[48]ROZDZIAŁ IX.
NADLUDZKA WIEDZA.
Skan zawiera grafikę.
Ani nadzwyczajne czary
I najszaleńsze pustoty,
Ani skarby i klejnoty,
Które bez liczby i miary
Leżały w jego komorze —
Ni z wież krakowskich deszcz złoty,
Ni Olkuskie srebrne żyły,
Otwarte dlań w każdej porze,
Mistrza nie zadowoliły.
Pełen pragnień i tęsknoty,
Wymyślał wciąż nowe dziwy
I fantazye coraz nowe.
Czart posłuszny i cierpliwy
Nieraz aż skrobał się w głowę,
Lecz spełniał wszystkie wymysły.
[49]
W końcu Twardowski z przesytu
Rzucił się do wiedzy ścisłej —
Piekła mu i w tem służyły:
Chciał poznać prawa wszechbytu,
Zbadać bieg świata zawiły,
Władnąć wszelkiemi żywioły;
Codzień tedy na Krzemionki
Chadzał, jak gdyby do szkoły,
I całe noce do rana,
A czasem i całe dzionki
Trawił, słuchając szatana,
Który przed nim tajemnice
Wszelkich nauk odkrywa.
Ta pieczara dotąd znana
I na całą okolicę
Krakowa szeroko słynie,
A lud po dziś dzień nazywa
Tę na Krzemionkach jaskinię:
„Mistrza Twardowskiego Szkoła“.
Wiedza niesłychana zgoła
Stała się jego udziałem:
Cała natura dokoła
Stanęła przed nim otworem,
[50]
Tak, iż w przyrodzeniu całem
Znał się z każdym żywym tworem
I z każdem chemicznem ciałem.
Wiedział przytem jakie zioła
W jakiej pomogą chorobie,
I był przesławnym doktorem,
Lecz płacić nie kazał sobie.
Wiedział jakim idą torem
Gwiazdy po nieb firmamencie,
Znał się także na sposobie,
Jak z gwiazd czytać przyszłe rzeczy;
Jeśli chciał — mógł na zaklęcie
Zmienić się w bądź jakie zwierzę,
Albo ludziom kształt człowieczy
Odjąć, dać im sierść czy pierze
I zakląć w zwierzęce ciało;
Rozumiał język zwierzęcy,
Mógł, gdy mu się spodobało,
Niewidzialnym cieniem zostać,
Lub, — co zdumiewa najwięcej:
Przybrać inną ludzką postać!
Wpadła wówczas na Podole
Tatarska Orda z Nogaju[1];
[51]
Palą i łupią po kraju,
Lud zagarniają w niewolę.
Nim pospolite ruszenie
Zeszło się, by ciągnąć w pole —
Szlachta podolska tymczasem
O życie swoje i mienie
Walczyła. — Właśnie pod lasem
Chorągwie polskich rycerzy
Stanęły w bojowym szyku,
Aby mordów i grabieży
Pomścić się na najezdniku.
Tam, przed nimi na równinie
Cały kosz tatarski leży.
Nagle oczy szlachty braci
Przedziwny widok uderzy:
Górą przez powietrze płynie
Człowiek — do ptaka z postaci
Podobien; poły żupana
Jakby skrzydła na przestrzeni
Biją — a tarcz jakaś szklana
Blaskiem ogromnym się mieni,
W obydwu rękach trzymana
Wprost pod słońce… Z tarczy onej
Słup gorejących promieni
[52]
Ukosem na ziemię pada
I szeroko rozstrzelony
Kołem ognistem się jarzy
I ordyńców żywcem pali.
W koszu popłoch. Na wsze strony
Rozbiegają się Tatarzy
I jassyru poniechali,
Umykając z wrzaskiem, wyciem;
A szklana tarcza zdaleka
Żarem okropnym ich parzy
I na węgiel ich przypieka,
Tak, że nikt nie uszedł z życiem.
Twardowski po tej imprezie[2]
Znikł w oczach z tarczą swą szklaną[3]…
W polskiem wojsku nie widziano,
Gdzie lot żupana go wiezie.