Pół dnia w życiu modnych małżonków/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Pół dnia w życiu modnych małżonków
Podtytuł Obrazek w jednym krótkim prologu i sześciu niedługich rozdziałach
Pochodzenie „Kolce“, 1877, nr 33-34
Redaktor J. M. Kamiński
Wydawca Aleksander Pajewski
Data wyd. 1877
Druk Aleksander Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PÓŁ DNIA
W ŻYCIU MODNYCH MAŁŻONKÓW.
Obrazek w jednym krótkim prologu i sześciu
niedługich rozdziałach,
przez Ypsylona.





Prolog.

...I powiedziała mu czarującym, dźwięcznym głosikiem, podobnym do śpiewu niebianek, głosem co zdał się wychodzić z lutni archanielskiej: — jesteś nudny i nieznośny.
I tem okiem przeczystem, w którem malowały się nieskończone skarby miłości, okiem z najpiękniejszego szafiru, oprawnego w ametyst w formie migdału, okiem co tak uroczo odbijało niebo jej serca, spojrzała na... półmisek, na którym spoczywało zarumienione na rożnie, smaczne ciało indyczki nadzianej truflami, (Zostawia się, a raczej niezostawia domyślności czytelnika, że właśnie siedzieli przy stole).
...I rączką białą jak papier welinowy, drobną jak dłoń dziecięcia, a miękką i delikatną jak puch łabędzi, rączką której paznogcie różowo-przezroczyste, lśniły się jak rubiny, tą rączką której żyłki turkusowe rysowały się w najcudniejsze arabeski, i która mimowolnie wzywała usta ludzkie do pocałunku, rączką oną nałożyła na swój talerz sporą porcję indyczki.
— I łza — perła wypływająca z djamentowych ócz krynicy, uroczysta przedwiestnica tęsknoty, smętna posłanniczka żalu lub uniesienia, — zabłysła na jej źrenicy, wywołana szlachetną tęgością... musztardy angielskiej...
— I rumieniec, syn skromności, tej córki niebianek, ten pierwiosnek kwiatu uczuć niewieścich, a błyskawica burzy serdecznej, której łza jest deszczem, jak róża przez dziecię swawolne na białą lilję rzucona, żywym szkarłatem krwi umalował lilję jej twarzy gdy spojrzała na... statuę Apollina Belwederskiego, mistrzowską kopję, świeżo sprowadzoną z Rzymu, która rozkosznie spoczywała w niszy umyślnie przyrządzonej.
— I jakaś luba nieznana omdlałość, właściwa istotom nerwowym i eterycznym, owładnęła ją — gdyż była nasyconą.
— I ruchem pełnym wdzięku, powstała z siedzenia, bo obiad już się skończył.
— I drżąca i rozpłomieniona, zbliżyła się do towarzysza biesiady, i na jego czole złożyła rozkoszny pocałunek, pełen żaru — prawem dozwolonego.
— Czytelniku! to wszystko działo się pomiędzy modnem małżeństwem.
— On — pocałował jej rączkę, z całą czułością męża dobrze wychowanego. Wstał od stołu, powolnym i ociężałym krokiem udał się do swego pokoju i zapalił cygaro.
Ona — z książką roztwartą usiadła blizko niego.
On paląc cygaro, oddał się głębokim dumaniom: głowę oparł na ręku, a twarz jego poważna i myśląca, wiernie malowała całą wagę i znaczenie jego myśli.
Nastała chwila uroczystego milczenia.
Po dość długich refleksjach, on spojrzawszy na żonę z czułością, głosem pełnym głębokiego przejęcia i przeświadczenia, powiedział jej te słowa pamiętne: „dobry był dziś obiad.“
I zadowolony takiem wynurzeniem swoich wrażeń, rzucił się na wygodną kozetkę — głowę, natłokiem myśli brzemienną, oparł o miękkie wezgłowie, ręce założył na piersiach płonących wulkanem uczuć, a nogi majestatycznie obute, w całej okazałości wyciągnął na kanapie.
Ona przez ten czas, rozparta w fotelu, układając się w nim w posągowych zgięciach, pozornie czytała książkę, a w istocie admirowała siebie — w lustrze.
On, w swojej poetycznej pozie, wdziękami Morfea nęcony, spoczął w jego objęciach.
Ona, spostrzegłszy sen jego, powstała lekko i cicho; wysunęła się z pokoju — zapewne żeby go nie obudzić.
Jaki poruszający obraz!


Rozdział I.
Niebianka.

O! piękne są twoje marzenia, szlachetna ziemi córko!
Piękne zamiary twoje i marzenia.
Ty wiesz na co Bóg otworzył przed Tobą niezliczone skarby swojej hojności, zrozumiałaś najgłębsze tajniki życia, przeczułaś dla czego jesteś piękną wśród tylu brzydkich, bogatą wśród tylu ubogich, rozumną wśród tylu głupich! Ty wiesz, że piękność twoja, to rozkoszna muzyka dla oczu; że skojarzona z dobrocią, jest symbolem anielstwa na ziemi; ty wiesz, że bogactwo jest tylko jednym wielkim obowiązkiem dla innych, hołdem, który łza niedoli utworzyła dla wdzięczności, pociechą dla tych co cierpią, chlebem dla tych co łakną; źródłem dla tych co pragną, — Ty wiesz że rozum jest tylko uznaniem swojej nicości, i siłą w wytrwaniu, ty wiesz że serce jest gwiazdą przewodnią na drodze życia, bo ciągle wskazuje nam wypisane w całej przyrodzie to wielkie słowo: „Miłość!“ Ty wiesz to wszystko, więc piękność twoją oblekłaś w przejrzystą szatę.... zalotności, z pod której gdzieniegdzie widać ostatni szmatek dobroci załamującej ręce bezsilnie. Więc bogactwo hojną dłonią rozdzieliłaś między... zbytkiem a egoizmem; więc z najpiękniejszych kwiatów twojego serca, uwiłaś jeden wielki wianek... próżności, a czoło opasałaś promienną... płochości aureolą!
Ty już w słodkich snach twojego dzieciństwa, gdy serce wraz z ptakiem śpiewa poetyczną pieśń nadziei i młodości, gdy dusza się unosi do gwiazd złocistych, gdy szelest drzew ożeniony z tchnieniem nocy, gra swoją sonatę nieśmiertelną na olbrzymim koncercie Natury, kiedy się jest potężnym przez zapał a wielkim dobrocią, kiedy się czuje siły olbrzyma w wątłych piersiach; w tym błogosławionym wieku, w którym chciałoby się rzucać pioruny na zbrodnię i władać wulkanami aby módz wytępić wszelkie złe na ziemi, w tych słodkich chwilach, w których się wierzy, spodziewa i kocha, w których się płacze łzami serca, śmieje śmiechem serca, i tęskni bez powodu, w tym świętym czasie... tyś marzyła o... sukni koronkowej i o mężu bogatym!
A gdy się urzeczywistniły złote marzenia twojego dzieciństwa, gdy wybrana wśród tysiąca, stanęłaś u celu, jako sumiennie dotrzymałaś jako kobieta tego co obiecywałaś — dzieckiem.
Pamiętasz ten piękny wieczór majowy, gdy pod szpalerem lip i kasztanów stuletnich, których cienie rysowały murawę w dziwaczne alfresca, opierając się na ręku narzeczonego, powiedziałaś mu, to wielkie i tajemnicze słowo „kocham.“ — On w odpowiedzi ścisnął twoją rączkę i czoło twoje ucałował.
O! tyś zapłonęła wtedy, jak rosa dotknięta słońca promieniem. Nikt tego nie widział, tylko gwiazdka błędna, co strącona z nieba poleciała na dno stawu żale swoje utopić.
I tę rozkoszną noc styczniową czy pamiętasz? Muzyka grała walca w złoconych salonach — i w mieście całem brzmiały wesołe okrzyki karnawału.
Ty w samotnym buduarze siedziałaś wtedy na krześle, w białej sukni weselnej, w białym welonie ślubnym utkwionym w jasnych jak zboże włosach. On klęczał u nóg twoich i kibić twą objął w uniesieniu miłości i miłość dozgonną oboje przyrzekaliście sobie. Świat cały zdawał się wam wtórować echem rozkoszy i ekstazy. Jakaż myśl promieniła w twojej główce, podczas tego pięknego wieczoru i tej nocy rozkosznej? Jakież uczucie władało twojem sercem? przypomnij sobie! Oto myśl karety i angielskich koni, służby w liberji, i salonów wspaniałych i... chęć poniżenia rywalek bogactwem i zbytkiem. Gdyś opierała się na jego ramieniu, patrząc w jego oczy, wzrokiem pełnym miłosnej tęsknoty... kupowałaś go — gdyś mu powiedziała: „kocham“ dobijałaś targu — gdyś go pocałowała i ręce na wieki z nim złączyła, sprzedawałaś siebie! Biały welon weselny zbrudził się od twojej głowy... O! tyś szczęśliwa córko Ewy! Dopięłaś tego o czem marzyłaś, masz wszystko co chciałaś — Nieprawdaż!?


Rozdział II.
Pieśń Dafnisa nad cierpieniem Chloi.

Na rozkosznej kozetce, w rozkosznej odzieży, rozciągnięta niewiasta niedbale tam leży — Ale jej snu twardego wygoda nie pieści...
Przy niej młody człowiek, w czarnym fraku, w butach lakierowanych i wąsach wymuskanych.

On — ściskając kolana,
Rzecze do niej: kochana,
I cóż znaczą te płacze i żale?
Zkąd ten smutek, na Boga!
Zkąd ta chmurka złowroga,
Co nad czołem zawisła zuchwale?
Czyż wyrzuty ci czyni
O! mej duszy bogini...
Lub cię zgniewał, twój miły małżonek?
Lub też może Aniela,
Którą z tobą rozdziela
Cała przepaść brabanckich koronek?
Może wargi z koralu
Ścięłaś z gniewu na balu,
Fałd zbyteczny dostrzegłszy w swym stroju,
Co przez błąd niepojęty,
Twej modniarki przeklętej,
Nie dochodził o cal prawie w kroju?
Czyż to, iż książe Jerzy,
Lub nie jeden z młodzieży,
Której rzucasz spojrzenia ukradkiem!
Albo hrabia Ksawery,
Wczoraj podczas opery
Do twej loży nie przyszli przypadkiem?
Czy to może, iż wszyscy,
I dalecy i blizcy —
Hołd składali powabom Heleny,
I tę piękność woskową,
Zwali balu królową;
A tyś zaraz dostała migreny.
Jakaż, jakaż przyczyna?
Powiedz, powiedz jedyna!
Ona jeszcze nie słucha,
On coś szepcze do ucha,

Nowe skargi, czy nowe zaklęcia,
Aż zemdlona, wzruszona
Opuściła ramiona...
I... rzuciła się w jego objęcia!

Wtem... do pokoju wszedł... ktoś.


Rozdział III.
Lasciate ogni speranza.

Piorun padający u nóg ich, nie tak byłby przeraził kochanków, jak to niespodziewane i wcale nie pożądane zjawisko. Niestety! niedługo trwało słodkie upojenie tych dwóch serc wybranych; niedługo mogli wynurzać swoje czyste, niewinne wrażenia, i napawać się wonią uczuć wiosennych! Los złowrogi rozdzielił te dwie dusze anielskie murem chińskim, co wzniósł się obok nich — w postaci męża.
Mąż stał zimno i nieporuszenie, jak statua Komandora, — jak sfinks zagadkowy. Napróżno z jego twarzy bladej i myślącej, starał byś się wyczytać wrażenia, które nim miotały, i nadaremnie usiłowałbyś zmiękczyć lub zmienić okropny wyrok, zdecydowany całą siłą niezłomnej woli. Był on podobny do posągu Przeznaczenia, trzymającego w jednym ręku szalę Temidy, w drugiem — miecz kary.
Kochankowie milczeli: On — stał oparty o poręcz fotelu i całą determinacją rozpaczy... wygotowywał w myśli piękny frazesik, który sądził że mu przystoi powiedzieć; — Ona — na wpół martwa, padła na kozetkę z twarzą do ściany zwróconą, i ułożywszy się w estetyczną lecz zarazem sentymentalnie rozpaczliwą pozę, namyślała się, czy jej wypada płakać, zemdleć, lub dostać spazmów.
Mąż przez czas niejaki nic nie mówił. Kochankowie patrzyli na niego w niemej trwodze pełnej rozpaczy; — Ona, spoglądając z ukosa — on, zmieniwszy pozycję, mianowicie założywszy ręce na krzyż, i prawą nogę naprzód wysunąwszy — jak to przystało na dzielnego i dobrze wychowanego Lowelasa.
Nakoniec, po kilku chwilach oczekiwania, które wiekiem się wydawały, mąż z gestem pełnym godności, głosem straszliwie uroczystym, zawołał: „Jak widzę, jestem tu państwu na przeszkodzie. Nieprzerywam tak miłego sam na sam.“
To rzekłszy ukłonił się z całą powagą i zrobił parę kroków ku drzwiom. Na progu jednak zatrzymał się i wzrokiem litości zmierzywszy naprzód kochanka a potem wiarołomną żonę, od stóp do głów — wykrzyknął głosem pełnym ironji. „To już czwarty.“
Kiwnął głową, machnął ręką, uśmiechnął się pogardliwie i odszedł.
Bodajto modna pogarda przesądów.



Rozdział IV.
Żale Eurydyki.

— Doprawdy wszedł tu nie w porę, zawołał kochanek po odejściu męża.
(Ona uśmiechnęła się anielsko).
— O drogi mój aniele, dodał po chwili Lovelace, sądziłem, że już śmierć zajrzy mi w oczy, a jednak jakże czułem się godnym zazdrości, umierając dla ciebie, dla twojej miłości!
(A w duchu pomyślał:)
Dobrze że się na tem skończyło, bo też istotnie po co miałbym wystawiać się na niebezpieczeństwo dla jednej... malowanej lalki. — Gdybym ją chociaż kochał!
— Dziękuję ci, drogi Artiurze, odpowiedziała głosem cichym, omdlałym, wyciągając ku niemu rękę. W tobie jedyna moja nadzieja, jedyna pociecha i osłona. Wszystko ci poświęciłam, ale tyś wart mojej miłości, — o ty nie opuścisz mnie nigdy!
Łzy zabłysły w jej oczach.
(A w duchu myślała sobie:)
Żebym go chociaż kochała, — ale fatalnie się na nim zawiodłam! Jakże pozory mylą... Jerzy jest daleko od niego piękniejszy, Ksawery daleko milszy, a Władysław nierównie lepiej zbudowany.
Nastała chwila wymownego milczenia, podczas której, kochankowie czule ściskając się za ręce patrzyli na siebie wzrokiem pełnym miłości, zachwytu i ekstazy.
A w duchu myślało każde:
On.   Djable mnie nudzi! A na nieszczęście, nie wypada mi jeszcze odejść.
Ona.   Jakiż on głupi i nudny, a jednak wypada mi być czułą i kochającą.
W takiej wzajemnej ekstazie, spędzili cały wieczór — nie pierwszy i pewno nie ostatni.
O! dla takiego szczęścia warto wszystko poświęcić! Niema jak miłość!


Rozdział V.
To zabiło tamto.

Po straszliwej scenie wykrycia wiarołomstwa żony i zemsty — nasz Otello nowoczesny, jeszcze cały wzburzony i rozpłomieniony, — wsiadł w dorożkę i kazał się zawieźć — do Dulcynei swojego serca.
Zajmowała ona zaszczytne stanowisko w ciele choreograficznem.
Nie była bardzo młoda, ale za to była bardzo głupia, a przy tem uroczo piękna. Płeć miała przejrzystej i nieporównanej białości — blanszu paryzkiego, i tak delikatną... że znać na niej było błogie działanie poudre de ris i cold-creamu, — lica zdobne rozkosznym i niewinnym rumieńcem — różu, opasała jak koroną, długiemi i miękkiemi zwojami — warkoczy... przyprawnych, pod któremi błyszczała para oczu burych, oprawna w doskonale zarysowany owal — brwi uczernionych!
A zręczna jej kibić ujęta była w plastyczne formy — gorsetu. A plastyczne formy gorsetu rysując się ponętnie na sukni z ciężkiej materji, kazały się zdradziecko domniemywać istnienia wdzięków, które w rzeczy samej — przez zapomnienie zostawiła w Sochaczewie (miejscu swego urodzenia).
A z pod obcisłej szaty wysuwała się bardzo widocznie nóżka nadzwyczaj mała i zgrabna.
A rączki miała... czerwone i grube, pomimo użycia cold-creamu i poudre de ris i blanszu.
A usteczka były tak różowe, że gdy za wejściem lubego, przycisnęła je do jego policzków, na twarzy jego pozostał lekki ślad — „karminowy,“ tego pocałunku tkliwego.
Jakże słodkie z sobą spędzali chwile!
Jakże on był szczęśliwy!
Nie ma jak piękność.


Rozdział VI.
Sempre ach sempre!...

Nazajutrz, znowu o tej samej godzinie, siedzieli przy obiedzie. On, z równą godnością i powagą a ona z równą eterycznością i gracją.
Potem — on znów zapalił cygaro, usnął na kanapie, i poszedł do swojej belli. A ona... oczekiwała — ale już nie na Artiura.
Bodajto wzajemne poświęcenie!

Sens moralny.

Niema jak dobre zrozumienie życia!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.