Pan Tadeusz (wyd. 1834)/Księga szósta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Mickiewicz
Tytuł Pan Tadeusz
Podtytuł czyli ostatni zajazd na Litwie. Historja szlachecka z r. 1811 i 1812, we dwunastu księgach, wierszem
Wydawca Alexander Jełowicki
Data wyd. 1834
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KSIĘGA SZÓSTA.
ZAŚCIANEK.[1]
TREŚĆ.

Piérwsze ruchy wojenne zajazdu — Wyprawa Protazego — Robak s Pa-
nem Sędzią radzą o rzeczy publicznéj — Dalszy ciąg wyprawy Pro-
tazego bezskutecznéj — Ustęp o konopiach — Zaścianek szla-
checki Dobrzyn — Opisanie domostwa i osoby Maćka Do-
brzyńskiego.


Nieznacznie z wilgotnego wykradał się mroku
Świt bez rumieńca; wiodąc dzień bez światła w oku.
Dawno wszedł dzień, a jeszcze ledwie jest widomy.
Mgła wisiała nad ziemią, jak strzecha ze słomy
Nad ubogą Litwina chatką; w stronie wschodu
Widać z bielszego nieco na niebie obwodu,

Że słońce wstało, tędy ma sstąpić na ziemię,
Lecz idzie nie wesoło i po drodze drzemie.

Za przykładem niebieskim, wszystko się spóźniło
Na ziemi; bydło późno na paszę ruszyło,
I zdybało zające przy poźném śniadaniu;
One zwykły do gajów wracać o świtaniu,
Dziś okryte tumanem, te mokrzycę chrupią,
Te jamki w roli kopiąc, parami się kupią,
I na wolném powietrzu myślą użyć wczasu;
Ale przed bydłem muszą powracać do lasu.

I w lasach cisza. Ptaszek zbudzony nie śpiewa,
Otrząsnął piérze z rosy, tuli się do drzewa,
Głowę wciska w ramiona, oczy znowu mruży
I czeka słońca. Kędyś u brzegów kałuży
Klekce bocian; na kopach siedzą wrony zmokłe,
Rozdziawiwszy się ciągną gawędy rozwlokłe,
Obrzydłe gospodarzom jako wróżby słoty.
Gospodarze już dawno wyszli do roboty.

Już zaczęły żniwiarki swą piosnkę zwyczajną,

Jak dzień słotny ponurą, tęskną, jednostajną,
Tém smutniejszą że dźwięk jéj w mgłę bez echa wsiąka;
Chrząsnęły sierpy w zbożu, ozwała się łąka,
Rząd kosiarzy otawę siekących wciąż brząka,
Pogwizdując piosenkę; s końcem każdéj zwrotki
Stają, ostrzą żelczca i w takt kują w młotki.
Ludzi we mgle nie widać, tylko sierpy, kosy,
I pieśni brzmią, jak muzyk niewidzialnych głosy.

W środku na snopie zboża Ekonom usiadłszy
Nudzi się, kręci głową, roboty nie patrzy,
Pogląda na gościniec, na drogi rosstajne,
Kędy działy się jakieś rzeczy nadzwyczajne.

Na gościńcu i drogach od samego ranka
Panuje ruch niezwykły; stąd chłopska furmanka
Skrzypi, lecąc jak poczta, stąd szlachecka bryka
Czwałem tarkocze, drugą i trzecią spotyka:
Z lewéj drogi posłaniec jak kuryer goni,
S prawéj przebiegło w zawód kilkanaście koni,
Wszyscy spieszą, ku różnym kierują się stronom:
Co to ma znaczyć? Powstał ze snopa Ekonom.

Chciał przypatrzyć się, spytać; długo stał nad drogą,
Daremnie wołał, nie mógł zatrzymać nikogo,
Ni poznać we mgle. Jezdni migają jak duchy,
Tylko słychać raz po raz tentent kopyt głuchy,
I co dziwniejsza jeszcze, szczękanie pałaszy:
Bardzo to Ekonoma i cieszy i straszy.
Bo choć na Litwie było naonczas spokojnie,
Dawno już wieści głuche biegały o wojnie,
O Francuzach, Dąbrowskim, o Napoleonie.
Miałyżby wojnę wróżyć ci jezdzcy? te bronie?.
Ekonom pobiegł wszystko Sędziemu powiedziéć,
Spodziéwając się i sam czegoś się dowiedzieć.

W Soplicowie domowi i goście po kłótni
Wczorajszéj, wstali s siebie nieradzi i smutni.
Próżno Wojszczanka damy na kabałę sprasza,
Mężczyznom próżno karty dają do marjasza,
Nie chcą bawić się ni grać, siedzą cicho w kątkach,
Mężczyzni palą lulki, kobiéty przy prątkach;
Nawet spią muchy.

Wojski, rzuciwszy łopatkę,

Znudzony ciszą, idzie pomiędzy czeladkę.
Woli w kuchennéj słuchać ochmistrzyni krzyków,
Groźb i razów kucharza, hałasu kuchcików;
Aż go powoli wprawił w przyjemne marzenie,
Ruch jednostajny rożnów kręcących pieczenie.

Sędzia od rana pisał zamknąwszy się w izbie,
Woźny od rana czekał pod oknem na przyzbie;
Sędzia skończywszy pozew, Protazego wzywa,
Skargę przeciw Hrabiemu głośno odczytywa:
O skrzywdzenie honoru, zelżywe wyrazy,
Zaś przeciw Gerwazemu o gwałty i razy;
Obudwu o przechwałki, o koszta s powodu
Processu, ciągnie w rejestr taktowy do grodu.
Pozew dziś trzeba wręczyć ustnie, oczywisto,
Nim zajdzie słońce. Woźny z miną uroczystą
Wysiągnął słuch i rękę, skoro pozew zoczył;
Stał poważnie, a radby z radości podskoczył.
Na samą myśl processu czuł że się odmłodził:
Wspomniał na dawne lata, gdy s pozwami chodził
Po guzy ale razem po zapłaty hojne.
Tak żołnierz, który strawił życie tocząc wojnę,

A na starość w szpitalach spoczywa kaleki:
Skoro usłyszy trąbę lub bęben daleki,
Chwyta się z łoża, krzyczy przez sen: bij moskala!
I na drewnianéj nodze skacze ze szpitala
Tak prędko, że go ledwie może złowić młodzież.

Protazy śpieszył włożyć swą woźnieńską odzież:
Przecież żupana ani kontusza nie kładzie,
One służą ku wielkiéj sądowéj paradzie;
Na podróż ma strój inny: szerokie rajtuzy
I kurtę, któréj poły podpięte na guzy
Można zakasać albo spuścić na kolana;
Czapka z uszami, sznurkiem u wierzchu związana,
Wznosi się na pogodę, spuszcza się przed słotą.
Tak ubrany wziął pałkę i ruszył piechotą,
Bo woźni przed processem, jak szpiegi przed bojem,
Muszą kryć się pod różną postacią i strojem.

Dobrze zrobił Protazy że w drogę pospieszył,
Bo niedługoby swoim pozwem się nacieszył.
W Soplicowie zmieniano kampanii plany,
Do Sędziego wpadł nagle Robak zadumany,

I rzekł: Sędzio, to biéda nam s tą panią ciotką,
S tą panią Telimeną kokietką i trzpiotką.
Kiedy Zosia została dzieckiem w biédnym stanie,
Jacek ją Telimenie dał na wychowanie,
Słysząc że jest osoba dobra, świat znająca,
A postrzegam że ona coś tu nam zamąca,
Intryguje i pono Tadeuszka wabi;
Śledzę ją; albo może bierze się do Hrabi,
Może do obu razem: obmyślmy więc środki
Jak się jéj pozbyć, bo stąd mogą urość plotki,
Zły przykład i pomiędzy młokosami zwady,
Które mogą pomieszać twe prawne układy. —
— Układy? krzyknął Sędzia z niezwykłym zapałem,
Z układów kwita, już je skończyłem, zerwałem.
— A to co? przerwał Robak, gdzie rozum, gdzie głowa,
Co tu mi Wasze bajasz, jaka burda nowa? —
— Nie z méj winy, rzekł Sędzia, process to wyjaśni:
Hrabia pyszałek, głupiec, był przyczyną waśni,
I Gerwazy łotr; lecz to do Sądu należy.
Szkoda żeś niebył, Księże, w zamku na wieczerzy,
Poświadczyłbyś jak Hrabia srodze mnie obraził. —
— Po coś Waść, krzyknął Robak, do tych ruin łaził,

Wiesz jak zamku nie cierpię; odtąd moja noga
Tam nie postanie. Znowu kłótnia! kara Boga!
Jakże tam było? powiedz; trzeba tę rzecz zatrzeć,
Już mię znudziło wreszcie na tyle głupstw patrzéć,
Ważniejsze ja mam sprawy niż godzić pieniaczy,
Ale jeszcze raz zgodzę — Zgodzić? Cóż to znaczy!
A idźże mi Waść wreszcie s tą zgodą do licha!
Przerwał Sędzia tupnąwszy nogą, patrzcie mnicha!
Że go przyjmuję grzecznie, chce mnie za nos wodzić.
Wiedź Wasze że Soplice nie zwykli się godzić;
Gdy pozwą, muszą wygrać: nieraz w ich imieniu
Trwał process aż wygrali w szóstém pokoleniu.
Dosyć zrobiłem głupstwa s porady Waszeci
Zwołując podkomorskie sądy po raz trzeci.
Od dzisiaj niéma zgody, niema, niema, niema.
(I krzycząc chodził, tupał nogami obiema,)
Prócz tego za wczorajszy niegrzeczny uczynek
Musi mnie deprekować, albo pojedynek! —
— Ale Sędzio, cóż będzie jak się Jacek dowie?
Wszak on umrze z rospaczy! Czyliż Soplicowie
Nie narobili jeszcze w tym zamku dość złego!
Bracie! wspominać nie chcę wypadku strasznego.

Wiesz także że część gruntów od zamku dziedzica
Zabrała i Soplicom dała Targowica.
Jacek za grzech żałując, musiał był ślubować
Pod absoluciją, dobra te restytuować.
Wziął więc Zosię, Horeszków dziedziczkę ubogą,
Hodować, wychowanie jéj opłacał drogo.
Chciał ją Tadeuszkowi swojemu wyswatać,
I tak dwa poróżnione domy znowu zbratać,
I dziedziczce bez wstydu ustąpić grabierzy.
— Lecz cóż to? krzyknął Sędzia, co do mnie należy?
Ja się nie znałem, nawet nie widziałem z Jackiem;
Ledwiem słyszał o jego życiu hajdamackiem,
Siedząc wtenczas retorem w jezuickiéj szkole,
Potém u wojewody służąc za pacholę.
Dano mi dobra, wziąłem; kazał przyjąć Zosię,
Przyjąłem, hodowałem, myślę o jéj losie:
Dość mnie nudzi ta cała historya babia!
A potém czegoż jeszcze wlazł mi tu ten Hrabia?
Z jakiém prawem do zamku? Wszak wiész przyjacielu,
On Horeszkom dziesiąta woda na kisielu![2]
I ma mnie lżyć? a ja go zapraszać do zgody! —
— Bracie! rzekł Ksiądz, ważne są do tego powody.

Pamiętasz że Jacek chciał do wojska słać syna,
Potém w Litwie zostawił: cóż w tém za przyczyna?
Oto w domu Ojczyznie potrzebniejszy będzie.
Słyszałeś pewnie o czém już gadają wszędzie,
O czém ja wiadomostki przynosiłem nieraz:
Teraz czas już powiedziéć wszystko, czas już teraz!
Ważne rzeczy, mój bracie! Wojna tuż nad nami!
Wojna o Polskę! bracie! Będziem Polakami!
Wojna niechybna. Kiedy s poselstwem tajemném
Tu biegłem, wojsk forpoczty już stały nad Niemnem;
Napoleon już zbiéra armiję ogromną,
Jakiéj człowiek nie widział i dzieje nie pomną;
Obok Francuzów ciągnie polskie wojsko całe,
Nasz Józef, nasz Dąbrowski, nasze orły białe!
Już są w drodze, na piérwszy znak Napoleona
Przejdą Niemen, i bracie! Ojczyzna wskrzeszona! —

Sędzia słuchając, zwolna okulary składał,
I wpatrując się mocno w Księdza, nic nie gadał,
Westchnął głęboko, w oczach łzy się zakręciły....
Wreszcie porwał za szyję Księdza s całéj siły,
— Mój Robaku! wołając, czy to tylko prawda?

Mój Robaku! powtarzał, czy to tylko prawda?
Ileż razy zwodzono! Pamiętasz? gadali:
Napoleon już idzie! i my już czekali!
Gadano: już w Koronie, już Prusaka pobił,
Wkracza do nas! A on! co? Pokój w Tylży zrobił!
Czy tylko prawda? Czy ty nie zwodzisz sam siebie? —
— Prawda, zawołał Robak, jak Pan Bóg na niebie! —
— Błogosławioneż niechaj będą usta, które
To zwiastują, rzekł Sędzia, wznosząc ręce w górę.
Nie pożałujesz twego poselstwa Robaku,
Nie pożałuje klasztor; dwieście owiec z braku
Daję na klasztor. Księże, tyś się wczoraj palił
Do mojego kasztanka i gniadosza chwalił,
Dziś, zaraz w tym kwestarskim wozie pójdą oba;
Dziś proś mnie o co zechcesz, co ci się podoba,
Nie odmówię! Lecz o tym interesie całym
Z Hrabią, daj pokój; skrzywdził mnie, już zapozwałem,
Czyż wypada? —

Załamał ręce Ksiądz zdziwiony.
Wlepiwszy oczy w Sędzię, ruszywszy ramiony,
Rzekł: To gdy Napoleon wolność Litwie niesie,

Gdy świat drży cały, to ty myślisz o processie?
I jeszczeż po tém wszyskiém com tobie powiedział,
Będziesz spokojnie, ręce założywszy, siedział,
Gdy działać trzeba! — Działać? Cóż? Sędzia zapytał.
— Jeszcześ, rzekł Robak, z oczu moich nie wyczytał?
Jeszcze serce nic tobie nie gada? Ach bracie,
Jeźli Soplicowskiéj krwi kroplę w żyłach macie,
Uważ tylko: Francuzi uderzają s przodu?
A gdyby s tyłu zrobić powstanie narodu?
Co myślisz? Niechno Pogoń zarży, niech na Żmudzi
Niedźwiedź ryknie! Ach gdyby jakie tysiąc ludzi,
Gdyby choć pięćset s tyłu na Moskwę natarło,
Powstanie jako pożar wkoło rozpostarło,
Gdybyśmy my, nabrawszy Moskwie harmat, znaków,
Zwycięscy szli powitać wybawców rodaków?
Ciągniemy! Napoleon widząc nasze lance,
Pyta co to za wojsko, my krzyczym: Powstańce
Najjaśniejszy Cesarzu! Litwa ochotnicy!
Pyta: pod czyją wodzą? — Sędziego Soplicy!
Ach któżby potém pisnąć śmiał o Targowicy?
Bracie, póki Ponarom stać, Niemnowi płynąć,
Póty w Litwie Sopliców imieniowi słynąć,

Wnuków, prawnuków będzie Jagiełłów stolica
Wskazywać palcem, mówiąc: oto jest Soplica,
S tych Sopliców co piérwsi zrobili powstanie! —

A na to Sędzia: Mniejsza o ludzkie gadanie,
Nigdy nie dbałem bardzo o pochwały świata,
Bóg świadkiem żem niewinien grzechów mego brata,
W politykę jam nigdy bardzo się niewdawał,
Urzędując i orząc mojéj ziemi kawał:
Lecz jestem szlachcic, radbym plamę rodu zmazać;
Jestem Polak, dla kraju radbym coś dokazać,
Choć duszę oddać. W szable nie byłem zbyt tęgi,
Wszakże biérali ludzie i odemnie cięgi,
Wié świat że w czasie polskich ostatnich sejmików
Wyzwałem i zraniłem dwoch braci Buzwików,
Którzy... Ale to mniejsza. Jakże Wasze myśli?
Czy potrzeba żebyśmy zaraz w pole wyszli?
Strzelców zebrać, rzecz łatwa; prochu mam dostatek,
W plebanii u księdza jest kilka armatek,
Przypominam iż Jankiel mówił iż u siebie
Ma groty do lanc, że je mogę wziąć w potrzebie,
Te groty przywiózł w pakach gotowych s Królewca

Pod sekretem; weźmiem je, zaraz zrobim drzewca,
Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie,
Ja s synowcem na czele, i? — jakoś to będzie! —

— O polska krwi! Zawołał Bernardyn wzruszony,
Z otwartemi skoczywszy na Sędzię ramiony,
Prawe dziécię Sopliców! Tobie Bóg przeznacza,
Oczyścić grzechy brata twojego tułacza;
Zawszem ciebie szanował, ale od téj chwili
Kocham cię jak gdybyśmy bracią sobie byli.
Przygotujemy wszystko, lecz wyjść nie czas jeszcze,
Ja sam wyznaczę miejsce i czas wam obwieszczę.
Wiém że car wysłał gońców do Napoleona
Prosić o pokój; wojna nie jest ogłoszona;
Lecz książe Józef słyszał od pana Biniona,
Francuza co należy do cesarskiéj rady,
Że się na niczém skończą wszystkie te układy,
Że będzie wojna. Książe wysłał mnie na zwiady,
Z roskazem żeby byli Litwini gotowi
Dowieść przychodzącemu Napoleonowi,
Że chcą złączyć się znowu s siostrą swą, Koroną,
I żądają ażeby Polskę przywrócono.

Tymczasem bracie s Hrabią trzeba przyjść do zgody;
Jestto dziwak, fantastyk trochę, ale młody,
Poczciwy, dobry Polak; potrzebny nam taki,
W rewolucyach bardzo potrzebne dziwaki,
Wiém z doświadczenia; nawet głupi się przydadzą
Byle tylko poczciwi i pod mądrych władzą.
Hrabia pan, ma u szlachty wielkie zachowanie,
Cały powiat ruszy się jeźli on powstanie;
Znając jego majątek każdy szlachcic powie,
Musi to być rzecz pewna gdy z nią są panowie.
Biegę do niego zaraz. — Niech się pierwszy zgłosi,
Rzekł Sędzia, niech przyjedzie tu, niech mnie przeprosi,
Wszak jestem starszy wiekiem, jestem na urzędzie!
Co się tyczé processu sąd arbitrów będzie...
Bernardyn trzasnął drzwiami. — No, szczęśliwa droga,
Rzekł Sędzia.

Ksiądz wpadł w powóz stojący u proga,
Tnie biczem konie, łechce lejcami po bokach;
Furknęła kałamaszka, ginie w mgły obłokach,
Tylko kiedy niekiedy kaptur mnicha bury
Wznosi się nad tumany, jako sęp nad chmury.

Woźny już dawniéj wyszedł ku domowi Hrabi.
Jak lis bywalec, gdy go woń słoniny wabi,
Bieży ku niéj a strzelców zna fortele skryte,
Bieży, staje, przysiada coraz, wznosi kitę
I wiatr nią jak wachlarzem ku swym nozdrzom tuli,
Pyta wiatru czy strzelcy jadła nie zatruli:
Protazy zeszedł z drogi, i wzdłuż sianożęci
Krąży około domu; pałkę w ręku kręci,
Udaje że obaczył kędyś bydło w szkodzie,
Tak zręcznie lawirując stanął przy ogrodzie;
Schylił się, bieży, rzekłbyś iż derkacza tropi,
Aż nagle skoczył przez płot i wpadł do konopi.

W téj zielonéj, pachnącéj i gęstéj krzewinie,
Koło domu, jest pewny przytułek zwierzynie
I ludziom. Nieraz zając zdybany w kapuście,
Skacze skryć się w konopiach bespieczniéj niż w chruście,
Bo go dla gęstwi ziela ani chart nie zgoni,
Ani ogar wywietrzy dla zbyt tęgiéj woni.
W konopiach człowiek dworski, uchodząc kańczuka
Lub pięści, siedzi cicho aż się pan wyfuka.
I nawet często zbiegli od rekruta chłopi

Gdy ich rząd śledzi w lasach, siedzą śród konopi.
I stądto w czasie bitew, zajazdów, tradowań,
Obie strony nie szczędzą wielkich usiłowań
Ażeby stanowisko zająć konopiane,
Które s przodu ciągnie się aż pod dworską ścianę,
A s tyłu pospolicie stykając się s chmielem,
Kryie attak i odwrót przed nieprzyjacielem.

Protazy, choć człek śmiały, uczuł nieco strachu:
Bo przypomniał s samego rośliny zapachu
Różne swoje dawniejsze woźnieńskie przypadki.
Jedne po drugich, biorąc konopie za świadki:
Jako raz zapozwany szlachcic s Telsz Dzindolet,
Roskazał mu, oparłszy o piersi pistolet,
Wleść pod stół i ów pozew psim głosem odszczekać,
Że Woźny musiał co tchu w konopie uciekać.
Jak poźniéj Wołodkowicz, pan dumny, zuchwały,[3]
Co rospędzał sejmiki, gwałcił trybunały,
Przyjąwszy urzędowy pozew, zdarł na szuki,
I postawiwszy przy drzwiach s kijami hajduki,
Sam nad Woźnego głową trzymał goły rapiér,
Krzycząc: albo cię zetnę, albo zjédz twój papiér;

Woźny niby jeść zaczął jak człowiek rostropny,
Aż skradłszy się do okna wpadł w ogród konopny.

Wprawdzie już wtenczas w Litwie nie było zwyczajem
Opędzać się od pozwów szablą lub nahajem,
I ledwie Woźny czasem usłyszał łajanie:
Ale Protazy o téj obyczajów zmianie
Wiedzieć nie mógł, bo dawno już pozwów nie naszał.
Choć zawsze gotów, choć się Sędziemu sam wpraszał,
Sędzia dotąd, przez winny wzgląd na lata stare,
Odmawiał jego prośbom; dziś przyjął ofiarę
Dla naglącéj potrzeby.

Woźny patrzy, czuwa —
Cicho wszędzie — w konopie zwolna ręce wsuwa,
I roschylając gęstwę badylów, w jarzynie
Jako rybak pod wodą nurkujący płynie:
Wzniósł głowę — cicho wszędzie — do okien się skrada —
Cicho wszędzie — przez okna głąb' pałacu bada —
Pusto wszędzie — Na ganek wchodzi nie bez strachu,
Odmyka klamkę — pusto jak w zaklętym gmachu;
Dobywa pozew, czyta głośno oświadczenie.

A wtém usłyszał turkot, uczuł serca drżenie,
Chciał uciec; gdy ode drzwi zaszła mu osoba —
Szczęściem znajoma! Robak! Zdziwili się oba.

Widno że Hrabia kędyś ruszył s całym dworem,
I bardzo spieszył, bo drzwi zostawił otworem.
Widać że się uzbrajał; leżały dwórurki
I sztucce na podłodze, daléj sztenfle, kurki,
I narzędzia ślósarskie któremi rynsztunki
Poprawiano: proch, papiér; robiono ładunki.
Czy Hrabia s całym dworem wyjechał na łowy?
Ale po coż broń ręczna? Tu szabla bez głowy
Zardzewiała, tam leży szpada bez temlaku:
Zapewne wybiérano oręż s tego braku,
I poruszono nawet stare broni składy.
Robak obejrzał pilnie rusznice i szpady,
A potém do folwarku wybrał się na zwiady,
Szukając sług żeby się rospytał o Hrabię;
W pustym folwarku ledwie wynalazł dwie babie,
Od których słyszy że pan i dworska drużyna
Ruszyli tłumnie, zbrojnie, drogą do Dobrzyna.

Słynie szeroko w Litwie Dobrzyński Zaścianek
Męstwem swoich szlachciców, pięknością szlachcianek.
Niegdyś możny i ludny; bo gdy król Jan trzeci
Obwołał pospolite ruszenie przez wici[4],
Chorąży wojewodztwa, s samego Dobrzyna
Przywiódł mu sześćset zbrojnéj szlachty. Dziś rodzina
Zmniejszona, zubożała; dawniéj w pańskich dworach,
Lub wojsku, na zajazdach, sejmikowych zborach
Zwykli byli Dobrzyńscy żyć o łatwym chlebie.
Teraz zmuszeni sami pracować na siebie
Jako zaciężne chłopstwo! tylko że siermięgi
Nie noszą, lecz kapoty białe w czarne pręgi,
A w niedzielę kontusze. Strój także szlachcianek
Najuboższych różni się od chłopskich katanek:
Zwykle chodzą w drylichach albo perkaliczkach,
Bydło pasą nie w łapciach s kory, lecz w trzewiczkach,
I żną zboże a nawet przędą w rękawiczkach.

Różnili się Dobrzyńscy między Litwą bracią
Językiem swoim, tudzież wzrostem i postacią.
Czysta krew Lacka, wszyscy mieli czarne włosy,
Wysokie czoła, czarne oczy, orle nosy;

Z Dobrzyńskiéj ziemi ród swój starożytny wiedli.
A choć od lat czterystu na Litwie osiedli,
Zachowali mazurską mowę i zwyczaje.
Jeźli który z nich dziecku imie na chrzcie daje,
Zawsze zwykł za patrona brać Koronijasza,
Swiętego Bartłomieja albo Matyasza.
Tak syn Macieja zawzdy zwał się Bartłomiejem,
A znowu Bartłomieja syn zwał się Maciejem;
Kobiéty wszystkie chrzczono Kachny lub Maryny.
By rozeznać się wpośród takiéj mieszaniny,
Brali różne przydomki od jakiéj zalety
Lub wady, tak mężczyzni jako i kobiety.
Mężczyznom czasem kilka dawano przydomków,
Na znak pogardy albo szacunku spółziomków;
Czasem jedenże szlachcic inaczéj w Dobrzynie,
A pod inném nazwiskiem u sąsiadów słynie.
Dobrzyńskich naśladując inna szlachta bliska
Brała również przydomki, zwane imioniska.[5]
Teraz ich każda prawie używa rodzina,
A rzadki wié iż mają początek z Dobrzyna,
I były tam potrzebne; kiedy w reszcie kraju
Głupiém naśladownictwem weszły do zwyczaju.

Więc Matyasz Dobrzyński, który stał na czele
Całéj rodziny, zwan był Kurkiem na kościele.
Potém s siedemset dziewięć-dziesiąt czwartym rokiem,
Odmieniwszy przydomek ochrzcił się Zabokiem;
Toż Królikiem Dobrzyńscy mianują go sami,
A Litwini nazwali Maćkiem nad Maćkami.

Jak on nad Dobrzyńskimi, dom jego nad siołem
Panował, stojąc między karczmą i kościołem.
Widać rzadko zwiédzany, mieszka w nim hołota,
Bo brama sterczy bez wrot, ogrody bez płota,
Nie zasiane, na grzędach już porosły brzozki:
Przecież ten folwark zdał się być stolicą wioski,
Iż kształtniejszy od innych chat, bardziéj rozległy,
I prawą stronę gdzie jest świetlica miał s cegły.
Obok lamus, spichrz, gumno obora i stajnie,
Wszystko w kupie, jak bywa u szlachty zwyczajnie;
Wszystko nadzwyczaj stare, zgniłe; domu dachy
Swiéciły się jak gdyby od zielonéj blachy
Od mchu i trawy, która buja jak na łące.
Po strzechach gumien, niby ogrody wiszące,
Różnych roslin, pokrzywa i krokos czerwony,

Zółta dziewanna, szczyru barwiste ogony,
Gniazda ptastwa różnego, w strychach gołębniki,
W oknach gniazda jaskółcze, u progu króliki
Białe skaczą i ryją w niedeptanéj darni.
Słowem dwór nakształt klatki albo królikarni.

A dawniéj był obronny! Pełno wszędzie śladow,
Że wielkich i że częstych doznawał napadów.
Pod bramą dotąd w trawie, jak dziecięca głowa,
Wielka, leżała kula żelazna działowa
Od czasów szwedzkich: niegdyś skrzydło wrót otwarte
Bywało o tę kulę jak o głaz oparte.
Na dziedzińcu spomiędzy piołunu i chwastu
Wznoszą sie stare szczęty krzyżow kilkunastu,
Na ziemi nieświęconéj; znak że tu chowano
Poległych śmiercią nagłą i niespodziéwaną.
Ktoby uważał z bliska lamus, spichrz i chatę,
Ujrzy ściany od ziemi do szczytu pstrokate
Niby rojem owadów czarnych; w każdéj plamie
Siedzi we środku kula jak czmiel w ziemnéj jamie.

U drzwi domostwa wszystkie klhaki, ćwieki, haki,

Albo ucięte, albo noszą szabel znaki:
Pewnie tu probowano hartu Zygmuntówek,
Któremi można śmiało ćwieki obciąć z główek,
Lub hak przerżnąć, w brzeszczocie nie zrobiwszy szczerby.
Nade drzwiami, Dobrzyńskich widne były herby;
Lecz armaturę, sérów zasłoniły pułki,
I zasklepiły gęsto gniazdami jaskółki.

Wewnątrz samego domu, w stajni i wozowni,
Pełno znajdziesz rynsztunków jak w staréj zbrojowni.
Pod dachem wiszą cztéry ogromne szyszaki,
Ozdoby czół marsowych: dziś Wenery ptaki
Gołębie w nich gruchając karmią swe pisklęta.
W stajni kolczuga wielka nad żłobem rospięta
I pierścieniasty pancerz służą za drabinę,
W którą chłopiec zarzuca źrebcom dzięcielinę.
W kuchni kilka rapiérów kucharka bezbożna
Odhartowała, kładąc je w piec zamiast rożna;
Buńczukiem, łupem z Wiednia, otrzepywa żarna:
Słowem wygnała Marsa Ceres gospodarna,
I panuje s Pomoną, Florą, i Wertumnem
Nad Dobrzyńskiego domem, stodołą i gumnem.

Ale dziś muszą znowu ustąpić Boginie:
Mars powraca.

O świcie zjawił się w Dobrzynie
Konny posłaniec; biega od chaty do chaty,
Budzi jak na pańszczyznę; wstają szlachta braty,
Napełniają się ciżbą zaścianku ulice,
Słychać krzyk w karczmie, widać w plebanji świce;
Biegą; jeden drugiego pyta co to znaczy,
Starzy składają radę, młódź konie kulbaczy,
Kobiety zatrzymują, chłopcy się szamocą,
Rwą się biédz, bić się, ale nie wiedzą s kim, o co!
Muszą chcąc niechcąc zostać. W mieszkaniu plebana
Trwa rada długa, tłumna, strasznie zamieszana,
Aż nie mogąc zdań zgodzić, nakoniec stanowi
Przełożyć całą sprawę Ojcu Maciejowi.

Siedmdziesiąt dwa lat liczył Maciéj, starzec dziarski,
Niskiego wzrostu, dawny Konfederat Barski.
Pamiętają i swoi i nieprzyjaciele
Jego damaskowaną krzywą karabelę,
Którą piki i sztyki rzezał nakształt sieczki,

I któréj żartem skromne dał imie rózeczki.
S konfederata stał się stronnikiem królewskim,
I trzymał s Tyzenhauzem Podskarbim litewskim;
Lecz gdy król w Targowicy przyjął uczestnictwo,
Maciéj opuścił znowu królewskie stronnictwo.
I stądto że przechodził partyj tak wiele,
Nazywany był dawniéj Kurkiem na kościele,
Że jak kurek za wiatrem chorągiewkę zwracał.
Przyczynę zmian tak częstych napróżnobyś macał:
Może Maciéj zbyt wojnę lubił, zwyciężony
W jednéj stronie, znów bitwy szukał z drugiéj strony?
Może bystry polityk duch czasu zbadywał,
I tam szedł gdzie Ojczyzny dobro upatrywał?
Kto wié! to pewna że go nigdy nie uwiodły
Ani chęć osobistéj chwały, ni zysk podły,
I że nigdy z moskiewską partyą nie trzymał;
Na sam widok Moskala pienił się i zżymał.
By nie spotkać Moskala po kraju zaborze,
Siedział w domu jak niedźwiedź gdy ssie łapę w borze.

Ostatni raz wojował poszedłszy z Ogińskim
Do Wilna, gdzie służyli oba pod Jasińskim,

I tam z rózeczką cudów dokazał odwagi.
Wiadomo że sam jeden skoczył z wałów Pragi
Bronić pana Pocieja[6], który odbieżany
Na placu boju, dostał dwadzieścia trzy rany.
Myślano długo w Litwie że obu zabito,
Wrócili oba, każdy pokłóty jak sito.
Pan Pociej, zacny człowiek, chciał zaraz po wojnie
Obrońcę Dobrzyńskiego wynagrodzić hojnie,
Dawał mu folwark pięciu dymów w dożywocie,
I wyznaczył mu rocznie tysiąc złotych w złocie.
Lecz Dobrzyński odpisał: niech Pociej Macieja
A nie Maciéj Pocieja ma za dobrodzieja.
Odmówił więc folwarku i nieprzyjął płacy;
Sam wróciwszy do domu, żył z własnéj rąk pracy,
Sprawując ule dla pszczół, lekarstwa dla bydła,
Szląc na targ kuropatwy które łowił w sidła,
I polując na zwierza.

Było dość w Dobrzynie
Starych ludzi rostropnych, którzy po łacinie
Umieli, i w Palestrze ćwiczyli się z młodu;
Było dość majętniejszych; a s całego rodu

Maciek prostak ubogi był najwięcéj czczony,
Nie tylko jako rębacz rózeczką wsławiony,
Lecz jako człek mądrego i pewnego zdania,
Znający dzieje kraju, rodziny podania,
Zarówno świadom prawa jak i gospodarstwa.
Wiedział także sekreta strzelców i lekarstwa,
Przyznawano mu nawet (czemu pleban przeczy)
Wiadomość nadzwyczajnych i nadludzkich rzeczy.
To pewna że powietrza zmiany zna dokładnie,
I częściéj niż kalendarz gospodarski zgadnie.
Nie dziw tedy że czy to siejbę rozpoczynać,
Czy wiciny wyprawiać, czy zboże zażynać,
Czy processować, czyli zawierać układy,
Nie działo się w Dobrzynie nic bez Maćka rady.
Wpływu takiego starzec bynajmniéj nie szukał,
Owszem chciał się go pozbyć, klientów swych fukał,
I najczęściéj wypychał milczkiem za drzwi domu,
Rady rzadko udzielał i nielada komu,
Ledwie w niezmiernie ważnych sporach lub umowach
Pytany wyrzekł zdanie i w niewielu słowach.
Myślano że dzisiejszéj podejmie się sprawy
I stanie swą osobą na czele wyprawy;

Bo bijatykę lubił niezmiernie za młodu,
I był nieprzyjacielem moskiewskiego rodu.

Właśnie staruszek chodził po samotnym dworze
Nucąc piosenkę Kiedy ranne wstają zorze,
Rad że się wypogadza; mgła nie szła do góry,
Jak się dziać zwykło kiedy zbierają się chmury,
Ale coraz spadała; wiatr rozwinął dłonie
I mgłę muskał, wygładzał, rozscielał na błonie,
Tymczasem słonko z góry tysiącem promieni
Tło przetyka, posrébrza, wyzłaca, rumieni.
Jak para mistrzów w Słucku lity pas wyrabia,
Dziewica siedząc w dole krośny ujedwabia
I tło ręką wygładza, tymczasem tkacz z góry
Zrzuca jéj nitki srébra, złota i purpury,
Tworząc barwy i kwiaty: tak dziś ziemię całą
Wiatr tumanami osnuł a słońce dzierżgało.

Maciéj ogrzał się słońcem, zakończył pacierze,
I już się do swojego gospodarstwa bierze.
Wyniósł traw, liścia; usiadł przed domem i świsnął:
Na ten świst rój królików s pod ziemi wytrysnął.

Jako narcyzy nagle wykwitłe nad trawę,
Bielą się długie słuchy; pod niemi jaskrawe
Przeświecają się oczki, jak krwawe rubiny
Gęsto wszyte w aksamit zielonéj darniny.
Już króliki na łapkach stają, każdy słucha,
Patrzy, nakoniec cała trzódka białopucha
Bieży do starca liśćmi kapusty znęcona,
Do nóg mu, na kolana skacze, na ramiona;
On sam biały jak królik lubi ich gromadzić
W koło siebie i ręką ciepły ich puch gładzić,
A drugą ręką s czapki proso w trawę miota
Dla wróblów, spada z dachów krzykliwa chołota.

Gdy się staruszek bawił widokiem biesiady,
Nagle króliki znikły w ziemi, a gromady
Wróblów na dach uciekły przed gośćmi nowymi
Którzy szli do folwarku krokami prędkiemi.
Bylito s plebanii przez szlachty gromadę
Posłowie wyprawieni do Maćka po radę.
Zdala witając starca niskiemi ukłony
Rzekli « Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony » —
— « Na wieki wieków, amen » starzec odpowiedział,

A gdy się o ważności poselstwa dowiedział,
Prosi do chaty; weszli, zasiadają ławę.
Pierwszy s posłów stał w środku i jął zdawać sprawę.

Tymczasem szlachty coraz gęściéj przybywało.
Dobrzyńscy prawie wszyscy; sąsiadów nie mało
Z okolicznych zaścianków, zbrojni i bezbronni,
W kałamaszkach i bryczkach, i piesi i konni,
Stawią wozy, podjezdki do brzezinek wiążą,
Ciekawi skutku narad koło domu krążą:
Już izbę napełnili, kupią się do sieni;
Inni słuchają, w okna głowami wciśnieni.




  1. Zaścianek. Nazywają w Litwie Okolicą lub Zaściankiem osadę szlachecką, dla różnicy od właściwych wsi czyli sioł, osad wiejskich.
  2. On Horeszkom dziesiąta woda na kisielu.
    Kisiel, potrawa litewska, rodzaj galarety, która się robi z rozczynu owsianego, płócze się wodą aż póki nie oddzielą się wszystkie cząstki mączne; stąd przysłowie.
  3. ..... Wołodkowicz, pan dumny, zuchwały.
    Po licznych burdach, pochwycony w Mińsku, i za dekretem Trybunału rozstrzelany.
  4. Obwołał pospolite ruszenie przez wici.
    Kiedy król miał zgromadzić pospolite ruszenie, roskazywał zatykać w każdéj parafji drąg wysoki z uwiązaną na wierzchu mietłą czyli wicią. I to się nazywało rozdać wici. Każdy człowiek dorosły, stanu rycerskiego, obowiązany był pod utratą szlachectwa, stawić się natychmiast pod chorągiew Wojewódzką.
  5. Brała również przydomki zwane imioniska.
    Imioniska są właściwie sobrykety.
  6. Bronić Pana Pocieja.
    Alexander Hrabia Pociej, wróciwszy po wojnie do Litwy, wspierał rodaków udających się za granicę, i znaczne summy przesłał do kassy Legionów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.