Przez doliny i przez łany,
Wieją wichry i tumany, Gęsty sypiąc śnieg.
A lód w szkliste swe okowy,
Chwycił lasy i dąbrowy, Głębie wód i rzek.
Dziwnie smutno w całym świecie!
Tylko wicher śniegiem miecie, Głucho, pusto tak...
Tylko gdzieś tam zabłąkany,
Przez te wichry i tumany, Zwolna leci ptak.
Siadł na polu białem, gładkiem,
Tam, gdzie niegdyś podostatkiem Ziarn i wody miał;
Lecz dziś próżno ziarnek szuka,
Próżno wątłym dzióbkiem puka, W lód twardszy od skał.
Puste łany i doliny,
Niema żeru dla ptaszyny, Wszędzie śnieg i lód...
Aż zmęczony, osowiały,
Padł na śniegu ptaszek mały, Bo go zabił głód.
Biedny ptaszek! — Prawda dzieci?
Niejednemu z was łza leci, Na śmierć straszną tak...
I niejedno z was by dało,
Ze śniadania cząstkę małą, Byle odżył ptak!
Wszak on latem — miły Boże!
Tylu pieśni snuł nam może, Nieprzerwany ciąg...
Lasy, góry i doliny,
Echem piosnek tej ptaszyny, Rozbrzmiewały w krąg!
A dziś — wiosna gdy powróci,
Już się ptaszek nie ocuci, Nie zaśpiewa nam!
On się teraz Bogu z jękiem,
Skarży cichej pieśni dźwiękiem, U niebieskich bram.
Dziatwo! wspomnij przy igraszkach,
O tych biednych, małych ptaszkach, Które dręczy głód:
I kruszynę chleba małą,
Rzuć zgłodniałym rączką białą, Na śnieg i na lód.
A ptaszyna wdzięczny, mały,
Zato, żeście mu nie dały, Skonać z głodu w mróz:
Będzie za was co dnia, dzieci,
Gdy ku niebu z piosnką wzleci, Modlitewkę niósł!