[297]
Powitanie morza. Na jarmarku. U Burniaków. Przy ognisku. Sekura odzyskuje mowę. Pożegnanie. W porcie. W gospodzie Opacza. Zabuda. Jaśków list. W dokach. Kazanie ks. Błahoty. Imakulata. Śmierć Zabudy,. Magier i Żdżara. O Salusię. Mgła. Mazura śmierć na drodze. Węglarze. Pieśń o Łazarzu. Zdobycie trybuny.
|
I.
...............
Port było miasto. Ale aż po ranu
Noc u kościelnych przetrwawszy podwoi,
Sinego morza dojrzeli my łanu,
Gdzie statków gęsto niby kopic stoi.
Rozór[1] ci to był srogi oceanu,
Co srebrną brózdą na dwojgo świat kroi,
Że dwoma skiby upada na strony,
Prawą i lewą połową dzielony.
Więc jako pątnik, kiedy mu zdaleka
W mgle zamajaczy ostrobramska wieża,
A on, choć szczudłak i choćby kaleka,
Czołem z radości o ziemię uderza,
Iż ujrzał, na co dusza jego czeka —
Tak tam gromada nasza u odźwierza
Powrotu swego, padła na kolana...
— Witaj, przewitaj, ty drogo żądana! —
...Któreś nas zwało przez wielkie pustynie
Krzykiem tęskności, co w szpikach aż wierci,
[298]
Gdy dusze nasze, wyschnięte w tej glinie
Ciał umęczonych, padały się w ćwierci,
Któreś nas zwało po pilnej przyczynie,
By odnieść kości nasze do tej śmierci,
Co cicha siada na chaty przyproże,
W spokoju zaszłych zórz — zawitaj, morze!
...Któreś stanęło okrutnym przestrzałem
Od nas, tułaczy, do domu i rodu,
A teraz skrzydłem ponosisz się białem
Od słońca wschodu do słońca zachodu,
Ciebie ja, naród ubogi, doznałem,
Od piany piór twych do czarnych żył spodu,
Gdziem widział dziatki moje potopione,
Jakby miesiącem zaszłe — tak zielone.
...Witajcie, srebrne wierzeje i wrota,
Które nam oto Bóg do dom otworzył,
Iżbyśmy swego chwyciwszy się płota,
Jak pień wyrwany byli, co zaś ożył.
Oto nas tutaj przywiodła tęsknota,
Oto lud zdrowiem i życiem nałożył,
By duszę dowlec tu i spojrzeć w zorze
Nadziei swojej... Zawitaj nam, morze!
...Niechże twe szumy nade mną się staną,
Niech mnie korabie twoje precz poniosą!
Bom Łazarz, jedną oskorupion raną,
Od wierzchu czaszki po stopę aż bosą...
Na ziemię dobrą i obiecowaną
Szedłem, a teraz powracam się, bo są
Niezwyciężone rzeczy, bym ostawał,
Korzenie puścił tu i owoc dawał!
...Człowiek ja jestem polnego zawodu,
Inakszej roli, z pod inszego nieba...
[299]
Lipy mi kwietnej, pszczół brzęku z ogrodu,
Wierzby a brzozy płączącej mi trzeba...
Nie szukawałem od rodu, prarodu
Wyżebranego u ziem cudzych chleba,
Anim światami goniwał cudzemi...
Co mi świat? Własnej, rodzonej chcę ziemi!
...Doma chcę! Niechaj twój żagiel zruszony
W ojczyste kraje duszę mą pomiota!
Bom naród-oracz, bez pługa i brony,
Bom naród-kowacz, bez kuźni i młota...
Do strzechy żytniej jestem utęskniony,
Jako do matki ubogi sierota...
Nieś-że mnie teraz skrzydłami czteroma
Śródniebnych wichrów twoich! Ja chcę doma!
...............
Poszliśmy w miasto. Siedziało okrakiem
Na rzece, co my tu za nią bieżeli,
Od kiedy w gorcach porwawszy się ptakiem,
Leciała, szumiąc z srebrzystej gardzieli.
Teraz, skrzydliskiem rozwiana dwojakiem,
W dwoje wód grzmiących potęgę rozdzieli,
Zawściąga wartu, pian puchy rozpierza,
I pełną piersią w ocean uderza.
Dopieroż je tu na uzdę! Most tęgi,
Kraciasty, niby ta zębata brona,
Oba jej boki dymiące sparł w cęgi
Przyczołów swoich. A rzeka zaś ona
Żwa munsztuk, targa na sobie popręgi,
Niezbytym jeźdźcem będąc przeskoczona
I piany pluje u każdego słupa,
Jak ogier, co w nim ta wątroba chlupa.
Cud było patrzeć stąd na wieże, mury,
Jak to szło jedno drugiemu przez głowę,
[300]
Iż brzeg był górny a krągły z natury,
Właśnie jakoby wykuty w podkowę.
Bokami brodził gród, jak czynią nury,
Zaś czubem wiercił tę Bożą posowę;
A dym z kominów wprost w niebo tak pędził,
Że miałbyś szperkę w nim, tobyś uwędził.
Pogoda była cicha, rześki ranek,
Jak u nas bywa ku świętemu Janu;
Ostatnie gwiazdy zgasiły kaganek,
Którym w noc świecą Chrystusowi Panu.
Dalekich statków kołysał się wianek
Na nieobjętych falach oceanu,
A te, jak owce w runie, szły do brzega
Z przepaścistego swojego noclega.
...............
W mieście był jarmark. Kipiel[2] sroga. Mrowia
Ludzkiego wrzątek niestrzymany zgoła.
Ledwoś wpadł, jużci od zadu strzeż zdrowia,
Jużci od żeber znów, jużci od czoła...
Strój różny. Tutaj sajeta[3], tu krowia
Skóra z sierzchułą[4], a szastnie gdzie poła,
To nagość łyska pisana w kolory[5],
Jak jajo, onej wielkanocnej pory.
Dopirz[6] wrzask! Każdy cię do swojej kupi
Ciągnie, szamoce, przygwałca i trzyma,
Że człowiek tylko te oczy wyłupi,
A ów mu gębą, jak wiatrem w miech, dyma.
A niech zmiarkuje twój rozum, że głupi,
To cię, jak hubę namiękłą, wyżyma,
[301]
Aże ostatnim popuścisz szelągiem...
Nie lża tam inak, jak pięścią a drągiem.
Więc krzyknę: — «Kupy pilnuj, a wal klinem!» —
Tak wnet się nasza gromada obwoła.
Ja poprzód, za mną Roch wespół z Marcinem,
Skroś ciżbę pruje, jak byk, dając czoła.
Niejeden z okiem odleciał wbok sinem,
Niejdnego my zwalili chochoła[7],
Niejeden stragan pogubił pierogi,
Aż my w tym ścisku dobyli se drogi.
Dobra nas gwiazda wiodła. Kęs[8] na prawo
Był plac. Z nagłości wparli my się w niego,
Ajk płocie, kiedy walą gęstą ławą,
Strzymać nie mogąc naporu własnego.
Czarni, obdarci, nakryci kurzawą,
Niźli do ludzi, do stada dzikiego
Rychlej podobni, a każdy kij w garści.
Wtem krzyk: — «Stój! Stójcie! A żeby wciornaści»...[9]
Takem otrzeźwiał. Jakby mi więc miodu
Kapnął na serce spalone w goryczy...
Patrzę, na placu moc wielka narodu,
A za ożydle[10] trzęsie mnie i krzyczy
Jakowyś Mazur tęgiego zawodu.
Czupryna lniana, twarz w ogniach, kark byczy,
A tuż przed nosem moim srogie pięści...
Tak huknę: — «Bracie! A niech ci Bóg szczęści!»...
I nie pytając, kto, co, jak, któędy,
Zwaliłem mu się, by kłoda, na szyję.
[302]
Tak insi nuż się obłapiać w te pędy...
Mazur, nie Mazur, wszystkie parachwije
Za jedno! Nikto nie słucha komendy,
Krzyk z krzykiem, słowo ze słowem się bije,
I nie tak sobą rodzeni się cieszą,
Jak my, we światach tych, swojacką rzeszą.
Zaczem się zwarli w kupę. Jezu Chryste!
Jakże nie buchniem duszą, by ukropem!
Jak o ziem czapy nie runą rzęsiste!
Jakże się w bary nie chwyci chłop z chłopem,
Jak nie zajarzą te lica sierdziste
We łzach! To wiera[11], że prędzejbyś czope,
Onego źródła, co bije z pod ziemi,
Zatkał, niż serca te, ze łzami temi!
Wielka to rzecz jest ta pospólna dusza,
Co ją ojczysty zagon w naród wszczepił,
Że jest rodzący, jak jabłoń, jak grusza,
Jaednaki owoc, jak żeby kto lepił!
Pomyśleć tylko... Co u paralusza!
Chlebam nie łamał z tobą, wodym nie pił,
A niech cię, chłopie polski, gdzie obaczę,
Razem i radość mam, i razem płaczę.
I zaraz mi się po kościach obzywa
Ten praojcowy ród, ta ziemia, macierz...
Hej, niechaj człek się i skóry wyzbywa,
Jedna mu dusza z bracią, jeden pacierz!
Rozerwie-li kto? Aliści, jak żywa,
Zrasta się miazga we pniu, choć go zaciesz
Siekierą w sam rdzeń, przez biele, przez kory,
I spólnym majem zakwita swej pory.
Zaczem po placu pojrzę. Czworobokiem
Stały tam wozy, w półkoszki, w półdraby[12];
[303]
Szkapy żwające po torbach z obrokiem,
Kury a gęsie, prosięta a schaby...
Lud zadufany, nieustępny krokiem,
Chłopy w lejbikach rządnych, w chustach baby;
Pstrzy się to, kwieci, buszuje[13], pokrzyka,
Głowa przy głowie tuż, przy bryce bryka.
Wszyscy gadają naraz. Jak w podwiośnie
Sto żył z podziemnych ruczajów wybucha,
Tak huczy wrzawa, tak gwar setny rośnie,
Każdy prowadzi rzecz, a nikt nie słucha.
Dopieroż gdy z tej nagłości ochrośnie[14]
I oną parę, co pierwszą, wydmucha,
Gdy baby zatchną się, a chłopy spocą,
Jakoweś słówko zrozumiesz przemocą.
Bokami, pośród tumultu babiego,
Bugaj i Marcin Kos trzymali mowy.
Co przerzekł który, to z dziwu wielkiego
Plaskają ręce i chwieją się głowy,
Iż siła lud ten zabaczył, co swego,
I już się po nim przyrzucał liść nowy
W miejscu tem, gdzie miał przez osierdzie bliznę,
Kiedy był szczepion w tę cudzą ojczyznę.
A teraz, kiedy mu oną zgrubiałość,
Którą był przyżył w pniu obcym, zdrapano,
Kiedy wspominki podbiły w nim żałość
Za oną chatą a ziemią kochaną,
Leda słóweczko jakie, leda małość,
Bólem go piekły, do krwi zdartą raną,
Iż słychać było w onej zawierusze
Głosów jęczące i łkające dusze.
[304]
Więc tak się stało, że my to, nędzarze,
Nie miawszy w sakwach nic, nawet okrucha
Czarnego chleba, przynieśli w podarze
Karmię dla serca, posiłek dla ducha...
Upragłym wzrokiem patrzają włodarze
Ziem dobrych, sroga pali ich posucha,
A onże Łazarz palec w rosach macza
I puszcza krople na język Bogacza.
...............
Lecz Kos, stanąwszy w pośrodku, na ćwierci,
Co nią mierzają podjezdkom obroki,
Pociąga nosem wiatr, a okiem wierci
Opałki, niecki, węzełki, tłumoki.
Aż krzyknie: — «Ratuj mnie od głodnej śmierci,
Patronie święty! A toćby tu boki
Godnie wyłożyć było czem, że — rety!» —
Tak się rzuciły do wozów kobiety.
Wmig zabielały gomółki, twarogi:
Rzęsiste[15] bochny, słoniny okrajce,
Wnetże kiełbasy w wiankach, wnet pierogi,
Wnet butle z mlekiem, warzone wnet jajce...
Puszczą się nasi, uczynią gwałt srogi
Skroś onych jadeł, co właśnie, jak w bajce,
Aboli we śnie, tak nam się jawiły,
Iżby lud zaczuł w kościach nowej siły.
Ale Żurawa oburącz przed siebie
Wziął krągły bochen, do piersi przycisnął,
Podniósł źrenice i rzekł: — «Miły chlebie,
Któryś nam tutaj pociechą wybłysnął,
Jak owo słonko wiośniane na niebie,
Bądź-że pozdrowion!» — A tu się zachłysnął
Ślozami, które chciał utłumić w sobie...
Aż w takim dalej powiadał sposobie:
[305]
— «Oj, zapachniałeś ty mi wioską, chatą,
Oj, zapachniałeś dymem jałowcowym,
Kiedy cię Magda na wyścig z Jagatą
W bochny tulają po stole lipwym...
Zaś podebrawszy święconą łopatą,
W czeluść cię sadzą na liściu klonowym
I podpłomyki skrobają po dzieży...
A z pieca idzie na izbę duch świeży.
Tyś to jest ona strawa pierworodna,
Bez której nijak ostać się nie możem!
Nie jeno żywot, i dusza tam głodna,
Gdzie ty nie pachniesz polami a zbożem...
Błogosławiona treść twoja aż do dna,
I ręka matki, co krzyż kreśli nożem
Przez twą rumianość, nim czeladź obdzieli»... —
Tu umilkł, dobył kozik z kamizeli.
I uczyniwszy przez bochen krzyż święty,
Stateczną k sobie odwalać jął skibę,
Prószący łzami na nią. Tak był zjęty
Tą rzewliwością, co kiedy sadybę
Rodzoną wspomni, to za sakramenty
Ma sobie każdą rzezcz i jak przez szybę
Miesięczną patrzy choć na żerdź u płota,
I wszystko jej się w srebrze łez migota.
A tak to po nas poszło, że my z płaczem
Chleb jak opłatek łamali, dzielili...
Człeku, co nigdy nie byłeś tułaczem.
Nie wyrozumiesz ty podobnej chwili!
A jam ją przeżył i znam moc jej. Zaczem
Kręgiem się chłopi na bruku sadzili,
A wszystkie oczy stanęły wlepione
W jadła, porządkiem w dwie strony dzielone.
Zaczem nastała cichość, jak w kościele,
Tylko chrobocą te zęby, te szczęki,
[306]
Tylko ten język obraca, żwa, miele...
Krótka tam droga do gardła od ręki,
Iż nikt nie baczył, co — ani, jak wiele.
Czasem śmiech, czasem ponoszą się jęki
Skroś onej ciszy. Tak z jadłem i z piciem
Naród się witał tam, jak z dawnem życiem.
...............
Dopirz kto pojadł, a miał już do syta,
Wzdechnął, rzemienia puścił z chudych boków.
A twarz mu nędzna i we łzach obmyta
Przyśmiechiwała się, jak zarz[16] z obłoków.
Odsapnął Marcin Kos, iż mu jelita
Chleb rozprostował i zluźnił, jak troków,
Skręconych w onym to niezbytym głodzie,
I wnet się dusza ruszyła w narodzie.
Zabłysły oczy, jak iskry w popiele,
Chrzęstnęły w stawach przeciągane koście,
A żywe ciepło rozległo się w ciele
Zaziębłem, wyschłem, po długim zbyt poście.
Brzęk poszedł kupą, jak kiedy się lele[17]
W złotą uwiążą wiechę. Już gwar roście,
Już wrzawa, już huk buszuje, jak z kadzi,
A każdy rzecz swą do siebie prowadzi.
— «A już też, wiera, nie puścim was, braty —
Krzyknie stateczny chłop — jeno musita
Do nas w gościnę!» — «Aby przez próg chaty!»
Zawrzaśnie drugi. — «Aby nasze byta[18]»
[307]
Obaczyć, pola, ten jęczmień wąsaty!»...
— «Co się tam prosić! Zabierzem i kwita!
Niechże choć nockę znocują przed drogą
Pod dachem! Niech się na siłach wspomogą!»
Miło mi w sercu zagrały te słowa.
Pojrzę po oczach naszym, szukam rady...
A jako byłem ja teraz ich głowa,
Więc otrę wąsa i tak od gromady
Rzekę: — «A niechże Bóg święty zachowa,
Byśmy tu z wami, bracia, mieli zwady!
Dzień-ci nie wieczność, a piór nie ubędzie
Ptaku, choć sobie na witce przysiędzie».
Chrząknę, chcę dalej, wtem ryk... Aż mi skóra
Pocierpła. Z boku stał z kopicą siana
Wóz drabiniasty. Przy wozie Sekura.
Piersi w wóz wparte, twarz w siano schowana,
Pleco mu trzęsie okrutna wichura
Srogiego płaczu, struchlałe kolana
Prawie że klęsną, a skroś tej zawiei
Ryk z chłopa idzie, jak ze zwierza w kniei.
Zaczuł! Sianokos zaczuł — łęgi nasze,
Nadbużne błonia, nieobeszłe[19] pasze,
Nabrane słodkim dechem matki-ziemi...
Zasłychnął chrzęsty kos, świergoty ptasze,
Więc wóz objąwszy ręcami drżącemi,
Wparł nędzną głowę w więź siana i rykiem
Folgował, niemym nie władnąc językiem.
Rzucą się chłopa odrywać — nie dałem.
Niech ta nacieszy się! Niech ta nadycha!
Niech mu ta ulży pod łzow tych nawałem...
A już wolnieje płacz, już chłop nacicha,
[308]
Jeszcze drga chwilę wychudłem tem ciałem,
Zaczem podnosi łeb zjeżony, wzdycha
I błędnem okiem dokoła powodzi,
Jak ów, co ze snu twardego odchodzi.
Tak zaraz bystrym ciurkiem poszły mowy,
Co z brzega cichsze, na ucho szeptane:
— «A jaką-że to przygodę miał owy?
Czy przyrok[20]? Czyli tak miał co zadane?» —
Aż się uczynił harmider takowy,
Żeś nie rozumiał nic. Tedy ja wstanę,
Tę nędzną głowę obejmę Sekury
I krzyknę: — «Bierz się, bracie, na pazury!»
Ale przy wozie stał chłop z głową siwą,
Sparty na długiem biczysku, i słuchał
Onego gwaru, co szumiał, jak piwo
Młode, to cichnął w sobie, to wybuchał.
Lico zbróżdżone chłop miał, jak gdy niwą
Brona przejedzie, i w krótki wąs dmuchał.
Aż rzecze: — «Nie dziw! Toć i mnie, jak żywa,
Ziemia się stara nocami obśniwa!
Tu legnę, tum się naciągał za wołu,
Trza spać — a tu mi, jakby kto malował...
Widzę caluśką wieś z polem pospołu
I z dawną chatą... On dach, onże pował
Bielony, izbę, stół, ławy u stołu...
On sad wiśniowy, com se go zhodował...
Ten rechot żabi słyszę... To ćwierkanie
Wróbli... Ta studnia na oczach mi stanie...
A wszystko ciągnie, rwie, krzyczy, dociska,
Jako ta zmora, kiej na pierś ci siędzie...
To wnetbyś rzucił te nowe siedliska,
A brał te pióra bieluśkie, łabędzie,
[309]
I płynął... Taka ci ta ziemia bliska,
Choć je daleka! Piętnaście już będzie
Roków, jak my tu, a precz trzyma sznura
W garści... nie puszcza!» — Wtem baba niektóra:
— «Już my i na mszę dawali do fary,
I do doktora chodzili — a na nic!
Dał doktór proszek — i co? — To mój stary,
Odkiela[21] odstał od tamtych ta granic,
Pląta się nocą, by bocian bez pary,
Kie[22] sie sam lecieć porwie z gniezdnych dranic...»[23] —
A chłop westchnąwszy: — «Na duszy człek chory.
Co mi tam proszki! Co mi tam doktory!
— Dawniej my mieli kujawskie kapoty
Z Inowrocławia[24], a młodzi lejbiki.
Teraz co? Dajesz sukno do roboty,
To nie wie, głupi szwacz, iże guziki
Ku fałdom idą wtył, a zaś wywroty[25]
Trza dokół taśmą. To jak te fircyki
W spencerkach chodzim, w pludrach, jak ten kusy...
Tfu!... A co baba wytkała obrusy
Doma, ręczniki, płachty, płócien kopy,
To tera wszystko kupuj a trzęś kiesy...
Pobogaciały, prawda, nasze chłopy,
Aleć bogactwa te, te jenteresy
Tak mi się widzą, jak w bajce. Tu snopy
Złote, tu skrzynie świecą z pod przyciesy[26],
[310]
Pełne dukatów... Dmie Bartek w dziedzica,
A przecknie, ściśnie w garści — sama czczyca!»[27]
A wtem mu insi w rzecz wpadną: — «Co gadać!
Świat kołem chodzi, my na nim — i tyla.
I co tu takie tam mowy powiadać,
Co za uschłego nie stoją badyla!
Siadajcie lepiej na wóz, macie siadać...
Czas leci, a tu opętana mila
Do farmów!»[28] (Niby na ten pomiar stary,
Bo tutaj drogi inakszej są miary).
Lecz Kasię Ziąby objęły w mig baby.
Nuż się dziwować onemu dzieciątku...
— «A jak też stary?»... — «A czy też nie słaby?»... —
— «A jak z nim było z samego naczątku?»...
— «Tfu, na psa urok!» — «A czy też mu aby
Pokarm plaguje?» — «A jak też chudziątku
Rzekają?» — «Chrzcony? — Reta! Na okręcie?...
A będzie też to ten chrzest miał przyjęcie
Do parachfii?... Bo tu na przybysze
Ciężko. — Tu biskup z kaboklów[29] się wiedzie
I proboszcz. To jak mentrykę ci pisze,
A nie wyłożysz mu na stół poprzedzie
Choć z piąci mile[30] (boć i tu hołysze
Różne się trafią) — to tak ci przejedzie
Piórem po karcie, że nie wiesz, czy Paweł
Dziecku je, czyli na to mówiąc — Gaweł!...»
Odrzecze Kasia: — «A co mu tam na tem!
Nie będzie on tu, robaczek, gawłował,
[311]
Ani pawłował! Nijakim my światem
Tu nie ostaniem. — Co? Będziesz wędrował
Aże do Wólki z matusią i z tatem?...
Jak się to śmieje... Toć kie nas ratował
Do dziś, zratuje i dalej w potrzebie,
Ten najwyszejszy Bóg, Ociec na niebie!...» —
Westchła. Wzdychają insze z kompanije.
Ta głową kiwa, ta pociąga nosa,
Rzęsne[31] korale chrobocą u szyje,
Co na nie dobrze popuścił chłop trzosa,
Jedwabne chusty, kryzy, szaławije[32]
Wstęg różnych, — a ta, między niemi, bosa,
Jako lelija polna, tylko zasie
Przyodmieniona tą nędzą w swej krasie.
A wtem parobczak tęgi huknie z bata.
— «Siadać, to siadać! Prosimy w gościnę!»
Tu buchnie wrzawa: — «Czem chata bogata!»
— «Na łyżkę barszczu do nas!» — «Na gęsinę!»
— «Prosimy pieknie!» — «A nogą, Dropiata!
A przestęp!»[33] — «Jedźwa, w szczęśliwą godzinę!»
— «Jazda, przejazda!»[34] — «Siadać, zatem potem...»[35]
Siedlimy. Wozy ruszyły z turkotem.
.................
— «Wszystko my tutaj, chłop w chłopa, Burniaki —
Tyle że każdy przezwisko dodaje...
Rodem my całym ruszyli, jak ptaki,
Co kupą lecą na one wyraje.
[312]
Ufundowalim wieś polską — Rodaki.
Ziem dobra. Jeno insze obyczaje,
I mowa insza... Że nim się dokupi
Do zrozumienia, człek chodzi, jak głupi.
Podatek płacim duży. Ale czasy
Dobre są. Co rok urodzaj dwojaki...
Że nam się ona kamary[36], szparkasy[37],
Niebardzo jakoś dawają we znaki...
A co gdzie insi od nas poszli w lasy,
Karczować — wszystko zmarniało, chudziaki,
I zeszło na psy! — A nas tu osady
Jest do półsetka. Dawamy se rady». —
Tak mówił tęgi chłop, wielgolud prawy,
Co fajkę kurzył, siedząc na rozworze.
A już przed nami skroś drożnej kurzawy
Ukazowało się bujne pomorze
Łak niskich, w wielkie zapuszczonych trawy.
A podłuż drogi, wśród drzew, dwór przy dworze
W ogrodach, w gankach, w słupkach, w lśniącej blasze...
Tak ów: — «A oto i Rodaki nasze!» —
Więc jak wesele jechałoby właśnie,
Zaczęła młodzież: — «Ognia z pakuł!» — wołać.
Jakże nie hukną z batów! Jak nie trzaśnie
Stokrotne echo w niebieską tę połać!
Jakże ten podrób domowy nie wrzaśnie!
Jak się nie porwą w lot, nie mogąc zdołać
Piechtą, kokosze z tem gdakaniem srogiem!
Jak psi nie wezmą ujadać przed progiem!
Tak w onej wrzawie stanęlim w folwarku
Godnym. Zeskoczył gospodarz z rozwory,
Otworzył bramkę, zdjął czapkę i karku
Zniżywszy, grzecznie uderzył w honory.
[313]
Sypła się czeladź, patrząca podarku,
Z domu, z ogrodu, z stodoły, z obory...
A ów: — «Witajcie! Prosimy przez progi!
Matka! A szykuj do barszczu pierogi!»
Zaczem złazilim z wozów. — «Pochwalony!»
— «Na wieki!» — Każdy gości se obiera.
Już Burniak-Rogacz i Burniak-Smolony,
Burniakom-Gradom Kasieńkę wydziera,
JUż Burniak-Fjała, już Burniaki-Wrony
Bandysów wiodą, a Burniak-Kozera
Rocha Zatratę i Kosa Marcina...
Tak nas gościła tam caluśka gmina.
Ale największa gromada ostała
U gospodarze. Ten Burniak — był — Skwara.
Człek grzeczny, w świecie bywały, bezmała
Na wójta patrzał. A zaś jego stara
Na mieszczaneczkę. Ano, Bogu chwała!
Roztasowaliśmy się godnie zara,
Zara przepili na szczęście, na zdrowie,
Wszystka drużyna i sami Skwarowie.
Pojrzę ja dokół — parada! Człek nie wie,
Gdzie splunąć. Wszędzie świeci się, jak szklanka.
Podłoga drobno heblowana w drzewie,
Szafy, komody, u okien firanka,
Zegar bijący przy kukułczym śpiewie,
Lampa, lichtarze na miejsce kaganka,
Stołki nadobnie pobijane w kwiaty,
A zaś na łóżkach — pod sufit piernaty.
Prawda, żem takiej nie widział świetlicy,
Chyba u księdza-brata. I to — kto wie...
(Bo, jak mówiłem, na Grodzkiej ulicy,
Mam brata księdzem, w samiuśkim Krakowie,
Ten mieszka w bramie, zaraz przy dzwonnicy
Na lewo, a zaś Balcerski się zowie.)
[314]
Prawda, bogactwa wszelakiego zadość...
Że patrzeć na to choćby, już jest radość.
— «Niemałom ja się naciągał, napocił,
Nim ten dom stanął» — gospodarz mi rzecze.
— Ale żeby mi kto drogę wyzłocił,
A znów pod Prusa gnał — nie pójdę, człecze!
Tuś się do życia wolnego zochocił,
Żaden cię landrat[38], landpruder[39] nie wlecze...
Polska, powiadasz? A cóż mi za taka
Polska, co ja w niej mam słuchać Prusaka!»
— «Mój gospodarzu! — rzekę — plujcie na to,
Póki nie tyka wam nikt waszej wiary!
Nie ino czapę, i duszę rogatą
Musi mieć polski chłop. A wy tam stary
Ród, w onych ziemiach siadły... I — mam za to[40],
Że wszystkich zbierze zaś rok wielki, jary[41]...
Prusak nie wieczny, przeminie za czasy...
Gdzie były lasy, tam znów będą lasy!»
................
Dymił barszcz z misy, kurzyły się garki,
Kiedy się dźwierze rozwalą w dwie poły,
I wpadnie dziatwa Skwarów, niby — Skwarki,
Powracające tej pory ze szkoły.
Czworgo ich. Chłopców i dziewcząt dwie parki,
Bieluśkie w sobie, by ziarna jemioły.
— «Jeść, mai[42]!» — krzyczą. — «Bom dja, pae[43]! — wrzeszczą,
Tylko im one słowa w zębach trzeszczą.
[315]
Zachrzaknął stary Skwara. Może z dumy,
Może ze wstydu. — «Obcej ich tu mowy
Uczą we szkole — rzekł — Ale rozumy
Tęgie, choć gada to inszemi słowy...
Cóż robić! Trudno inak, moje kumy!»
Ale ja, bacząc trafunek takowy,
Spytam: — «A jak się zowiecie, rabiata?»
Tak wrzasną: «Żuka, Karlo, Anuncjata!»
— «Tfu!» — splunę na to i zatrzęsę głową,
A i do śmiechu mi jest i do płaczu
Nad oną, niby to swojacką mową,
Poprzetykaną, jak bobem w kołaczu,
Jakowąś gwarą odmienną i nową...
A i cóż tobie, ty polski oraczu,
Po całym kramie tym, po całym szumie,
Jak ciebie własne dziecko nie rozumie!
Toć w żadnej inszej mowie, w całym światu
Tej gorącości niemasz, tego ducha...
Czy matce — matko! czyli bracie! — bratu
Po polsku rzeczesz, to aż ogień bucha,
Taka ci słodkość w tem, taka woń kwiatu!
A to i Chrystus Pan najradziej słucha
Polaków. A ten Ojczenasz — sam zmawiał,
Gdy zmarłe wskrzeszał, a chore uzdrawiał.
A przecie były króle, a gadały
Tą polską mową, siedzący na tronie!
Przecie wiem! Przecie był Bolesław Śmiały,
Przecie Łokietek był, był Piast w koronie...
Przecie z Marjackiej wieży te hejnały
Po polsku grają w czterej świata stronie...
A kiedy naród gruchnie: «Święty Boże!»
To co? To to jest nie po polsku może?
Takem se myślał, łowiący pierogi
Po barszczu, które woniały od sadła,
[316]
A czułem, jak mi na czole gniew srogi
I sroga żałość brózdami usiadła.
Namykały się z łyżkami niebogi
Baby, baczące tę srogość u jadła,
Ażem wąsiska obtarł, zagryzł chleba
I sapnął na znak, że dość i nie trzeba.
Ale mnie parło gadać. Ścisnę zęby,
Jako przy misie psuć nie lża kurażu,
Lecz serce miałem tak wzdęte po wręby,
Że nagle buchnę: — «Panie gospodarzu!
Co po próżnicy mleć we łbie otręby...
Po jakim dziatwa chrzcona kalendarzu?»
— «Po katolickim!» — rzecze. Tak ja: — «Wiera,
Co nie po polskim!» — Wtem Burniak-Kozera
Z Rochem Zatratą wpadł na ganek. — «Hej, Skwara,
Idziemy kupą w pole... Chceta z nami?»
— «A ino![44] — krzyknie ów. — Idziemy zara!»
Wnet my szeroko szurgnęli stołkami
I ciśli łyżki, choć z misy szła para
Smakowna, dysząc siwemi kłębami.
A owi: — «W rosy[45] idziemy! A zaś z rosów
W łąki! — Najrzymy wczorajszych pokosów!» —
Ruszylim. Dzieci, baby... Jeden ostał
Sekura. Nie chciał i przyległ na ławie.
Tak mu ten srogi płacz wątpia wychłostał,
Że chłop, jakby wziął baty w tej przeprawie,
Już bladł, już znowu ognia w twarzy dostał,
A choć go trzęsło, gorącość jaskrawie,
Jak z huty, z niego szła. Coś się łamało
W chłopie. Coś przez moc we świat z niego chciało.
[317]
Ruszylim kupą. — Ale że nie duchem[46]
Porozumiałem, co ta «rosa» znaczy,
Idziem, a do wsi z wesołym rozruchem
Ciągnie już naród zadzierny, junaczy
Burniaków. W chłopa chłop, żebyś obuchem
Nie zwalił. Jeszczem takich nie znał graczy!
Jeno w garść temu kłonice a kosy
I hajda w taniec! Tak poszli my w rosy.
Las to był. Jeno nie taki skroś czysty,
Jak u nas, kiedy ma rdzawe podłoże
Iglic, przetkane mchami, pień strzelisty
Przy pniu wywali się w jarzącej korze.
Krze były raczej i zagaj śmiecisty
Od traw, od wituł[47] różnych, że nie może
Nic w górę śmignąć przyrodzonym kształtem,
Tylko się plącze, wije, dusi gwałtem.
..Hej, międzyrzecki lesie! Hej, wy bory
Nasze, co słońcu podajecie czoła!
Insza w was krasa, inaksze kolory,
I ta wspaniałość wasza — insza zgoła!
Nieraz ja, w one gasnące wieczory,
Tak szedłem po was, jak w progi kościoła,
Między te słupce pniów, cały wsłuchany
W pograwające wierzchołkiem organy.
Jest wieczna mądrość i jest wieczna chwała
W przeróżnych głosach i pogwarach ziemi;
Alić największa ta mi się wydała,
Która poszumia borami naszemi.
Gada do ciebie bór, jak żyw — bezmała,
Słowami gada nad wszystko tajnemi...
[318]
A miałbyś czysty duch onego czasu,
To i głos Boga posłyszałbyś z lasu!
...............
Tymczasem młodzi w gaj wpadli, hukając,
Krzycząc, jak gdyby szła naganka sznura.
U nas z pod krzaków niejeden by zając
Smyrnął, niejedna śmignęła wiewióra;
Tu — nic. Aliści naleźli, szukając,
Jakiegoś gada czyli to jaszczura,
Któren był w żywe kolory pisany,
Jeżył grzbiet w zadry[48], sykał i pluł piany.
Wzięły go dzieci na wić, ciągnąc w piasku.
Za gajem, jakby świat zalało słońce,
Tak się topiły w złocistym oblasku
Pola kukurydz, by wojsko stojące;
Strczą bagnety, kask świeci przy kasku,
Złoto-zielonych kolb miga tysiące,
Linja za linją i rota za rotą...
Tak my wsiąknęli w zieloność tę złotą.
Gruchnęły śmiechy radosne i młode,
Płosząc motyle wielkie, krasne ptaki.
Te miały w sobie tak jasną urodę,
Że niczem szczygły, niczem gile, szpaki.
Brnęły w kukurudz dzieci, jak we wodę,
Tylko za niemi chwieją się te szlaki[49],
Jak za pławcami[50], kiedy idąc ławą,
Rozgarną rzekę na lewo, na prawo.
Ale gospodarz przyzostał się wtyle
I tam mi rzecze: — «Tu rudy są miedzi.
[319]
Przyszła kopalnia. A ciągną się z milę.
Sześci chłopaków naszych w Geras[51] siedzi,
W sztygarskiej szkole. Jak będą w tej sile,
Że się to własnym przemysłem poredzi[52],
Grosz cały puścim w parę, ile mamy,
I szyb otworzym. A Niemcom nie damy!
A to powiadam Waści w tajemnicy:
Szwabów tu w mieście dość, co tylko śledzą,
Gdzieby co urwać. Zarazby spólnicy,
Zaraz obery[53]... A tak, nic nie wiedzą.
Dopieroż, jak im hukniemy z izbicy
Szybu: Gutmorgen! — to mówię wam, zjedzą,
Sto par rogatych djabłów, że my, «chamy»,
My, «polskie bydło» — też rozum swój mamy!» —
Tu nadął jędrną twarz z okrutną pychą.
— «A kto ma rozum, ten ma i talary!
Dlatego u nas sza o tem i cicho,
Póki się nasze nie wrócą sztygary.
A wtedy — pójdźcie! niech bierze was licho,
Na polską sztolnię patrzący, psiawary,
Szwaby!»... — Tu zatchnął się i gębą dymał,
Iż z wielkiej pasji dech mu się zatrzymał.
Tak wtrącę słowo: — «A dajże wam, Boże!
Nowe to, prawda, rzeczy są dla chłopa
Naszego, kiedy zagona nie orze,
A patrzy chleba z rudy i krusz[54] kopa.
Alić czas nowy idzie, nowe zorze,
Przemyślność nowa»... Wtem słyszę — ktoś hopa...
Takem odkrzyknął: — «Hop! hop!» — a jak w lesie,
Głos się po trzcinach otrąca i niesie.
[320]
Stadko zdybali jakieś. Niby sarny,
Niby nie. Śmigłe i rudoczarniawe.
Przed słońcem skryły się, iż dzień był parny,
I legły wiankiem, zaszywszy się w trawę.
Poprzedzie jelon-rogacz, prawie czarny,
Zwrócił łeb suchy i oczy jaskrawe
Ku nam. Wnet młodzi rozproszyć to chcieli,
Lecz Skwara znak dał, że nie — więc stanęli.
Kucnęły dzieci, i tak — przez zasłonę
Ostatnich rzędów kukurudz — patrzały...
A te odblaski złocisto-zielone
Na główki kładły się i na włos biały.
Tak tchy niewinne i oczy się one
Dwóch Bożych stadek ze sobą zmieszały,
Jak w raju, kiedy zwierz wszelka szła sama
Dychać a patrzeć w nowego Adama.
— «Chcielimy zrazu uderzyć tu w żyta,
Ale że ziemia niechętna na zboże —
Zagadał Burniak-Wrona — tak i kwita!»
— «Ale! — odeprze Kalet: — A Chrząst orze
Rychtyk na górce pod żyto. Nie pyta».
— «Ba, Chrząst! Bez żyta Chrząst wyżyć nie może.
A choć dach blachą pobity ma doma,
Gada, co żytnia potrzebna mu słoma».
A na to Skwara: — «Inszy już tak będzie...
Tak odrzewnieje[55], tak rozum zeskali,
Że choć gdzie niebądź z żywotem usiędzie
Na nowem prawie, to stare pcha dalej.
Zarówno mu tam, co rośnie na grzędzie
Samo ze siebie. Wszyściuśko wnet zwali,
I oną rolę przygwałca to rodzić,
Za czym nawyknął za pierwszych lat chodzić.
[321]
A to jest — wiecie co?»... — Nie dopowiedział,
Ale ku łąkom patrząc, wzniósł kułaka
I huknął: — «To tu Witkowy jest przedział?
To tum ci pasać kazał?... A sobaka!...
To ja, kroć djabłów, z tobą będę siedział,
Pilnował bydła?... A patrzcie go, jaka
Bestja nabożna... Jak ten Żyd się kiwa
I śpi, a bydło, jak chce, tak używa!»
Aż mnie zamgliło z lubości w tę chwilę...
Laboga! Toćto jakby u nas właśnie!
Tu pastuch w trawie zadrzemnie se mile,
A tu gospodarz nad nim — jak nie wrzaśnie!
A chłopie miły! Ani ty wiesz, ile
Zabierasz z sobą tej wsi, gdy cię praśnie[56]
Dola we światy! I nic nie pomoże:
Ten klnie po nasku[57], na żyto ów orze,
Choć wie, że chybi. A daj wam Bóg, chłopy,
Za oną polską duszę, co z was świeci!
Jest blacha — wam się na strzesze śnią snopy...
Jest pastuch, djabeł za djabłami leci...
A niech wam rodzi sto kóp z jednej kopy,
Burniaki-Wrony, Burniaki-Kaleci!
Niech wam się szczęszczą te «kazy»[58], te «rosy»,
Niechajże z czubem mierzają wam losy!
....................
Pod zachód było, kiedy my wracali,
Obszedłszy stajnie, obory, podwórza.
Na wielkich zorzach gwałtownie się pali
Słońce, wpuszczone w czerwień do pół kruża[59].
[322]
Już głębiej, już się topi w skrawej fali,
Już się do czuba, już z czubem się nurza...
Nagle — świat cały gaśnie, jak zdmuchnięty,
I wnet się mroków podnoszą odmęty.
W pół ryku bydło, a pół nutki ptaszę
Urywa, oną porażone mocą
Prędkiej odmiany. I mowy też nasze
Zacichły. A już rozjarzone nocą,
Sypły się gwiazdy przez nieba poddasze,
Jak złote ziarno siewne. Już migocą,
Już gasną, światłem zalane miesiąca.
Tak noc tam pilna jest i tak nagląca.
Ale Burniaków ściągnęła się chmara
Do nas z goszczoną u siebie gromadą
I z rojnym gwarem. Co młodsza wnet wiara
Naniosła chróstu i godny stos kładą.
Najbliżej ognia przysiadła sie stara
Kubina, z twarzą kościaną i bladą;
My insi kręgiem, jak właśnie koniuchy
W łąkach, gdy wierzba osypie się w puchy.
To, żeby mi kto powiadał z ambony,
Że ja te świtki chłopskie, te sukmany
Obaczę, z tej na wywrót świata strony,
Że one chaty, one orne łany,
Lud cały będzie w posadach ruszony,
Tobym se naprzód pomyślał: — pijany!
A zaśbym plunął w garść i między ślepie...
Niech po próżnicy ozorem nie trzepie!
Lecz Skwara, który rad o swym dobytku
Gadał, tak kończył przerwaną rozmowę:
— «Prawda, że człowiek nic niema do zbytku,
Ale porządek[60] jest wszelki!» — Tu w mowę
[323]
Wpadł mu Grad-Burniak: — «Ii, co tam, mój Witku,
Będziem wywodzić? Tu rzeczy są nowe!
Niech nam pan Balcer o Polsce powiada».
— «Hale!» — huknęła burniacka gromada.
Chrząknę i rzekę: — «A cóż ja wam, braty,
Dobrego powiem? Toć sami wy wiecie,
Jak i co, kiedyście rzucili chaty
I poszli nowych gniazd szukać we świecie.
Źle jest! Dalekie jeszcze te roraty[61],
Te jutrznie złote, gdy światłość precz zmiecie
Oną noc długą nad naszym narodem!
Ziemia się poci krwią, przed słońca wschodem.
Pod jednym panem wyżyć — ciężka bieda,
A cóż kiedy cię za łeb aż trzech chyci!
Leda cię pismak dusi, strażnik leda...
A już najcięższy krzyż mają unici.
Chcesz ślubu? Chcesz krztu? — Nie wolno. Ksiądz nie da,
Że aż po lasach biegają tam wici...
A dojdziesz, człeku, ostatnich momentów,
To zdychaj, jak ten pies, bez sakramentów!»
— «Ponoć — rzekł głosem przyciszonym Wrona —
Ze Rzymu wyszedł przykaz, by folgować...
Ponoć jest w Rzymie Pietrowa ambona,
Z której o Polsce mają publikować,
Jako jest mocą niebieską strzeżona».
— «Nieprawda! — krzyknie Roch — Toćby nas chować
Nie wlekli na swój cmentarz! Toćby chłopów
Nie wpisywali w mentryki u popów!
— Nieprawda! Nie chcę ja obrażać Boga,
Ale że z Rzymu i wiatr nie doleci...
[324]
Daleka widać do Polski mu droga,
Chociaż mu Polska w same oczy świeci,
Jasna od męki, od wiary zaś — sroga.
A toć nas gnają przez śniegi, zamieci,
A toć nas więżą... I co? Gdzie głos Rzymu?
Tyle Rzym o nas dba, co tego dymu!» —
Tu jęk się podniósł dokół, a te głowy
Na pierś opadną. Tak lud w serce bierze
One zwątpiałe i posępne mowy.
Więc ja: — «Bywalić i tędzy papieże!
Był ci namiestnik Pana Chrystusowy[62],
Co dał za Polskę obwołać pacierze
Na ten caluśki świat, przez góry, rzeki,
Gdy naród Boskiej przyzywał opieki.
Ale to dawno już! Dziś insze czasy». —
A wtem Fijała: — «Co ta o złem gadać!
Rozpowiadajcie, jak tam szumią lasy,
Kiedy na młody liść deszcz zacznie padać...
Jak na weselach, w karczmie huczą basy...
Rozpowiadajcie — macie rozpowiadać —
Jak tam przepióry wołają po żytach,
Jak ziemia pachnie na rośnych przedświtach...
Jak tam z kapusty zając do dnia kica...»[63]
Tak rzekąc, śmiał się niby to wesoło,
A łzy mu gradem leciały przez lica...
Nagle od ognia wstał, pojrzał wokoło,
Łzy otarł, podniósł głowę do księżyca,
I ten kapeluch wcisnąwszy na czoło,
Iść od nas począł precz, w mroczne pustkowie,
Nie czekający, czyli mu kto powie.
[325]
Zaczem zaczęli gadać wszyscy w kupie.
Baby w te pędy puściły języka,
Jako że Fjały od rodu są głupie,
A i ten we łbie tęgiego ma bzika,
Jako nad samą Narwią jest wieś Słupie,
Gdzie miała Magda Burniaczka indyka,
Co nie dał dziecku spokojnie przejść drogą,
I jako takie sprawy być nie mogą.
Aż gdy się nieco ściszyło w gromadzie,
To nasza święta staruszka znad Bua
Szeroko wielki krzyż po niebie kładzie,
I tym świetlistym wzrokiem w niebo mruga,
Jakoby z kimsi była tam w naradzie,
Aż jej wypłynie z wysłych piersi struga
Drżącego głosu i w pieśń się rozlewa...
A nam po szpikach mróz idzie, gdy śpiewa.
— «Pątowaliśmy do słonka od nocy,
Pątowaliśmy od krzywdy do prawa...
Puściliśmy się szukać onej mocy,
Co ją ta wola[64] człowiekowi dawa...
Szli z nami święci, szli z nami prorocy,
Niosła nas światem korabiowa nawa...
A tera my się z tej drogi wywarli...
— Żywi się widzim, a sąśmy umarli!
...Pątowaliśmy do Boskiego sądu,
Pątowaliśmy do umartej śmierci[65]
Po morzu szliśmy i szliśmy po lądu,
A sam Pan Jezus rychtował nam perci...[66]
Poszliśmy szukać do życia wyglądu,
A zaś wracamy, zszarpani na ćwierci...
[326]
Do siódmej skóry ze siebiem się zdarli...
— Żywi się widzim, a sąśmy umarli!
...Wyjdzi ty do nas, gwiazdo jutrzenkowa,
Wyjdzi ty do nas, miesiączku rogaty!
Przynieś nam ciche, najcichejsze słowa
Od naszej ziemi rodnej i od chaty!
Wyszła-ci gwiazda — zgaszona jej głowa,
Wyszedł-ci miesiąc — czarne na nim sztay...
Ziemi i chaty wrota my zaparli...
— Żywi się widzim, a sąśmy umarli!...»
....................
Śpiewa. Jakoweś niosą się wzdychania,
Jakieś z pomroku patrzą na nas oczy...
Wiatr powiał, iskry po głowniach przegania,
Rozjarza ciemność, to znowu ją mroczy.
Jakieś dalekie, to bliskie wołania
Słychać — nad nami, w nas, to gdzieś z uboczy...
Aż wszystko cichnie, gaśnie, rozemdlewa,
I tylko w duszy jeszcze cości śpiewa.
Świtało. Po wsi odpiewały kury
Pogodne zorze, gdym ze snu przecykał.
Już mrok przed onem zarzewiem purpury
Pilno się zbierał w kłęby i umykał
Za siniejące kędyś we mgłach góry...
Skoczę, choć ze snem jeszczem się borykał.
Ano, złodzieje noc, dzień mają — pany,
Zaś ranek chłopu od Boga jest dany.
A już skrzęt[67] słychać i głosy w komorze.
Tak wywrę w ganek drzwi, wyjdę za płoty,
A tu caluśki świat wschodowy gorze,
A słońce leci w niebo, by ptak złoty...
[327]
W blaskach, pod górką nieodal Chrząst orze.
Krój w rolę puszcza, zakłada uwroty.
— «Szczęść Boże!» — krzyknę. Aż tu, niby chmura,
W jasność tę wali polami Sekura.
Rów, nie rów, pędzi niepatrzący drogi,
Ręce, jak śmigi, w ruch puścił, łeb goły,
Okrutnym krokiem rozstawia te nogi,
Aż mu płótnianki zdartej furczą poły.
Dopadł, pchnął Chrząsta precz i cały srogi,
Jakże nie chwycił pługa! Jak na woły
Nie huknie: — «Wio, maluśkie!» — we świat cały —
«Wio, wołki moje!» — aż echa odgrzmiały.
— Laboga! Co to? — W imię Ojca, Syna...
Gada!? — Po grzbiecie przechodzi mnie mrowie.
Cud, czy co? Wskrzeszon? Jak ów Piotrowina,
Wskrzeszon, co leżał już w mogilnym rowie?
«Sekura!... Bracie!»... Nie słyszy, chudzina...
A niechże w księgach spisują ludowie,
Jako chłop polski z tej niemej gardzieli
Przemówił, pługa chwyciwszy grządzieli.
Lecz on łba zadrze i słów własnych słucha...
Nie wierzy, iż mu z tej długiej niemoty
Odkrzepnął język. I znowu wybucha
Niehamowanej pokrzykiem ochoty:
— «Wio, małe»! — Głos mu po tej grdycy grucha,
Jak gołębiowi... I tak, cały złoty,
W onych zarannych pyłach, skibę wali
Gdzieś w samo słońce, w świetlącej rozdali.
Jeszczem stał, iż mi nogi w ziemię wrosły
Z dziwu, na one niebywałe cudy,
A on już wracał pługa i wyniosły,
Zstępował z górki przez orne te grudy,
[328]
Tak letko, jak żeby go pióra niosły...
W przekosach słońca zajarzył włos rudy,
Nie postrzygany dawno, złotem kołem,
Jak ono świątkom dawają nad czołem.
Jeszcze tak patrzę, a wtem mnie ów zoczy.
Ciśnie pług, woły, roztworzy ramiona,
I z wielkim krzykiem na szyję mi skoczy.
Tak ja, hamując łzów tych: — «Do pierona!
Folguj, bo zwalisz»! — A już się lud toczy,
Iż była droga na ranek zmówiona.
Tak macham czapą i wrzeszczę, co raty:
— «Sekura gada!... A śpieszcie się, braty!»...
A w nich jak piorun trzasł. — «Sekura?... gada?...»
Stanęli, patrzą, słuchają, nie wierzą.
Aż jak nie gruchnie w głos cała gromada,
Jak z dziwu w ręce niewiasty uderzą!
Lecz on już biegnie, już w naręcz im pada,
Tak mu się tylko te piersie rozszerzą.
— «A braciaż mili! Witajcież tą mową!» —
A co się puszczą, to chwycą na nowo.
— «I dość! I basta! — krzyknę, — ty rarogu
Jeden, bo nam podusisz dziewczęta!
A toć pilniejsza rzecz dziękować Bogu,
Żeć otwarł mowę, co była zamknięta»!
Więc pokląkł, za nim baby na rozłogu,
Iż męka Pańska była tam zatknięta:
«A bądź miłościw!... A dziękaż ci, Panie!»...
Aż utłumiło te wzdechy — śniadanie.
Tak rada: — «Słuchaj, Sekura. A może
Ostałbyś na czas u Chrząsta ratajem?
Toć nam daleko jeszcze przez to morze.
Jeszcze niewiada, jak my się dostajem
[329]
Na susz»... — Lecz ów się porwie: — «Nie! Nie! Toże
Ja muszę z wami! Chociażby za najem,
Choć o żebranem... choć ostatnim dechem...
Śpieszma się! Idźma!» — Tak jedlim z pośpiechem.
Jeszcze te łyżki po misach brząkały,
A on już zrywał się i bieżał w progi,
Podpaliwany żądnością tą cały,
Że mu świat prawie uciekał spod nogi.
Wtem powstał Burniak-Grad, wziął talerz biały:
— «Ha! Jak wam śpieszno tak, to — na te drogi
Szczęsne do Polski!» — Tu dobył talara,
Położył, brzęknął. Drugiego dał Skwara.
Zaczem już rzędem szedł między Burniaki,
Zbierając datki niewstydnie, bo bratnie.
Posypały się złotniaki, srebrniaki,
Co tam kto przemógł dać. Aż i ostatnie
Dziatki posięgły po swoje trojaki...
Niesie je chłopak rad, a wtem się zatnie:
Tak mu tam matka poszepcze. Więc powie:
— «Do polskiej ziemi na powrót! Na zdrowie!» —
Rozwiązał Bugaj trzosa. Ten był pusty,
Jak gniazdo, gdy się wywiodą pisklęta.
Zesypał, zamknął i drżącemi usty
— «Bóg zapłać! — rzecze. — Niech Bóg wam pamięta,
Bracia, tę pomoc!» — Tymczasem już w chusty
Wiązały baby chleb, ser, a dziewczęta
Kwiatuszki brały kwitnące przed gankiem:
Jaskry, nagietki i stokroć z rumiankiem.
Tak my ruszyli. A wokół, jak dzwonki,
Nawpół wesoło, a nawpół żałośnie:
— «A pozdrawiajcie od nas pola, łąki...»
— «A pozdrawiajcie te wierzby, te sośnie...»
[330]
— «A pozdrawiajcie jaskółki, skowronki,
I wszelkie ziele polne, co tam rośnie...»
— «A pozdrawiajcie tę ziemię ojcową!...» —
Mówią, a już się głos traci — i słowo.
|