Panicz (Mniszkówna, 1926)/Część II/XXI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Panicz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego |
Wydanie | szóste |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia Ludwika Kapeli w Poznaniu |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie pisałem całą jesień i pół zimy, bo cóż bym opisywał? Moje staranie, staranie się o posadę? Ach to nie ciekawe! Nie wesołe to było, ale trudne niezmiernie. I oto przebrnąłem tę drogę dla mnie obcą i kolczastą, jestem już wciągnięty w jarzmo, pracuję. Dostałem posadę bardzo skromną, ale na wsi; na Ukrainie jestem pomocnikiem rządcy. Od rana do nocy mozół i twardy regulamin. Trzeba to cierpieć „a cel tak daleki, a droga tak ciężka“. Zapatrzony w wizję wymarzonej przyszłości dźwigam swą niewolę i dążę naprzód. Pani nie myślała chyba ani na chwilę, że zostanę na łasce rodziny lub Rosoławskiego? Nie. Pani zna moją duszę. „Kogo przypadek nie wywyższył, tego nieszczęście nie poniży“ mówi Lineusz, jabym nie potrafił poniżyć się byłem lekki, lecz ambitny i takim pozostałem. Czy pani uwierzy, że mam teraz pensji rocznej 400 rubli i żyję, a nawet względnie dobrze się czuję? Przez swą lekkomyślność muszę być teraz na służbie, to kara za ziemię utraconą. Gdy mam chwilę wolną, rozmyślam o Wodzewie, słyszę rozmowę moich drzew w parku, zalatuje tu do mnie na ukraińskie łany szum sosen na okopach i chrzęst zarośli z mego cypla, z „alejki Dorydy“. Tak mnie to kołysze, zapach mej ziemi, który aż tu czuję, upaja mnie, odsuwa choć na moment od rzeczywistości. Melodja z mego Wodzewa gra mi tu bez przerwy. Sny moje chyba już nie powrócą? Prześladuje mnie szare, wstrętne widmo rzeczywistości. Mara ta, po zgaszeniu ostatniego promyka z migotliwej gwiazdy mego istnienia, postępuje już nierozłącznie przedemną, pozwalając mi tylko wspominać.
Wspomnienia, panno Iro, czyż wystarczą? Ja tam zawsze buduję zamki na lodzie z przekonaniem, że może one będą „fundamentem pod przyszłe pałace“. Prawda życiowa, która mnie teraz otacza, otwiera mi oczy na wszystkie znikomości życia, każe myśleć o tem, o czemby się pragnęło zapomnieć, by nie czuć bólu. Wspomnienia mnie jednak pożerają, silniejsze są niż rozsądek, są zarazem zgrzytem i ukojeniem.
Walczę i zwyciężam siebie, dlatego właśnie jestem zwycięzcą, że potrafię walczyć. Czemu ja tego dawniej nie umiałem? Cierpię bardzo, ale mówię sobie, że dopiero teraz żyję.
Dawniej to była słodka wegetacja, to jakby nieustanne dolce far‘niente w zapachu róż, w blanku słońca. Teraz jest życie twarde, obowiązkowe życie.
Dura lex sed lex! i antydotu na to nie widzę. Bo i jakiż? Pracować muszę, nie mam Wodzewa, nie mam domu, jestem oficjalistą. Słyszy pani?... oficjalistą, ładny spad z tytułu „panicza“ prawda? Napisałem to do panny Dory, odpowiedziała mi, że teraz jestem stokroć więcej wart, niż za czasów wodzewskich. Może to słuszne, dla mnie jeszcze — dziwne. Ha! i do tego przyzwyczaić się trzeba. Czy pani wierzy w istnienie takiej bestji nadprzyrodzonej pod nazwą Fatum? Och! ono grasuje pomiędzy ludźmi. Jest ohydą przejmującą, groźne jak przyszłość zbrodniarza. Fatum ma swych wybranych, przeczuwa ich poczęcie w łonie matki, jest przy urodzeniu, kołysze niemowlę i czuwa nad niem. Czuwa z pietyzmem, ze starannością.
Tragiczna niańka!
Czasem zasypia, ale budzi się jeszcze złośliwsze, okrutniejsze, z nowym napływem jadu w plugawej paszczy. Jego działalność, to rywalka piekielnych mąk. Urocze kwiaty marzeń zmienia jednem chuchnięciem w suche, nędzne badyle. Kolorową przędzę z tęczy, w ręku tych, którymi się opiekuje, przemienia mocą swego jadu w brudny powróz co dławi. Gwiazdy łowione przez jego pupilów, przeistacza w robaczywy bób, ciepłe pasma słońca w palące się kłapcie słomy, ideały, w prozę najstraszniejszą bo najpospolitszą. Tak jest ze mną, to mój dogmat dotychczasowy. Jestem może wychowańcem fatum? Ono rozciąga nademną opiekę i czuwa, bym się nie wyrwał z tych kleszczów. Rój mych marzeń tak oto bezecnie zmiażdżył, tak mi duszę zdeprawował, że czuję się niby odarty z szat bez uczucia wstydu. Nawet mi nie jest źle, tylko — bardzo niewyraźnie. Nigdy dotąd nie miałem takiego uczucia pustki, ale nie duchowej, lecz wyłącznej pustki bólu, jakby wszystkie fibry, ból rodzące, zanikły. Odczuwam głusz niebywałą, jakbym był w letargu. Jeden punkt niby grot utkwiony, punkt bolesny, to serce, ono mnie boli jak rana, reszta istoty obumarła. Nerwy moje poszarpały się już na strzępy, miały na to czas, wszystko trwa do czasu na tym świecie. Całość mej istoty jest obecnie roztrzęsiona, niema oparcia, to nie materja, to rozległa przestrzeń. Pani pomyśli sobie, że zawsze tak samo było? Nie, teraz jest nie to, co dawniej. Umysł mój wiruje osobno i lotniej; dusza zaś podległa moralnemu rozkładowi, jest rozwiana w abstrakcji nieuchwytnej, męczącej. Duch z przestworzy wyławia co raz nowe wizje i nasuwa jej, tej roztarganej jaźni, ona je chwyta, by fantazjować po swojemu. Że zaś istota moja, z powodu braku konkretności materjalnej cierpi, więc wizje swe oświetla piekącemi ogniskami cynizmu. To już nie pesymistyczna mgła, to już cynizm.
Tylko fatum bluzga śmiechem!
Wyszedłem z mego milieu, zżyłem się z niem od kolebki, obecna sfera ludzi, otaczającą mnie, jest mi nieznaną. Ale ponieważ będę obracał się wśród niej bardzo długo, może już całe życie, zatem chcę ją polubić. Napiszę do pana Paszowskiego, że z naturą moją nie obchodzę się tak brutalnie, jak mi doradzał, lecz jednak, że przyciszam ją w sobie z dobrym skutkiem. Tak panno Iro, rzuciły mnie losy daleko od was wszystkich, ale i pani pracuje, tylko odmiennie. Pani w Krakowie dąży do swych celów, panna Dora suszy sobie główkę na uniwersytecie, ja zaś w otoczeniu fornali, parobków przy rolnej pracy, wśród natury, pragnę, marzę, tęsknię, oraz idę do jedynego już ideału odzyskania Wodzewa. Odzyskam go, bo chcę! Cała dusza moja, serce, nerwy, krew, wszystko, co we mnie czuje i tęskni, wszystko mnie tam gna, aż kiedyś... kiedyś na zagon wodzewski „panicz“ powróci! To nie są puste słowa, proszę w nie wierzyć, tak, jak ja wierzę.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |