[405] Peryod XVI.
Wielkież ten świat ladaco i nie godzien, żeby
Zacz go miéć, tylko ciału temu od potrzeby
Jedna gospoda, karczma, popas i z noclegiem,
Gdzie człowiek kilkoletnim zmordowany biegiem
Zaśnie, i ono ciało, jako było w prochu,
Tak się zaś w proch w podziemnym rozsypuje lochu.
Nie każdego to potka, jako sobie życzy,
Ale jako napisze komu stanowniczy,
Wczesna albo niewczesna niech tylko nie kapie
A obrok choć w pół z ciężką znój pracą był szkapie,
Bo kto go ziarnem karmi, kto dobrze go tuczy,
Z trudnością go dosiędzie, z trudnością najuczy,
Często mu się narowi, wierzga, na kieł bierze,
I cóż potém robactwu przyczyniać wieczerze;
Ani go téż zaś nazbyt głodem trzeba wędzić,
Byle wcześnie mógł jeździec noclegu dopędzić.
Toć-to ciało jest koniem w nas rozumnéj dusze:
Na tym gdy wyznaczone stajanie przekłusze,
Wyjechawszy z noclegu, na wolnym popisie,
Weźmie zakład zawodu na niebie, jeśli się
Dobrze sprawi; jeśli nie, jako jéj śmierć rzekła,
Na ostatniéj pościeli pojedzie do piekła.
O jakiż to rzadki gość, raczéj go pielgrzymem
Nazwę, żeby tę karczmę, okopciałą dymem,
W jednym gnoju z gadziną, z bydłem w parsku, w smrodzie,
Chciał porzucić, o lepszéj wiedzący gospodzie,
Bo w królewskim pałacu, gdzie na wieki wieczne
Nie dadzą nocy postać promienie słoneczne,
Sami żyją królowie: precz bóle i prace,
Nie znają grzechu, żalu niebieskie pałace,
[406]
Nie masz prawie żadnego wyjąwszy klasztory
I tam ledwie dziesiąty, bez względu téj skóry
Wstępuje mało w ich cnota, mus, mus wielu,
W osobny kąt z świeckiego wygania burdelu.
Wszyscy ten byt doczesny, ten moment żywota,
Choć krótki i z szczerego ulepiony błota,
Tak lubią i grunt wszytkich w nim kontentec kładą,
Jakby wierzyli, że ztąd nigdy nie wyjadą.
Ciało tuczą, i nie dziw, gdy mu rostą buje,
Ani jeźdźca na grzbiecie, ani siodła czuje.
Gdzież podróżny, tak głupi i utratny, coby
Dla wczasu i jednego popasu ozdoby
Izbę kazał malować i nowy piec stawić,
Wiedząc, że się godziny dłużéj nie ma bawić?
A ty zamki zakładasz? o jakoż ich wiele
Wpoły niedorobionych czas grzebie w popiele!
Wsi skupujesz, a drugie chwytasz przez kaduki,
Z ubogim dla zagona prawujesz się sztuki,
Nie podasz żebrakowi biednéj chleba skóry,
Panosząc, żeby mieli co pić sukcesory.
Nie widzisz, że cię już śmierć za gardło chwyta,
A dyabeł długi rejestr twoich grzechów czyta.
Nie ośmdziesiąt, jeśli się komu dadzą dożyć;
Lecz ośmdziesiąt tysięcy, śmiem z godziną złożyć;
Nie z godziną, bo i te mogą miéć komputy,
Milion lat do jednéj stosuje minuty
Przeciw wieczności, i to, i to jeszcze mało
Gdzie sposobu rachunków, i liczby nie stało.
Nie da z sobą żadnego wieczność równać czasu,
Nie znajdziesz podobieństwa, dopiéro kompasu.
Tak długo, tak bogaczu, tak długo, tyrannie,
Będziesz cierpiał, w siarczystéj pokutując wannie.
Przebóg! cóż za szkarada świat trzyma ślepota,
Że śmiertelnego mgnienie, punkt i nic żywota
Drożéj cenią niż wieczność: przekładają niebu
Tę karczmę żalu, bólu, łez, grzechu, pogrzebu;
Nie wierzą zmartwychwstaniu, chociaż mówią usty,
Tu, tu wszelkiéj uciechy zakładają gusty;
To im niebo, to im raj, gdzie dyabeł z swym dworem,
Uwija się, jak złodziéj jarmarkowy, z worem.
Ja, mój Boże, choć płaczę tak wdzięcznego syna,
Płaczę na grzechy: bo te płaczów mych przyczyna;
[407]
Ufam twojéj litości, że w téj, w téj lepionce
Zaświeci mi po śmierci z moim synem słońce.
|