[385]
Pan Balcer o pierwszeństwie Polnków u Boga powiada. W rocznicę. Kłótnia. Żuk o Atlantydzie naucza. Weselna drużyna i uwagi Żuka. Przybysze. Nowiny i postanowienia. Do spisu. Obrachunek. Uwagi pana Balcera. Ostatni pochód. Idziemy...
|
I
Ziemio ty nasza! Cóż nam się ostało,
Jeno ty sama i twe miłowanie!
Choćbym cię ojcem nazwał — jeszcze mało...
I choćby matką, jeszcze mi nie stanie,
Boś ty jest wszystko! I dusza i ciało
I ród i życie — wszystko w twojem mianie!
Że kto przerzecze cię, jakoby siebie
Zbogacił skarbem na ziemi i w niebie.
Gdyś jest, a co mi? Powietrze mnie samo
Nosi, by ptaka nad gniazdem usłanem,
Jak król, słoneczną odziewam się lamą[1]
W polu, na łące, w kuźni — jestem panem!
Lecz gdy cię braknie, kiedy czarną bramą
Wyszedłem z ciebie, staję się łachmanem,
Poniewieranym śród ludzkiego roja,
Że pyta leda kiep: — Gdzie ziemia twoja? —
I w bok się zeprze i gęby napuszy,
Iż sam się czuje, jak w domu u matki.
A ty się wtedy dzierż twardo swej duszy
I serca w sobie podpalaj ostatki,
[386]
A choć ci oko łza żrąca zaprószy,
Nie dbaj, łba podnieś, bo też cię do szmatki[2]
Nikto nie zwiąże! Zdzierż górnie psubrata,
Rzekąc: — A gdzieżby? W samym środku świata!
Chcesz, mierzaj! Nie chcesz? Wolna przed się droga
Gdzieżeś ją mniemał być? — Kędyś na stronie?
Na szarym końcu? Za piecem? U proga?
— My z pod ogona nie wypadli wronie!
My, Polska, zawsze stalim bliżej Boga
W borowych szumach, w pół żytnich pokłonie,
A wy — za nami dopirz — ziemie obce,
Jako do dzisiaj jest widać to w szopce
Na trzychkrólowy czas! Przy żłóbku Pana
Nie ujrzysz Niemca tam ani Francuza,
Jeno Macieja, Kubę, Stacha, Jana,
Albo Balcera w czerwieni, jak tuza!
Któż ochfiarował Dzieciątku barana?
Kto na ligawce grał mu, jak nie luza
Nasza pastusza, co w pieśni i wszędzie
Pierwsza je! O czem więc stoi w kolędzie.
Może tam i wy macie przywileje
Swoje i swoje obrachunki z niebem.
Alić to powiem, że do nas się śmieje
Chrystus, gdy idzie polem albo żlebem
Górskim, abo więc przez borowe knieje,
Bo mu tam wszystko pachnie kwieciem, chlebem,
Miodem, żywicą, i wszystko mu miłe:
Lud, sady, łąki i chaty pochyłe.
Prawda jest, sypnął złota na te kraje
I morze rozlał od nieba do ziemi,
[387]
Alić uśmiechu jego tu nie staje,
Nic chodzi on tu nocami cichemi...
Jako pan sługom — płaci wam. Nam — daje,
Jak ociec dzieciom, rękoma własnemi.
Pomniej-ci, prawda, ale że z miłości,
Nie z łaski, to wam Polak nie zazdrości.
Wy kraje swoje macie, jak kopalnie.
Dopóki jasna świeci wam z nich ruda,
Póty się sami dmiecie triumfalnie;
Jak nie — obcego napędzacie luda...
My do ziem naszych bierzemy się mszalnie,
Krzyżem znaczona jest wiosenna gruda,
A zaś wychodzi z pod tej chłopskiej ręki
Przypodniesiona, jak kielich ów męki.
Wtedy się staje cichość nad polami,
Co są obsiane i ziarnem i duchem...
Oboje źreją. Oboje runiami
Nadziei wschodzą za wiosny podmuchem.
Ziem nasza czuje! Ziem nasza jest z nami,
Czyli we kwieciech czyli pod obuchem.
A kiedyś, człeku, we łzach się położył
Na własny zagon, już duch w tobie ożył.
A myby pewno tutaj — Podlasiaki —
Nie szli korabiem przez to wielkie morze,
Pewno nie padliby tu, jak te ptaki,
Odlatujące w zachodnich łun zorze,
Pewno chleb suchy jadłby jaki taki
Na szczerym piachu, na dzikim ugorze,
By nad swą ziemią ubogą i polną
Mogli zachować w ciele duszę wolną.
W nas tej chytrości, co wytęża ślepie
Za zyskiem, niemasz! W nas jest rzewność cicha
[388]
Co nawet w grubym i twardym czerepie
Żywie, jak płomię, i w niebo oddycha.
Anielskie pióra są u nas w polepie
Chaty, co choćby nie wiedzieć jak licha,
Coś ma górnego w sobie, coś z zaświata,
Coś, co w niej śpiewa, jarzy się, ulata!
|