[44]ROZDZIAŁ VIII.
RÓŻNE CZARY I DZIWY.
Skan zawiera grafikę.
Ale nie tylko na grzbiecie
Tego olbrzyma koguta
Latał Twardowski po świecie.
Raz — wieczerza była suta
I czarodziej zalał pałkę,
Wyszedł więc przejść się ku Wiśle.
Idzie sobie tak nad rzeką,
Aż zaszedł pod samą Skałkę[1].
Tutaj błysła mu w umyśle
Chęć, by lecieć gdzieś daleko
I dyabłów natychmiast woła.
Zaraz piekielna czereda
Stanęła przed nim w posłuchu.
— „Hej, wy! Drzwi tego kościoła
Wyjąć leciuteńko z zawias
I przynieść mi tu co duchu,
[45]
Niech jeno nie czekam na was!“
Rzekł, a już duchy piekielne
Spełniły jego życzenie;
Twardowski na drzwi kościelne
Siadł i uniósł się w przestrzenie.
Musiał się klamki co siły
Trzymać, pęd bowiem był taki,
Że aż w uszach wichry wyły.
Nawet i najszybsze ptaki
Chyżości równie szalonej
Nie mają. — Drzwi go nosiły,
Kędy chciał, na wszystkie strony
Myślą kierować mógł niemi.
Leciał… Nad nim księżyc, gwiazdy,
Pod nim ziemski krąg zamglony. —
A gdy dosyć miał już jazdy,
Drzwi spuściły się ku ziemi
I legły na niej z łoskotem.
Cisza… noc… w koło nikogo…
Mistrz Twardowski podniósł ramię —
Drzwi znowu pomknęły lotem
Tą samą powietrzną drogą,
I wkrótce w kościelnej bramie
Znów znalazły się z powrotem. —
[46]
Twardowski nazajutrz rano
Robotników tłum niemały
Ujrzał u potężnej skały,
Którą z miejsca ruszyć chciano:
Wprzężono dziesięć par wołów,
Ale wszelki trud był próżny,
Bo skale, ciężkiej jak ołów,
Żadna siła nie poradzi.
Twardowski, jako podróżny,
Zapytał ludzi o drogę —
— „Ta do Czerwieńska[2] prowadzi!“
Rzekli chłopi w odpowiedzi.
— „Odstąpcie, ja wam pomogę!“
Krzyknął do onej gawiedzi,
Która nad ruszeniem głazu
Z mozołem takim się biedzi.
Gdy objął skałę w ramiona,
Ci w śmiech… ale on od razu
Dźwignął głaz w całym ogromie.
Wierzyła rzesza zdumiona,
Że dźwiga o własnej sile,
Tymczasem z jego rozkazu
Czart zań dźwigał niewidomie —
Dość, że przeniósł go o milę.
[47]
Inny znowu w Tykocinie[3]
Twardowskiego dziw nielada
Po dziś dzień w podaniu słynie:
W noc jednę za jego sprawą
Usłużnych czartów gromada
Wykopała staw olbrzymi.
Napracowali się krwawo,
Kopiąc wciąż i ryjąc w piasku
Pazurami krogulczymi,
Wiercąc długimi ogony
Przy błędnych ogników blasku,
Co służyły miast latarni.
A kiedy o pierwszym brzasku
Staw był wodą napuszczony,
Gwizdnął Mistrz i pierzchli Czarni…