Piętnastoletni kapitan (Verne, 1917)/Tom II/Rozdział X
←Rozdział IX | Piętnastoletni kapitan Tom II Rozdział X Dzień marszu. Juliusz Verne |
Rozdział XI→ |
przekład anonimowy Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1917 r.
|
Dick Sand wystąpił do walki tak nagle, iż niepodobna go było powstrzymać. Alwez i Coimbra chcieli natychmiast ukarać Dicka, ale Negoro coś szepnął do nich tajemniczo, i ci wydali rozkaz odprowadzenia go do baraku, z poleceniem najsurowszego nadzoru.
Dick zobaczył więc nareszcie Negora po raz pierwszy od opuszczenia wybrzeży, wiedział już teraz, że nędznik ten był jedyną przyczyną rozbicia Pilgrima.
Harris powiedział, że pani Weldon i jej synek nie żyją... nic więc go już nie wiązało do życia; nie dbał o to, co z nim zrobią, gdzie go prowadzą.
15cap_72.jpg (235584 bytes)
Okutego Dicka wtrącono do ciasnego bez okna baraku; tam już nie mógł komunikować się z nikim, ani wiedzieć, co się dzieje poza drzwiami jego wiezienia.
We dwa dni później miał się odbyć wielki jarmark »lakoni«, na który mieli zjechać przedstawiciele głównych faktoryi zewnętrznych i krajowcy z prowincyi sąsiadującej z Angolą. Na tym targu nie samych tylko sprzedawano niewolników, ale i wszelkie produkty płodnej i urodzajnej Afryki.
Od samego rana już panował ruch na wielkim placu; znajdowało się na nim razem z Tomem i jego towarzyszami cztery do pięciu tysięcy niewolników.
Alwez chodził po targu w towarzystwie Coimbry i szykował towar wystawiony na sprzedaż. Dla krajowców jarmark jest jakby dniem świątecznym, w którym stroją się w najpiękniejsze swoje ozdoby. Dzielą włosy na cztery części i zawijają na małe poduszeczki, zaplatają w warkocze lub ustawiają z przodu głowy wysoko w kształcie rury, zakończonej pękiem czerwonych piór; inni znowu lepią włosy czerwoną gliną z oliwą i układają te miękką masę w zakrzywione rogi. W napiętrzone włosy wpinają brosze, szpilki żelazne lub z perłowej konchy, niektórzy eleganci zakładają nawet noże do tatuowania, a wszyscy niemal nawlekają na włosy jak najwięcej szklanych pereł. Takie to rusztowania tworzą sobie na głowach mężczyźni. Kobiety zawiązują włosy na małe chwaściki, zakręcają w sznurki, rozpuszczając końce, lub zwijają w długie na twarz spadające loki. Inne spuszczają wprost na plecy rozpuszczone włosy, albo prosto przycinają nad czołem; wszystkie przytem smarują włosy tłuszczem, gliną i czerwoną substancyą, otrzymywaną z drzewa sandałowego, co nadaje im kolor cegły.
Ale dzicy nie same tylko głowy tak starannie przystrajają. Nie darmo przecie mają uszy, więc czemużby nie mieli zawieszać u nich kołeczków z kosztownego drzewa, obrączek mosiężnych, łańcuszków z ziarnek kukurudzy, ciągnących ciężarem swoim uszy ku dołowi i małych tabakierek, wyrobionych z tykwy. Skutkiem wieszania tylu ciężarów, końce uszu tak się wyciągają, iż nieraz sięgają aż do ramion.
Na szyi, na ramionach, na ręku, na łydkach i nogach przy kostce, noszą bransolety miedziane lub mosiężne, ozdoby ze świecących guzików, sznury różnokolorowych lub czerwonych paciorków, wówczas bardzo modnych. Nadto wyrywają sobie środkowe zęby przednie u góry i u dołu, piłują je spiczasto i zakrzywiają; paznogcie zapuszczają nadzwyczaj długie; ciało malują w prążki lub w drzewa, ptaki, półksiężyce lub w różne linie i zakręty. Tatuowanie to odbywa się za pomocą niebieskiej cieczy, zapuszczonej w nacięcia; odbija się ono najwyraźniej na ciele dziecka i pozwala rozpoznać do jakiej należy rodziny lub pokolenia.
Co do odzieży, te stanowiły dla mężczyzn fartuchy ze skóry antylopy, sięgające do kolan, albo spódnica z trawnej tkaniny, jaskrawych kolorów. Kobiety noszą spódniczki zielone, haftowane jedwabiem i przystrojone szklanymi paciorkami, przytrzymane pasem z perełek. Niekiedy używają wielkich chustek z »tamba«, jest to rodzaj tkaniny z traw, niebieskiej, czarnej i żółtej, bardzo poszukiwanej.
To, co powiedzieliśmy odnosi się do murzynów klas wyższych; kupcy, niewolnicy i prości ludzie chodzą bez tych ozdób. Kobiety, najmujące się zazwyczaj do przenoszenia towarów, przychodziły na targ z ogromnym koszem na plecach, podtrzymywanym rzemieniem, opasanym w koło czoła. Po wyładowaniu pakunku, siadały w koszach.
Dzięki urodzajności gruntu, dostawiano na targ wyborowe produkty i artykuły żywności. Było poddostatkiem ryżu, kukurudzy, która w trzech zbiorach w ciągu ośmiu miesięcy, wydaje dwieście ziarn z jednego; sesamu, z którego wyrabiają olej; pieprzu z Ouroua, mocniejszego jeszcze od pieprzu z Kajenny; manioku; sago, muszkatelu, soli i oliwy palmowej. Przyprowadzono także setki kóz, świń, baranów bez wełny, pokrytych siercią, ze zwieszonym podgardlem, drobiu, ryb i t. d. Zręcznie wykończone wyroby garncarskie zwracały oczy swemi jaskrawemi barwami. Różne napoje roznoszone lub ogłaszane przez niedorosłych krajowców, nęciły zwolenników; był tam rodzaj wina z bananu »pombe«, likier bardzo mocny i bardzo rozpowszechniony »malofou«, łagodne piwo z owoców bananu, i rodzaj miodu do picia, jest to trunek wyrabiany z miodu, wody i słodu.
Lecz najciekawszym na targu w Kazonde, był handel tkanin i kością słoniową.
Z tkanin wyróżniały się: perkal surowy z Salem, »kaniki«, wyrób niebieski bawełniany szerokości 34 cale »sohari«, tkanina w kratę niebieską i czarną z czerwonemi prążkami, nie tak drogą jak »dioulis«, wyrób jedwabny w deseń na tle zielonem, czerwonem lub żółtem; za trzy yardy tej materyi płacą siedem dolarów, a jeżeli jest przetykana złotem, cena za trzy yardy dochodzi do osiemdziesięciu dolarów.
Co do kości słoniowej, tę dostawiano tu ze wszystkich części Afryki środkowej; było bardzo wielu przemysłowców, którzy trudnili się wyłącznie tą gałęzią handlu afrykańskiego.
Ileż to trzeba zabić słoni, aby dostarczyć rocznie na targi europejskie, a zwłaszcza angielskie 500,000 kilogramów. Przecięciowo zęby jednego słonia wydają 28 funtów kości; zdarzają się jednak takie, które ważą do 75 funtów, a właśnie na targu w Kazonde można było nabyć kość prześliczną, przezroczystą, zachowującą swoją białość i nie żółkniejącą z czasem jak kość z innych okolic.
Za monetę na targach afrykańskich służą niewolnicy. Płacą także paciorkami szklanymi, wyrabianemi w Wenecyi, które nawleczone w dziesięć sznurków dwa razy okalające szyję, drogo są bardzo płacone. Livingstone, Cameron i Stanley zawsze zaopatrywali się w znaczny zapas tej monety. W braku paciorków szklanych, kursuje tu zanzibarska moneta, wartająca cztery centymy, oraz muszle zbierane na wybrzeżach wschodnich.
Około południa targ zaczął się ożywiać; panował na nim nadzwyczajny gwar i wrzawa.
W połowie dnia Alwez kazał przyprowadzić na targ niewolników, których chciał sprzedać. Natłok powiększył się więc jeszcze o dwa tysiące tych biedaków różnego wieku, których handlarz ten od kilku miesięcy trzymał w swoich barakach. Była to spekulacya, ponieważ długi wypoczynek i pożywniejsza strawa dozwalały niewolnikom korzystniej daleko przedstawić się na targowisku.
Tak więc nieszczęśliwy Tom i jego towarzysze zostali jak stado trzody popędzeni przez hawildarów na targowisko.
– Pana Dicka tu nie widzę, – rzekł Baty, rozglądając się po rozległem targowisku.
– I ja go nie widzę, – odrzekł Akteon, – jego przecie nie wystawią na sprzedaż.
– Być może, – odrzekł Tam, – ale co do nas daj Boże, aby przynajmniej jeden nabywca nas kupił; przynajmniej ta pozostałaby nam pociecha, że nie jesteśmy rozdzieleni.
– Ach! być rozłączonym z tobą, kochany mój ojcze, i wiedzieć, że pracujesz jak niewolnik... o! to okropne! zawołał Baty, zanosząc się od płaczu.
Rozpoczęła się sprzedaż. Niewolników podzielono na małe gromadki i prowadzono ich od kupca do kupca, przed nimi postępował agent, wygłaszając za jaka cenę oddział ten będzie sprzedany. Faktorzy arabscy lub metysowie ze środkowych prowincyi przychodzili oglądać niewolników. Macali ich, klepali, obracali ich na wszystkie strony, oglądali zęby, potem daleko rzucali kije, zmuszając ich, aby biegli je podnieść. Była to ocena szybkości ich biegu.
Mężczyzn, skazanych na najcięższe prace, pędzą do nadbrzeżnych faktoryi, a stamtąd do kolonii hiszpańskiej, dokąd nasi murzyni pragnęli się dostać, bo tam przynajmniej może mogliby się uwolnić, powołując się na swoją narodowość amerykańską.
Gdyby ich zaś zatrzymano w środkowej Afryce, musieliby raz na zawsze wyrzec się nadziei odzyskania wolności.
Spełniło się ich życzenie i doznali tej pociechy, iż nie zostali rozłączeni.
Dobijało się o nich kilku handlarzy. Alwez zacierał ręce z radości. Dawano za nich coraz wyższą cenę; ciśnięto się oglądać niewolników tak rzadkiej wartości, a ma się rozumieć, że Alwez nie powiedział jakim sposobem ich nabył, a oni, nie znając miejscowego języka, nie mogli zaprotestować.
Nabywcą ich był bogaty handlarz arabski, który miał odstawić ich do Zanzibaru, do miejscowych faktoryi.
Lecz czyż dojdą tam kiedy przez te niezdrowe i niebezpieczne okolice Afryki środkowej, w klimacie tak zabójczym, wśród nieustannych wojen, jakie staczają z sobą naczelnicy różnych plemion? Dzięki niebu, że przynajmniej ich nie rozłączono.