<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ostrożnie z ogniem
Data wyd. 1849
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teraz już próba ostatnia — rzekła Julja — po niej jesteśmy na zawsze razem i — szczęśliwi.
— Jakto? jeszcze próba? jeszcze niewiara? Juljo — gdybym cię tak nie kochał, nie mógłżebym wreście uczuć się obrażonym nieufnością?
— Lecz właśnie dla tego, że mnie kochasz, spełnisz jeszcze jedną, tylko jedną prośbę moją.
— Spełnię wszystko dla ciebie, lecz nielepiej żeby od razu kazać mi się powiesić lub utopić.
— Janie — gorzko mi wyrzucasz moją miłość.
— Juljo — ty w moją niechcesz i niechcesz uwierzyć, to smutno!
— Mój drogi — jeszcze jedno, jedno tylko! Ja jutro na sześć miesięcy wyjeżdżam do Warszawy z podkomorzyną, która niema co robić u siebie, bo jej zięć powoli się chce pozbyć. Ty pozostaniesz tutaj, i co dzień będziesz w Dąbrowie, i codzień najmniej godzinę przepędzisz z Marją.
— Z Marją? zawołał Jan, któren niewiedząc dla czego zmięszał się.
— Tak, Marja jest aniołem, piękna, dobra, łagodna, skromna, ale pod tą szatą ukrywająca myśli więcej niż pospolite mają kobiety — Marja będzie próbą ostatnią.
— Lecz godziż się —
— Zarozumiały! myślisz że się w tobie zakocha? o! znam ją nadto! nie łatwo miłość wnijdzie w to serce, które już biło dla kogoś i zranione zostało.
— Do czegoż to ma służyć?
— Do wypróbowania twojej stałości — jeśli Marja nieodbierze mi serca twego, będę o nie spokojna. Najniebezpieczniejsza dla kochanki jest kobieta całkiem do niej niepodobna, całkiem od niej różna. Marja i ja jesteśmy dwoma biegunami przeciwnemi kobiecego świata. — Chcę żebyś ją poznał, zbliżył się do niej, żebyś wytrzymał zimny, nieporuszony, stały najstraszniejszą może z prób, na które cię narażam.
Jan nic nieodpowiedział, ale chmury przepłynęły po oczach jego i czole.
— Marja na to nie zezwoli, rzekł.
— Ja sama namówię ją na to.
— Lecz ludzie?
— Cóż ludzie powiedzieć mogą?
— Mogą rzucić potwarz na nią. —
— Nie lękaj się. — Nikt tu bywać nie będzie, nikt nie postrzeże — ja wszystko obmyśliłam.
— Godziż się tak żartować z jej sercem, draźnić uczucia?
— Spodziewam się, że ani jej serca, ani uczuć nie dotkniesz. Możecie sobie być najzimniej, najobojętniej, najchłodniej, bylebyście codzień się widywali, a na te dzienne odwiedziny najmniej naznaczam godzinę. Będziecie mogli mówić — o mnie naprzykład? — A jeśli w końcu zaczniecie mówić — o sobie —
I cichym głosem dodała,
— Ja ustąpię wam z drogi.
Niepodobna było przekonać Julję i uprosić ją, aby tę dziwną próbę, w której narażała na najprzykrzejsze położenie przyjaciółkę i kochanka — odstąpić chciała. — Jan błagał ją — napróżno; odjechać musiał przyrzekając, że spełni rozkaz.
Lecz Marja o niczem niewiedziała jeszcze. Wieczorem dopiero, gdy obie w pokoiku Julji siadły u komina, długo niewiedząc jak do tego przystąpić, Julja przysiadła u kolan Marji na dywanie i najpieszczotliwszym głosem, najpokorniej odezwała się:
— Marjo, ty wiesz, że ja jutro jadę, ale niewiesz ani dla czego, ani o co mam cię prosić. — Myślisz z innemi, że wyprawę robić sobie będę w Warszawie, gdy ja niewiem jeszcze, dotąd niewiem, czy mi wyprawa potrzebna.
— Jakto? niewierzyłabyś jeszcze w przywiązanie Jana.
— Wierzę, że mnie dziś kocha, ale czy ta miłość oprze się czasowi, ludziom — i niestety kobietom innym —
— Dziwnie go posądzasz?
— Dziwnie też przyszłości się boję.
— Mój Boże! gdy komu ściele się szczęście, on dziwaczy.
— Łaj mnie jeśli chcesz i jak chcesz, lecz zrób o co cię prosić będę. Wiem że o nic złego prosić cię nie mogę, przysięgnij mi, że zrobisz to czego żądam po tobie jako dowodu przyjaźni.
— Na cóż przysięga? jeśli mogę.
— Możesz i powinnaś, a wiem że opierać się będziesz, że tysiąc znajdziesz przyczyn do odmówienia mi.
— Mów Julko — ufam tobie, że nie zechcesz nic, czego bym nie miała zrobić? — Ja cię tak kocham.
— Otoż to będzie dowodem twojej przyjaźni.
— Jeśli potrafię, zrobię.
— Przysięgasz mi?
— Przysięgam ci!
— Słuchaj. Ostatnią próbą postanowiłam doświadczyć Jana — któż wie czy silniejsza miłość nie grozi mi w przyszłości. Chcę spróbować stałości jego. Dał mi słowo, że przez pół roku niebytności mojej, co dzień będzie tu bywał i po godzinie zostawał z tobą. — Jeśli się nie zakocha —
Julja dokończyć nie mogła, bo Marja blada, drżąca, schwyciła się z krzesła i cofnęła na środek pokoju tak przerażona, tak zdumiona, że słowa przemówić nie potrafiła.
— I mnie rzucasz na pastwę! zawołała łkając.
— Marjo! droga Marjo! co mówisz. —
— I chciałabyś, żebym cierpiała —
— Dla czegoż miałabyś cierpieć?
— Dla czego!! Marja spuściła ręce i dopiero postrzegła, że się tłumaczyć nie mogła, zarumieniła się, — tajemnica tylko co jej ust nie przeszła, zwróciła ją do serca.
— Odmawiasz mi —?
— Juljo! pomiarkuj, czego ty żądasz! Godziż się to, jego tak dręczyć?
— Spodziewam się, że udręczeniem być niemoże dla niego towarzystwo Marji, nawet dla tego kto kocha inną. Będziecie mówili — o mnie, liczyli dnie — czytali — milczeli — co chcecie, ale widywać się będziecie.
— Ja nie wyjdę do niego.
— Zrobisz to dla mnie.
— Juljo, ja tego zrobić nie mogę — to nadto, nad siły moje!
— Jakto? bałażbyś się —
Marja znowu się zapłoniła. — Ale to nieprzyzwoite — będą mówić, domyślać się, i ja zginę ofiarą twoją.
— Któż się ośmieli cię posądzać?
— Pierwsza, babka twoja.
— Babcia wie o wszystkiem.
— I pozwala?!
— Ty wiesz, że musi mi pozwolić wszystko czego ja chcę, bo chcę silnie, bo wolę mam niezłamaną.
— I ona pozwala?
Marja rozpłakała się — a Julja siadła ją pocieszać. Biednej Marji stawał przed oczyma wiek męki niepojętej i roskoszy niebieskiej. Być z tym, którego kochała, choćby raz w życiu codziennie, mówić, myślą się dzielić, w spojrzenie zajrzeć ukradkiem. Z drugiej strony, świat nieochybnie miał ją potępić. — Lecz miałaż co do stracenia? a to półrocze dla sieroty tak jasnem uśmiechało się i tak czystem szczęściem!
I wśród łez, wśród strachu zgodziła się na gorące prośby Julji.
— A jeśli mnie kochasz, dodała przyjaciółka — bądź z nim a! — prawie zalotną — staraj się mi go wydrzeć, zawrócić mu głowę — jeśli ty tego niedokażesz — o! to już nikt w świecie!
Długo w noc rozmawiały; Marja wróciwszy do swojej izdebki, klękła u łóżka, modliła się, płakała, błyskawice latały przed jej oczyma, krew zalewała serce, myśli szumiały wzburzone. Pół roku! całe pół roku niezamąconego szczęścia — a potem na wieki klasztor, cisza, modlitwa, łzy i zapomnienie....
Rano podkomorzyna zajeżdżała po Julję, i Jan był na pożegnaniu. — Marja i on inaczej niż wczora spojrzeli na siebie, na obojgu znać było jakieś pomięszanie i bojaźń, Marja rumieniła się co chwila i słabła..... A gdy Jan odprowadzając Julję odjechał, długo jeszcze powiodła za niemi oczyma. —




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.