Pamiętnik pani Hanki/24
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik pani Hanki |
Rozdział | Niedziela |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ” |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Zakłady Graficzne „FENIKS“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały pamiętnik |
Indeks stron |
Nie cierpię niedziel. Są nudne, jednostajne i bezbarwne. A przy tym swoją wyjątkowością zakłócają normalny bieg życia. Nagle przypomina człowiek sobie, że nie może pójść do miary, że nie może kupić różnych rzeczy, dlatego tylko, że ludzie świętują. Poza tym, wszyscy krewni uważają niedzielę za najlepszy dzień do odwiedzin i telefonów. To straszne, jak wiele człowiek ma krewnych. Właściwie mówiąc, krewni są prawdziwą udręką. Zastanawiałam się nad tym, jakby wyglądał świat, gdyby jakoś ograniczyć pokrewieństwa. Na przykład zostawić tylko ojca i matkę. No i oczywiście dzieci.
Ilekroć pomyślę o dzieciach, zawsze mi się robi przykro. Halszka ma cudną córeczkę, której oczywiście nie umie wychowywać. Wyrośnie z niej na pewno raróg. Muszka ma dwóch synów. Wspaniałe chłopaki. Wszystkie pytają mnie, dlaczego dotychczas nie mam dzieci. Przyznam się, że zarówno cieszy to mnie i martwi. Sądzę, że nie umiałabym bawić się i zajmować się sobą, gdybym miała dziecko. To jest coś tak rozkosznego, że ześrodkowałabym w nim całe swoje życie. Z drugiej jednak strony jestem przecież bardzo młoda i tak niewiele dotychczas miałam od życia. Ogarnia mnie radość, że jeszcze jestem wolna, że nie grozi mi konieczność przestrzegania jakiejś diety i nie wyrasta przede mną perspektywa długotrwałego wycofania się z zabaw i z normalnego trybu egzystencji. A jednak zazdroszczę i Halszce i Muszce. W dodatku Jacek już kilka razy wspomniał o tym, że nasz dziecinny pokój jest pusty.
Posiadanie dziecka sprawia wprawdzie wiele kłopotów, ale ma też i plusy. Mężczyznom to się bardzo podoba. Pamiętam w Rimini taką Dunkę, czy Holenderkę, która chodziła na promenadę ze swoim pięcioletnim chłopczykiem. Wprost kokietowała nim wszystkich. Ubierała go cudownie w aksamitny granatowy garniturek lub w biały pikowy. Musiała go wytresować. Inaczej nie zaczepiałby wszystkich panów. Ale robił to z takim wdziękiem, że żaden z nich nie potrafił się oprzeć.
W rezultacie wciąż była otoczona prawie tak, jak ja.
Mój Boże! Tak myślę o posiadaniu dziecka, a jeszcze sama nie wiem, czym nie powinna błogosławić tego, że jesteśmy bezdzietni. Przecież jeszcze nie wiadomo, jak skończy się sprawa z tą belgijską Angielką. Stryj dziś nie telefonował. Widocznie nie ma żadnych nowych wiadomości. Jacek przez cały dzień był w domu, tylko koło szóstej namówiłam go, by poszedł do moich rodziców. Ostatecznie naprawdę czuli się urażeni tymi kilkoma wypadkami jego nieuwagi.
Podczas jego nieobecności wyjęłam zza wanny paczkę Roberta, i schowałam ją w bieliźniarce. On tam nigdy nie zagląda. Co zaś dotyczy służby, mogę przecież chować klucz do toalety.
Swoją drogą postąpiłam może zbyt lekkomyślnie, domagając się od Jacka, by skłonił ciotkę Magdalenę do wyjazdu. Mam teraz mnóstwo idiotycznych spraw na głowie. Przecież to jest nonsens, bym zajmowała się dysponowaniem, pilnowaniem terminów prania itp., zwłaszcza teraz, gdy gnębi mnie tyle nieszczęść. Gosposia, którą wzięłam jest szczytem niezaradności. Wciąż zwraca się do mnie z pytaniami o jakieś głupstwa. A już mowy nie ma o tym, by umiała ułożyć menu, czy wiedzieć jak rozsadzić gości. Jacek dziś po raz trzeci dostał na pierwsze śniadanie herbatę, której nie znosi. Jak dużą sprawiło mu to przykrość, w tym najlepszy dowód, że sam mi to powiedział.
Kto wie, czy nie byłoby wskazane napisać do ciotki Magdaleny. Ostatecznie jej wyjazd załatwiony został w sposób zupełnie przyzwoity i wszyscy wzajemnie możemy udawać, że nasze rozstanie nie było wynikiem żadnych nieporozumień, lecz po prostu chęcią, by ciocia odpoczęła.
Muszę się naradzić z Jackiem.