Piętnastoletni kapitan (Verne, 1917)/Tom II/Rozdział VI


Rozdział V Piętnastoletni kapitan • Tom II
Rozdział VI

Dzwon dla nurków. • Juliusz Verne
Rozdział VII
Rozdział V Piętnastoletni kapitan
Tom II
Rozdział VI

Dzwon dla nurków.
Juliusz Verne
Rozdział VII
przekład anonimowy

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1917 r.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Dick, usłyszawszy te słowa, nie wiedział co odpowiedzieć, a pani Weldon, nie czekając, oddaliła się zaraz.

Znała więc ona okropne ich położenie; domyśliła się go z różnych wypadków, zaszłych w ciągu tej podróży, a może naprowadziła ją na domysł wymówiona wczoraj bezmyślnie przez kuzyna Benedykta nazwa »Afryka«.

– Pani Weldon wie o wszystkiem, myślał sobie Dick, – a! może to i lepiej!... Odważna ta kobieta nie rozpacza i ja naśladować ją będę!

– Teraz Dick pragnął, aby jak najprędzej zaświtało, żeby mógł rozejrzeć się w okolicach tego grodu termitów. Pragnął koniecznie znaleźć rzekę, wpadającą do Atlantyku i miał jakby przeczucie, że musi ona płynąć gdzieś niedaleko. Należało przedewszystkiem unikać spotkania z krajowcami, których może Harris i Negoro już na nich nasłali.

Ale dzień nie nastał jeszcze; najmniejszy odbłysk jego światła nie wnikał przez otwór w podstawie stożka. Odgłos grzmotów, przygłuszony grubością ścian, dowodził, że burza nie uspokoiła się dotąd. Nadstawiając ucha, Dick usłyszał, jak deszcz spadał gwałtownie na podstawę mrowiska, a że wielkie krople nie padały już na twardy grunt, należało z tego wnosić, iż cała równana została zalana.

Dick uczuł w tej chwili, że ogarnia go jakaś bezwładność; sen mógł go pokrzepić. I już miał zasypiać, gdy w tem przyszło mu na myśl, że skutkiem opadania zamokłej gliny zatkać się może otwór, dający przystęp powietrzu; a samo oddychanie kilku osób w mrowisku, może zatruć je, przesycając kwasem węglowym. Zszedł więc aż na dno podwyższone glina, pochodząca z pierwszego piętra komórek; dotąd było jeszcze zupełnie sucho i otwór się nie zatkał. Powietrze wnikało swobodnie do wnętrza, a z niem odbłyski światła i huk burzy, której gwałtowny deszcz zalać nie zdołał. Dick przekonał się, iż żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo nie zagraża towarzyszom jego, postanowił więc zasnąć na kilka godzin, szukając we śnie pokrzepienia sił. Przez przezorność jednak położył się na nasypie glinianym, przy samym otworze, aby mógł zaraz dostrzedz cokolwiek od wnętrza zagrażaćby im mogło, oraz, aby, jak tylko dzień zaświta, wyjść i rozpoznać otaczającą płaszczyznę. Wsparł głowę o ścianę stożka tuż przy otworze, położył przy sobie dubeltówkę i zasnął niebawem.

Jak długo spał, – sam nie umiałby powiedzieć, – obudziło go silne uczucie chłodu. Zerwał się prędko i zobaczył z przerażeniem, że woda zalewała mrowisko, i to tak szybko, iż dochodziła już do wyższych pięter; do komórek zajmowanych przez Toma i Herkulesa. Dick obudził ich, oznajmiając o tem nowem niebezpieczeństwie; zapalono latarkę, która rozjaśniła wnętrze stożka; woda dochodziła na wysokość pięciu stóp i nie podnosiła się dalej.

– Co się tam stało, Dicku? – zapytała pani Weldon.

– Nic ważnego, – odpowiedział, – woda dostała się na dno stożka; zdaje się, że podczas tej burzy jakaś poblizka rzeka musiała wystąpić z łożyska.

– A to wybornie! – zawołał Herkules; – skoro rzeka wylała, to dowodzi, iż jest rzeka.

– Tak, – odparł Dick, – i z jej prądem dostaniemy się na wybrzeże. Bądź, pani, spokojna, woda ta nie dosięgnie ani pani, ani Janka, ani Nany i kuzyna Benedykta.

Kuzyn Benedykt nie wiedział o niczem, spał sobie najspokojniej.

Murzyni pochyleni nad wodą, w której odbijało się światło latarni, oczekiwali rozkazów. Dick mierzył wysokość, do jakiej sięgała woda.

Najpierw kazał umieścić wysoko ponad wodą broń i zapasy żywności, poczem zamyślił się głęboko.

– Woda dostała się przez otwór? – zapytał Tom.

– Tak jest, – odpowiedział Dick; – skutkiem tego powietrze nie może się odnawiać, nie mając dostępu do wnętrza.

– A czy nie możnaby wybić otworu wysoko ponad wodą? – zapytał stary murzyn.

– Można... tylko, że woda dochodząca we wnętrzu do wysokości pięciu stóp, może na zewnątrz dochodzić do sześciu lub siedmiu... a może i wyżej, – odrzekł Dick.

– Tak pan myślisz?

– Zdaje mi się, że woda, wchodząc do wnętrza mrowiska, musiała ścieśnić powietrze, które nie dozwala jej podnosić się wyżej; jeżeli więc wydrążymy wyżej w ścianie otwór, przez który weszłoby powietrze, albo woda podniesie się aż do wysokości zewnętrznej, albo, jeżeli przejdzie po za otwór, dosięgnie aż do miejsca, w którem znów zagrodzi jej drogę ścieśnione powietrze. Jesteśmy tu jak robotnicy w dzwonie dla nurków.

– Cóż więc mamy robić? – zapytał Tom.

– Najpierw dobrze się zostanowić; najmniejsza nieprzezorność mogłaby nas zgubić, – odpowiedział Dick.

Młody nowicyusz miał słuszność i trafnie porównał stożek do zanurzonego w wodzie dzwona dla nurków, tylko, że w tym przyrządzie powietrze odnawia się nieustannie za pomocą pomp, tak, że nurkowie swobodnie oddychać mogą i są narażeni jedynie na niedogodności, mogące wyniknąć ze zbyt długiego przebywania w ścieśnionej atmosferze. Ta zaś oprócz tego przestrzeń, zmniejszona była o trzecią część skutkiem zapełnienia wodą, a powietrze nie mogło się odnawiać, chyba za pośrednictwem otworu, któryby ułatwił zetkniecie się z atmosferą zewnętrzną.

Lecz czy można było wybić otwór, nie narażając się na niebezpieczeństwo, jakie przewidywał Dick Sand i czy przez to położenie ich nie pogorszyłoby się jeszcze?

W minutę po rozpoczęciu tej roboty, świder przeszedł na drugą stronę ściany i zaraz dał się słyszeć głuchy odgłos, podobny temu, jaki sprawiają kulki powietrza, przesuwające się przez słup wody. Powietrze wydobywało się na zewnątrz i w tejże chwili woda w stożku podniosła się i zatrzymała na równi z wydrążeniem, co dowodziło, że było zrobione za nizko, to jest niżej, niż powierzchnia zewnętrznej wody.

– Trzeba wiercić wyżej, – rzekł spokojnie Dick, szybko zatykając otwór gliną.

Woda przestała się podnosić w stożku, ale przestrzeń po nad nią zmniejszyła się znowuż przeszło o osiem cali. Coraz trudniej było oddychać, gdyż zaczynało w powietrzu brakować tlenu.

O stopę ponad poprzedniem przewierceniem, Dick zaczął świdrować drugie, jeżeli i teraz będzie za nizko, woda znów wciśnie się do środka... ale nie było innej rady.

Gdy tak Dick zajęty był ryzykowną próbą, kuzyn Benedykt zawołał nagle:

– Aha! otóż wiem... wiem... wiem dlaczego!...

Herkules odwrócił latarkę w jego stronę twarz entomologa zdradzała najzupełniejsze zadowolenie.

– Tak... tak – mówił, otóż wiem teraz dlaczego rozumne termity opuściły mrowisko... Przeczuły powódź!... I co to jest instynkt!... widzicie, przyjaciele, że maluczkie termity są sprytniejsze od nas...

Nikt nie zwrócił uwagi na te słowa zapalonego entomologa.

Dick, przewierciwszy ścianę, wyciągnął stempel i jednocześnie syk dał się słyszeć. Woda znowu o stopę podniosła się w stożku... otwór nie schodził się z wolnem, zewnętrznem powietrzem.

Straszne było ich położenie.

Pani Weldon porwała Janka na ręce, gdyż woda już do stóp jej dochodziła. Wszyscy dusili się w tak małej przestrzeni; w uszach im dzwoniło.

Latarka już tylko bardzo niedostateczne rzucała światło.

– Czyżby cały stożek był pod wodą? – wyszeptał Dick. Trzeba się było przekonać o tem niezwłocznie i w tym celu prześwidrować trzeci otwór w szczycie stożka. Lecz, jeśli ostatnia ta próba okaże się bezowocna, czeka ich śmierć natychmiastowa, gdyż reszta powietrza wyciśnie się otworem a natomiast woda wypełni cały stożek.

– Pani Weldon, – rzekł Dick Sand, – znasz pani nasze położenie; lada chwila może nam zabraknąć powietrza do oddychania. Jeżeli trzecia próba się nie uda, woda zaleje cały stożek. Jedyna nadzieja ocalenia, jeżeli szczyt stożka przewyższa powierzchnię powodzi; chciałbym przedsięwziąć tę ostatnią próbę, czy zgadza się pani na nią?

– Rób, co uważasz za właściwe, – odrzekła.

W tej chwili latarka zgasła z braku powietrza i wszyscy zostali pogrążeni w zupełnej ciemności.

Dick wspiął się na ramiona Herkulesa, który uczepił się jednej z bocznych komórek i tylko głowa jego wychodziła nad powierzchnią wody.

Pani Weldon z Jankiem, kuzyn Benedykt i Nany, wcisnęli się na najwyższe piętro komórek.

Dick zaczął znów przewiercać ścianę; stempel prędko obracał się w glinie, ale w tem już miejscu ściana była grubsza i twardsza, a zatem trudniejsza do przebicia. Dick działał z największym jak można pośpiechem, ale straszny niepokój miotał jego dusza, bo tym maleńkim, ręka jego wierconym otworem, albo dostanie się powietrze, a z niem życie, albo woda, a z nią śmierć nieuchronna...

Wtem dał się słyszeć ostry syk. Powietrze ścieśnione uciekało... promyk światła przedzierał się do wnętrza. Woda podniosła się do wysokości ośmiu stóp i zatrzymała się. Dick nie miał potrzeby już zatykać otworu. Zrównała się powierzchnią wody wewnętrznej i zewnętrznej; szczyt stożka wznosił się ponad nią.

Nieszczęśliwi rozbitki byli ocaleni!...

Szalony okrzyk wydarł się ze wszystkich piersi; pochwycono kordelasy i siekiery; otwór powiększał się prędko, powietrze wchodziło do wnętrza, a wraz z niem wdzierały się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Gdy już sam szczyt zostanie rozbity, łatwo będzie wdrapać się na wierzch ścian i obmyślić środek dostania się na najbliższą jakaś wysokość, gdzie nie trzebaby już obawiać się powodzi.

Dick pierwszy wszedł na szczyt stożka; nagle głośny krzyk wydarł się z jego piersi. W powietrzu rozległ się świst dobrze znany podróżnikom afrykańskim, świst strzały lecącej w powietrzu.

Dick dostrzegł obozowisko, rozłożone o jakie sto kroków od mrowiska, a niedalej jak o dziesięć, na powodzią zalanej równinie, długie łodzie pełne krajowców. Właśnie z jednej z tych łodzi wyleciała strzała, jak tylko Dick wyjrzał z mrowiska.

Młody nowicyusz w kilku słowach opowiedział wszystko towarzyszom. Pochwycił broń i, powróciwszy na szczyt stożka wraz z uzbrojonym Herkulesem, Batym i Akteonem, dał ognia do jednej z łodzi.

Kilku dzikich padło; okropne wycie i wystrzały odpowiedziały na strzały dane z mrowiska.

Ale cóż mógł poradzić Dick z garstką murzynów przeciw stu może afrykanom, którzy ich otoczyli ze wszystkich stron!...

Dzicy obiegli mrowisko, wyciągnęli z niego gwałtem panią Weldon z Jankiem, kuzyna Benedykta i resztę ich towarzyszy. Nieszczęśliwi nie mogli nawet pożegnać się, może na zawsze, ani przemówić do siebie; zostali bowiem natychmiast rozłączeni.

Do pierwszej łodzi wsadzono panią Weldon z Jankiem i kuzynem Benedyktem, którzy wkrótce znikli z oczu Dicka, pociągnięci do wnętrza obozowiska. Dicka wraz ze starym Tomem, Herkulesem, Batym, Akteonem i Austynem wrzucono do drugiej łodzi, która skierowała się ku przeciwnej stronie.

Do tej łodzi wsiadło dwudziestu krajowców; pięć innych łodzi płynęło za nią. Opór był niemożebnym, jednakże Dick i jego towarzysze próbowali go stawić.

Ranili kilku żołnierzy karawany i byliby zapewne to drogo przypłacili, gdyby dzikim nie przykazano ich oszczędzać.

Po kilku minutach łódź przybiła do brzegu, i w tejże chwili Herkules jednym skokiem wyskoczył na ląd; kilku krajowców puściło się za nim, ale olbrzym bił ich w głowę kolbą jak maczugą i padali z roztrzaskanemi czaszkami.

Herkules znikł wśród drzew, ścigany gradem kul; jednocześnie wysadzono na ląd Dicka i jego towarzyszy, skrępowawszy jak niewolników.