju, a oświatą podawaną im przez rękę obcą i w mowie obcej dławią się jak czemś, co połknąć trzeba, aby żyć, lecz co po żyłach ciała i po i najgłębszych zakątkach duszy rozlewa jad gniewu i gorycz żałości.
Czego właściwie bronili żydzi średniowieczni, gdy wstępowali do lochów, tortur i na gorejące stosy? Nie ziemi ojczystej, ponieważ jej nie mieli; nie języka ojczystego, ponieważ ten, którym mówili, zmieniali na miejscowy; nie obyczaju, ponieważ opuszczali go z łatwością, nie kultury swej, ponieważ z łatwością i nawet chciwością czerpali z każdej, jaka tylko otwierała przed nimi wrota swego gmachu, bez względu na to, do kogo gmach należał, na jaki kolor był wymalowany i jakie napełniały go dźwięki.
Bronili oni z odwagą i bohaterstwem nie narodowości swej, lecz swej religji i niema w tem nic wcale, coby moralną wartość obrony tej umniejszać mogło. Można być chrześcijaninem aż do rdzenia duszy i do szpiku kości, można być gotowym na męczeństwo w obronie wiary chrześcijańskiej; a jednak uznać wysokość pobudki i siłę woli tych, którzy innemu ideałowi religijnemu składają się w ofierze. W tym przypadku idzie tylko o wyraźne określenie natury ideału, któremu w ofierze męki swe, a nieraz i życie składali żydzi. Zdaniem mojem, był to może całkowicie, a najpewniej w mierze daleko znaczniejszej od narodowego, ideał religijny.
I oto już skończyłam rozważanie zagadnienia, czy żydzi są lub nie są narodowością odrębną. Wymieniłam te za i przeciw, które się myśli mojej nasunęły i wcale nie będąc pewną, czy wyczerpałam wszystkie, sądzę, że wystarczają, aby względem rzeczywistego istnienia tej odrębności, wzbudzić wątpliwość bardzo poważną.
Mniemam również, że nad rozwiązaniem tej wątpliwości pilnie pracować powinny światłe umysły stron obu, pilnie, ale spokojnie, z dobrą wolą znalezienia prawdy nie w ogniu nienawiści i namiętnych uniesień, lecz w czystych wodach nauki i historycznych doświadczeń. Od znalezienia i ustalenia tej prawdy zależy w sprawie tej, zdaniem mojem, niezmiernie wiele, bo zachowanie lub utrata nadziei zlania się kiedykolwiek ludności żydowskiej z ludnością miejscową, co sprowadzać musi dla teraźniejszości i przyszłości stron obu ogromne zmiany programowe i perspektywiczne.
Rozumiem dobrze, że prawda ta ani kilku pociągnięciami pióra, ani natychmiast wyświetlona być nie może, że owszem, dla poszukiwaczy jej sprzymierzeńcem koniecznym musi być — czas.
Czas tylko może zgromadzić dostateczną liczbę dokumentów, które dowiodą, czy powstały od niedawna pośród żydów ferment nacjonalistyczny jest naturalnym wytryskiem uczuć i pragnień całej masy ludności żydowskiej, albo sztuczną robotą pewnej grupy jednostek, która ferment ten w ludność tę zaszczepia pod wpływem pobudek rozmaitych, z pośród których ani złych ani szlachetnych wyłączać nie należy. Psychologja ludzka jest zazwyczaj węzłem, z ormuzdowych świateł i arymanowych ciemności splecionym. Nikt dla żadnych przyczyn interesu lub namiętności nie powinien z kręgu widzenia swego i innych usuwać świateł, ale też nikogo obrażać nie powinno, jeżeli ktoś w psychologji jego odkrywa kładnącą się na światło ciemność.
W psychologji przywódców nacjonalistycznego ruchu żydów istnieje niezawodnie szczere, choć przedwcześnie ustalone, przekonanie o rzeczywistym istnieniu odrębnej narodowości żydowskiej, a więcej jeszcze z pobudek demokratycznych płynąca, choćby na mylnej drodze rozwijana, lecz zawsze szlachetna, chęć służenia, przez zaszczepianie tego przekonania, ciemnej i cierpiącej masie żydowskiej.
To są jej ormuzdowe światła.
Ale jest też w tej psychologji niechęć, jeżeli nie nienawiść, dla narodu otaczającego, połączona z dziwnem, bo ze wzgardą prawie graniczącem lekceważeniem jego charakteru, kultury i interesów, czyli tego co stanowi jego duszę, przez pracę wieków ukształtowaną i jego prawo święte, łez i krwi strumieniami oblane.
I to są tej psychologji arymanowe ciemności.
O masie ludności żydowskiej, to jest o tej najliczniejszej jej warstwie, która żyje w ubóstwie lub w nędzy, przez nowoczesną oświatę nie tknięta i w zabiegach materjalnej natury tem głębiej pogrążona, im głębszemi są jej ubóstwo lub nędza, mowy tu być nie może. W takich ciemnych i przez złe losy zahukanych masach mogą istnieć pewne niewyraźne, szczepowe pociągi, albo odrazy, pewne większe lub mniejsze zdolności do uczuć i dążeń natury ogólnej i oderwanej. Może ciemny proletarjusz polak, posiadający pod stopami ziemię ojczystą i w ustach mowę narodową, przejąć się ideą polityczną i towarzyszącemi jej uczuciami łatwiej od nieposiadającego ich ciemnego proletarjusza żyda. Zawsze jednak masa nieoświecona i w wiecznym trudzie odwalania z siebie syzyfowego kamienia fizycznej nędzy pogrążona, — to wędrowiec głodny i współślepy, który do pałacu idei oderwanych i uczuć ogólnych zaledwie niekiedy i przez wązką szczelinkę zagląda, nie bardzo rozumiejąc tego, na co patrzy, i nie bardzo o to dbając. Wszelkie masy są względnie do politycznych uczuć i pojęć materjałem zaledwie, który w taki lub inny sposób kształtują i wyginają, obok innych okoliczności, i może przeważnie, ręce tych, którzy „przed narodem niosą oświaty kaganiec“.
Ale jeżeli o tych ostatnich idzie, jeżeli idzie o tę część t. zw. inteligencji żydowskiej, która, nie z naszych rąk „kaganiec“ otrzymawszy, od niedawna współwiernej masie swej przyświecać nim zaczęła, to czyż trzeba wyliczać dowody faktu, że na kagańcu i na niosących go rękach pozostała znaczna ilość tego płynu, nieprzyjaźnią i niesprawiedliwością względem nas nasyconego, w którym nurzają się ręce tych, co jej kaganiec podawali?
Fakt to jest znany powszechnie, ale dowody prawdziwości jego niech wyliczają inni, bliżej szczegółów rzeczy świadomi, najpewniej nie więcej nademnie o dobro publiczne dbali, lecz mniejszą odrazę ku zarzutom i wyrzutom, ku wszystkiemu, co jest do kłótni ząb za ząb podobne, czujący.
Co do mnie, zamiast wymieniania rzeczy wiadomych, a zawsze bolesnych i jątrzących, wolę przez chwilę zastanowić się nad przyczynami ich powstania.
————————————
—————————