Pamiętnik dr Z. Karasiówny/Nagłe wypadki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Dzisiaj jest dzień nagłych wypadków. O 5-tej rano budzi mnie służąca. Po 14-tu godzinach pracy poprzedniego dnia należałoby dłużej spać. Ale dziewczynę jakąś żmija ukąsiła. Trudno! Wypadek nagły. Jeżeli nie wstrzyknę surowicy, może umrzeć. Wstaję i wchodzę do ordynacji. Dziewczyna młoda, świetnie wygląda. „Gdzież panią żmija ugryzła“. „Tu w nogę“. Na nodze ani śladu ukąszenia. „A kiedy to się stało?“ „Zeszłego roku właśnie o tym czasie“. „Więc poto mnie pani wczas rano z łóżka wyciąga“. „A po bo teraz idę na Kalwarię i wstąpiłam po drodze zapytać, czy mi się co nie stanie“.
Dowiedziawszy się, że jej nic nie będzie, zabiera się do odejścia. Nie pyta nawet, ile się należy. I ja nie poruszam tego tematu. Nie dostaje recepty, więc płacić nie ma za co. Żadna siła jej nie przekona. Może gdy będzie wracała z Kalwarii, obudzi mnie na odmianę o 12-ej w nocy.
O 11-ej przed południem jest jeszcze około 30-tu ubezpieczonych. Otrzymuję zawiadomienie, że muszę wyjechać zaraz do Lachowic do żony ubezpieczonego. Dostała krwotoku. Skąd — niewiadomo. Z nosa czy z macicy? I nie dowiem się. Ktoś przyszedł na pocztę w Lachowicach i telefonował stamtąd na pocztę w Suchej, bo w domu telefonu nikt nie ma. Z poczty przysłano do mnie posłańca z wiadomością. Nie ma kogo zapytać o bliższe informacje.
Więc zabieram narzędzia do wszystkich możliwych krwotoków i jadę pociągiem. Biorę tragarza do rzeczy, bo zabieram pół ordynacji. Biorę drugiego w Lachowicach i szukam mieszkania ubezpieczonej. Znam tylko jej nazwisko. Po długich a ciężkich cierpieniach znajduję. W łóżku leży młoda kobieta różowa i uśmiechnięta.
— A gdzież ten krwotok? — pytam.
— A no był wczoraj — odpowiada — z nosa się lało.
— Więc poto mnie pani odrywa od 30-tu ubezpieczonych dzisiaj, żebym jechała do krwotoku, który był wczoraj. Do wypadków nienagłych wyjeżdżam popołudniu. A tu w ogóle mój przyjazd nie był potrzebny.
— Doktór jest od tego, żeby przyjeżdżał, kiedy się go wzywa, za to pani płacę — słyszę odpowiedź. — A płacą mi niecałe 300 zł. miesięcznie. Nie powtórzę co usłyszałam od „chorej“. Ani tego co ja jej powiedziałam. Nie wszyscy lubią brzydkie wyrazy.
Czekałam dwie godziny na pociąg powrotny. Tragarze nosili rzeczy. Wróciłam do domu o 4-tej popołudniu.
20-tu ubezpieczonych jeszcze czekało. Tylko ci, którzy byli naprawdę chorzy, odeszli. Nie mieliby siły tak długo czekać..
W międzyczasie wzywano mnie do porodu. Furmanka zajeżdżała dwa razy, bo innych lekarzy też nie można było znaleźć.
Ale przed chwilą przysłano posłańca na rowerze, że przyjazd niepotrzebny, rodząca zdążyła umrzeć.