Peryody/Peryod XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Peryod XIV |
Pochodzenie | Wojna chocimska, poemat w 10 częściach. Merkuryusz nowy. Pełna. Peryody. Wiersze drobne – cykl Peryody |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1880 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały cykl |
Indeks stron |
Peryod XIV. Cóż słabszego nad człowieka! Żyć nie możesz: ani nocy, Głos, wiatr, lód, cień, dźwięk, czcza para. |
- ↑ Tak jest w rękopiśmie (podobno autografie Wacława Potockiego), znajdującym się w Bibliotece Zakładu imienia Ossolińskich we Lwowie. Drukujemy tu wedle kopii sporządzonéj na miejscu a przejrzanéj przez p. Klemensa Kanteckiego. Oczywiście wiersze, rymujące się ze sobą, są tu rozerwane. Nie znając autografu, nie można wiedziéć, jakim sposobem stać to się mogło. Z kopii starałem się te wiersze pozbierać i uporządkować; podaję więc tę całość, prawdopodobną, jak mi się zdaje, w przypisku. Piotr Chmielowski.
Cóż słabszego nad człowieka!
Żyć nie możesz: ani nocy
Długo róża czasu czeka;
Ani dnia mając w swéj mocy.
Nie wskok z pępka kwiat wywinie,
Nawet godziny, minuty:
Aż śnieg ztaje, aż mróz minie
Tak jest ludzki rodzaj struty,
Przeto naznaczonéj pory
Że i w jedném oka mgnieniu
Zawsze dopędzi do Flory.
Wszyscy podlegli zginieniu.
Dopiéro się człowiek znaczy:
Dzień dąb rąbiesz, czasem dłużéj,
Czasem ledwie dzień obaczy,
A nam w punkcie śmierć posłuży.
Tak przed kwiatem jak w pół kwiatu
Jako proch zdmuchniony z stołu
Umrze: tak wiośnie, jak latu.
Lecim opłaźnie do dołu.
Niemiłosierna śmierć grozi,
Ale trudnoż się do drzewa
Zawsze ścina, zawsze mrozi.
Marna przypodoba plewa;
O jak wiele ludzi ginie
Co ma dąb przed wiszem lekkiem
Rychléj niż róża w dziardynie!
To ma trzcina przed człowiekiem,
Papierek, rzecz marna, Panie,
Owszem więcéj dano słomie,
Jeśli ma dobre schowanie,
Bo się ta ugnie, on złomie.
Stu potomków idąc cugiem
Krótko rzekszy: nic słabszego
Przetrwa jednego po drugiem.
Nie masz od ciała naszego
Że szkło słabe, każdy przyzna,
Cóż wzdy jest człek? nic: sen, mara,
A wzdy najduższy mężczyzna
Głos, wiatr, lód, cień, dźwięk, czcza para.
Niech się z niém nie równa wiekiem,
Przecie ten kawałek błota
Bo ma siła przed człowiekiem.
Tak kochają, że żywota
Sto lat roście, sto dąb stoi
Wiecznego smak, w niebie gody
W mierze: sto go, mówią, gnoi.
Tracą dla jego wygody.
Dwadzieścia i cztery lata
Jeden dzień głupi na ziemi
Wzrostu, tyleż ludziom świata;
Niż wiek w niebie drożéj ceni.
Trzeciéj i ostatniéj ćwierci
O Boże wielkiéj dobroty,
Już trzeba myśléć o śmierci
Broń od takowéj ślepoty;
W każdéj jednak z tych trzech kwadrze
Serca mego Stwórco święty,
Snadno człowiek nogi zadrze.
Wywrócone fundamenty
Nie masz przywileju na to,
Rydlem którym-em otwierał
Bo nie tylko każde lato,
Ziemię gdy syn mój umierał,
I miesiące i tygodnie
Stwierdź nadzieją zmartwychwstania
Niepewne: nigdy swobodnie
I daj koniec mego łkania!