Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Chory patriota
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Jestem jakby specjalnie wrażliwa na wszystkie sprawy związane z walkami o niepodległość. Cierpię po prostu na jakąś przeczulicę patriotyczną. Będąc kiedyś w Bydgoszczy, trafiłam do teatru Miejskiego, gdzie burmistrz miasta wygłaszał przemówienie okolicznościowe z racji rocznicy 11-go Listopada. Przemówienie było raczej, niestety, stereotypowe, sam mówca też nie potrafił przemawiać w sposób porywający.
Ale obchód rocznicy powstania Państwa Polskiego w teatrze zbudowanym dla celów hakatystycznych, bardzo mnie wzruszył. Jeszcze gorsza historia wydarzyła mi się, gdy zwiedzałam cmentarz Obrońców Lwowa. Dostałam wtedy ataku spazmów.
Wiedząc o tych swoich nieopanowanych odruchach, staram się nie bywać na zebraniach patriotycznych. Zresztą nikt mnie już o tym, co leży zbyt głęboko we mnie, nie potrzebuje przekonywać. Ale w praktyce lekarskiej zdarza się tak czasami, że trzeba się zetknąć z patriotyzmem na codzień, na który trzeba bezpośrednio reagować.
Co wynikło z tej mojej przeczulicy patriotycznej, opowiem. Jeden z moich chorych, pracownik umysłowy, zgłosił się do mnie ze skargami, że cierpi na bezsenność i na zawroty głowy. Ponieważ choremu poza tym nic nie dolegało, więc poradziłam, aby skierował się z tego rodzaju skargami do neurologa.
— Byłem już wszędzie — odpowiedział chory. — Nie bardzo mi pomagają. Pani będzie łaskawa zapisać mi lekarstwo według swego uznania.
Nie robiłam obliczeń, ale obawiam się, że niestety kombinacje bromu i waleriany stanowią co najmniej 30 procent leków, które zmuszona jestem zapisywać warszawskim ubezpieczonym. Piszę „niestety“, bo wynika to z tego, że tak znaczna ilość chorych zgłasza się do mnie z roztrzęsionymi nerwami, a nie stać ich na samoopanowanie i na zmianę trybu życia (więcej spania, mniej wódki). Mojemu choremu dałam więc jedną z takich mieszanek, wiedząc, że o ile jest naprawdę nerwowy, to lekarstwo to mu pomoże. Rzeczywiście za tydzień przyszedł rozpromieniony.
— Cudownie pani leczy. Czuję się świetnie, ale proszę jeszcze o jakieś lekarstwo na wzmocnienie.
Pacjent był szczupły, blady, więc wcale nie zdziwiłam się tej prośbie i zapisałam odpowiednie leki. Po pewnym czasie ponowne wizyty w moim gabinecie i pełno zachwytów dla „cudownych“ lekarstw. Pacjent oswoił się i zaczął nawet zwierzać się.
— Byłem kontuzjowany na wojnie w bitwie pod Rembertowem w 1920 roku. Od tego czasu cierpię na zawroty głowy tak okropnie, że musiałem zrezygnować z pracy w pewnej instytucji, gdzie bardzo dobrze zarabiałem. Długi czas byłem bezrobotny. Teraz mam nędznie płatną posadę, ale szykuje mt się nowa dobrze płatna, tylko nie wiem, czy podołam.
Zwierzenia te spowodowały naciśnięcie głęboko ukrytej sprężynki patriotycznej w mojej osobowości.
— Pan nie da rady? — mówię — ależ pan jest zupełnie zdrów. Nie trzeba być tylko takim przygnębionym. Przecież badałam pana kilkakrotnie i mogę śmiało powiedzieć, że zdrowie pańskie jest teraz bez zarzutu. Właśnie dla takich jak Pan, Polska powinna stać otworem.
Za parę dni dostałam wezwanie od prokuratora, żeby stawić się w godzinach między 9 a 10-tą. Cel wezwania nie podany.
Godzina między 9 a 10-tą jest właśnie godziną moich przyjęć, więc telefonuję do Prokuratury, aby uwzględniając to, przełożono „inkwizycję“ na inną godzinę. Przychylono się uprzejmie do mojej prośby. Poszłam więc, szczerze zaniepokojona, do gmachu przy ul. Miodowej. Prokurator, zapewne jak każdy prokurator, spojrzał na mnie, jak na zbrodniarza i zapytał:
— Co pani wie o panu Iksińskim?
— Nie znam takiego pana — odpowiedziałam.
— Ależ on podaje, że się stale u pani leczy.
— Możliwe, ale nie pamiętam.
Istotnie nazwisko chorego, podane w sposób tak niespodziewany, wypadło mi z pamięci. Zresztą cierpię na zupełną amnezję, jeśli idzie o nazwiska moich pacjentów.
— Panie prokuratorze — mówię — muszę sprawdzić w domu to nazwisko. O ile się taki pacjent leczy, to mam na pewno zapisane w kartotece. Z góry jednak zastrzegam, że obowiązuje mnie tajemnica lekarska i wątpię, czy bez porozumienia się z chorym, będę mogła cokolwiek panu powiedzieć.
Gdy wyszłam z Prokuratury „oświeciło“ mnie nagle, że to właśnie ten mój patriota kontuzjowany na wojnie tak się nazywa. Gdy po raz drugi przyszłam do prokuratora, wiedziałam więc już doskonale o kogo chodzi, choć chory w międzyczasie się nie zgłosił.
— Pan Iksiński popełnił większe oszustwo loteryjne — objaśnił mnie prokurator. — Jest to fakt dowiedziony, wyrok na niego zapadł już w trzech instancjach. Obecnie chce on przeprowadzić dowód, że w chwili oszustwa był niepoczytalny.
— Kiedyż on to popełnił? — pytam.
— Przed trzema laty.
— Ależ ja znam chorego dopiero od pół roku i nie jestem psychiatrą. Nic więc nie mogę na ten temat panu prokuratorowi odpowiedzieć.
Wzburzona opuściłam gabinet prokuratora. Tyle czasu zmarnowanego i po co?
W tydzień potem zjawił się u mnie chory „niepodległościowiec“. Milczę czekając, co teraz powie.
— Ach, przepraszam, że panią tak ciągle trudzę. Pani jest tak wyrozumiała dla swoich pacjentów, a ja ciągle nieustannie panią fatyguję. Tak chciałbym pani się czymś odwdzięczyć. Nie. Ja nie mogę dłużej już trudzić pani na koszt Ubezpieczalni. Ja będę płacić za porady — rozpoczął z patosem.
— Zbytecznie — odpowiadam — pan się tak wysila. U prokuratora już byłam. Mam nadzieję, że więcej w pańskiej sprawie zeznawać nie będę. Narazie ja także nie chcę pana trudzić swoim leczeniem.
Więcej go nie zobaczyłam. „Przypadek“ ten zajął mi wraz z kłopotami u prokuratora 12 godzin pracy. I jaka to była choroba, z którą ten chory zgłosił się z całym zaufaniem do swego lekarza domowego?...