Piętnastoletni kapitan (Verne, 1917)/Tom II/Rozdział XII
←Rozdział XI | Piętnastoletni kapitan Tom II Rozdział XII Pogrzeb królewski. Juliusz Verne |
Rozdział XIII→ |
przekład anonimowy Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1917 r.
|
Nazajutrz Kazonde niezwyczajny przedstawiało widok. Przerażeni krajowcy, siedzieli zamknięci w swych lepiankach. Nigdy jeszcze nie słyszeli, ani widzieli króla, który, jak w nich wmawiano pochodził od bogów, ani ministra, podobną kończących śmiercią.
Alwez zamknął się w domu, mógł bowiem lękać się, aby go za ten wypadek nie pociągnięto do odpowiedzialności.
Ale Negoro wpadł na dobry pomysł; namówił Alweza, aby rozgłosił, iż ta nadzwyczajna śmierć władcy Kazonde była nadprzyrodzoną; że wielki Monitou tylko wybranym swoim tak umierać dozwala.
Zabobonni krajowcy uwierzyli tej bredni.
Ogień, wychodzący z ciała króla i jego ministra, był to ogień święty; teraz należało tylko uczcić Moini Lounga pogrzebem, godnym człowieka podniesionego do godności króla.
Naturalną następczynią króla Kazonde, była królowa Moina. Rozpoczynając niezwłocznie uroczystości pogrzebowe, występowała w charakterze władczyni, uprzedzając tym sposobem pretendenta do tronu, a szczególniej owego króla Oukousou, który chciał zagarnąć władzę i przywłaszczyć sobie koronę królów Kazonde.
Alwez i inni handlarze niewolników nie obawiali się wstąpienia na tron Moiny; wiedzieli dobrze, iż podarkami i pochlebstwem łatwo będą mogli wpływać na nią. Tak więc Moina bez przeszkody zasiadła na tronie.
Tego samego dnia zajęto się zaraz przygotowaniami do pogrzebu. Po za główną ulicą Kazonde płynął głęboki i bystry strumień, wpadający do rzeki; trzeba było go odwrócić i osuszyć łożysko, gdyż w niem to miała być wykopana mogiła królewska; po pogrzebaniu zaś zwłok, wody strumienia do ich naturalnego biegu miały być zwrócone.
Krajowcy zajęli się urządzeniem tamy, skutkiem której wody strumienia musiały rozlać się po równinie Kazonde.
Negoro postanowił zaliczyć Dicka Sand do liczby ofiar, mających być poświęconych na grobie króla. Negoro był nikczemnym tchórzem, nie miałby więc odwagi narazić się na podobny los, jaki spotkał jego współtowarzysza; ale, wiedząc, że teraz więzień ma związane nogi i ręce, uznał, że niema się czego obawiać, i postanowił go odwiedzić.
Około południa poszedł do baraku, w którym Dick Sand strzeżony był przez hawildara.
Więzień leżał skrępowany, nie mogąc się prawie ruszyć.
Na widok Negora, wstrząsł się cały, pragnąc zerwać więzy, które nie dozwalały mu rzucić się na tego nędznika i wymierzyć zasłużoną karę. Ale tak silnych więzów nawet Herkules nie zdołałby zerwać. Zrozumiał to Dick i uzbroił się w spokój i odwagę. Patrzył więc tylko śmiało na Negora, ale milczał.
– Uważałem sobie za obowiązek, – rzekł Negoro, – pozdrowić młodego kapitana i oznajmić mu, jak bardzo ubolewam, że nie może tu tak rozkazywać, jak na pokładzie Pilgrima.
Widząc, że Dick Sand nie odpowiada, dodał:
– Cóż to, kapitanie, nie poznajesz dawnego kucharza? Przychodzi on po twoje rozkazy oraz z zapytaniem, co ci ma przyrządzić na śniadanie?
Dick przymknął oczy.
– Jedno jeszcze mam zadać ci pytanie, młody kapitanie. Czy nareszcie potrafisz wytłómaczyć mi, jak się to stało, że, chcąc wylądować na wybrzeżach amerykańskich, dostałeś się do Angoli, gdzie się obecnie znajdujesz?
Dick i bez tych słów portugalczyka wiedział dobrze, iż nie mylił się, przypuszczając, że to ten niegodziwiec zepsuł kompas na Pilgrimie, ale i tym razem zachował jeszcze pogardliwe milczenie.
– Przyznaj kapitanie, – mówił dalej Negoro, – że wielkie to szczęście dla ciebie, iż na pokładzie twego statku znajdował się marynarz; gdyby nie to, cóżby się z nami wszystkimi stało!... A tak zamiast o jaką rafę, na która burza byłaby cię zagnała, dzięki owemu marynarzowi, dostaliśmy się do przyjaznego kraju i dziś jesteś bezpieczny, dodał z szyderstwem. Podziękuj za to wszystko owemu marynarzowi, na którym nie umiałeś się poznać!...
Mówiąc tak z udanym spokojem, Negoro prawie przybliżył twarz swoją do twarzy Dicka.
Zbrodniarz ten nie umiał już dłużej zapanować nad swoją wściekłością.
– Fortuna kołem się toczy! – wrzasnął w uniesieniu, wywołanem spokojem młodzieńca.
– Życie twoje, niedoszły marynarzu, jest w mojem ręku!
– Więc odbierz mi je, – odrzekł spokojnie Dick Sand, – ale wiedz o tem, że jest Bóg, który zna wszystkie twoje zbrodnie, i że niezadługo odniesiesz za nie zasłużoną karę!
– Zobaczymy! – wrzeszczał Negoro, grożąc.
– Zapewne liczysz na czyjąś pomoc, ale szalony jesteś mości kapitanie!... Alwez i ja jesteśmy w Kazonde wszechwładni, nic i nikt oprzeć nam się nie zdoła... Może myślisz, że twoi towarzysze, ów stary Tom i inni murzyni są tu jeszcze? Nie łudź się, kochanku, dawno już sprzedani i są w drodze do Zanzibaru...
– Bóg ma w swej mocy niezliczone środki wymierzenia sprawiedliwości, – odrzekł Dick – i często posługuje się najmarniejszemi narzędziami. Herkules jest wolny!
– Aha! liczysz na Herkulesa, – krzyknął uderzając nogą o ziemię, – dawno rozszarpały go hyeny lub pantery; żałuję mocno, że moją zemstę uprzedziły!
– Gdyby to nawet było prawdą, pozostaje jeszcze Dingo, a taki pies da sobie z tobą radę.
– Dingo tropi za tobą, znajdzie prędzej czy później i rozszarpie swymi zębami.
– Nędzniku! – wrzeszczał wściekły portugalczyk; – Dingo zginął od kuli mojej... i pani Weldon i dzieciak jej już nie żyją.
– I ciebie śmierć czeka niedługo, – odrzekł Dick, – nie unikniesz kary Bożej.
Negoro rozwścieczony był do tego stopnia, że od gróźb słownych, przeszedł do czynnych i powziął zamiar udusić własnemi rękoma bezbronnego więźnia. Rzucił się na niego i potrząsał nim gwałtownie; gdy w tem przyszła mu myśl nagła... zrozumiał, że jeżeli zabije swą ofiarę, oszczędzi jej 24 godzin tortur, które dla niej przygotował. Powściągnął zatem swój gniew i, nakazując strzegącemu hawildarowi pilnować ściśle więźnia, opuścił barak.
Przykre to zajście, zamiast pognębić, wróciło Dickowi całą siłę moralną i fizyczną.
Zdawało mu się, że w chwili szarpnięcia przy odejściu, Negoro rozluźnił nieco krepujące go więzy, gdyż uczuł wyraźnie, że teraz członki jego ciała są swobodniejsze niż pierwej. To dodało mu otuchy; pomyślał, że może teraz uda mu się powoli wyswobodzić ręce. Jakkolwiek wiedział, że zamknięty i strzeżony w ciasnem więzieniu, nie będzie mógł z tego korzystać, ale są w życiu ciężkie chwile, iż najlżejsza ulga staje się nam nieoceniona.
Dick nie łudził się bynajmniej jakąś nadzieją; wiedział, że pomoc tylko z zewnątrz przyjśćby mogła, a któżby mu jej udzielił? Czekał więc z poddaniem się śmierci, myślał o ukochanych swoich, którzy uprzedzili go do wieczności i pilno mu było połączyć się z nimi. Negoro powtórzył, co pierwej powiedział mu Harris, że pani Weldon i mały Janek już nie żyją, a prawdopodobnem także było, że Herkules, wystawiony ciągle na tyle niebezpieczeństw, mógł straszną skończyć śmiercią.
Tom i jego towarzysze byli gdzieś daleko, jak mu powiedziano, i pewnie nigdy się już nie spotkają. Tak więc osierocenie i cierpienia jego śmiercią tylko zakończyć się mogły, a śmierć najstraszniejsza nie tak go przerażała, jak życie pełne cierpień i goryczy. Był więc przygotowany na śmierć, polecił duszę swoją Bogu, błagając tylko o to, aby mu w stanowczej chwili nie zbrakło odwagi.
Upływały godziny; noc zapadła. Blade odbłyski światła, przez szczeliny przedzierające się do baraku, zniknęły powoli. Przycichły ostatnie odgłosy dolatujące z wielkiego placu, który po wczorajszej wrzawie i natłoku, dziś cały dzień był prawie pusty. W więzieniu zapanowała ciemność, wkrótce cisza zaległa nad całem Kazonde. Dick zasnął i spał dwie godziny; poczem zbudził się wzmocniony na siłach. Udało mu się jedna rękę wyzwolić z więzów, i z rozkoszą uczuł, iż może nią poruszać dowolnie.
Noc musiała upłynąć do połowy; hawildar spał ciężko, dzięki butelce z gorzałką, która pustą już trzymał w zaciśnionej dłoni. Dick zamierzał zabrać swemu strażnikowi broń, która bardzo mogłaby mu się przydać w razie ucieczki, gdy w tem zdało mu się, że słyszy jakby lekkie drapanie do drzwi. Wspierając się na wyswobodzonej ręce doczołgał się do progu, nie obudziwszy hawildara.
Nie mylił się; drapanie coraz wyraźniej słyszeć się dawało. Zdawało się, że ktoś z zewnątrz odgrzebuje ziemię pode drzwiami. Jest-że to człowiek, czy zwierzę?
– A może to Herkules? – pomyślał sobie Dick.
Wpatrzył się w swego dozorcę; pijak spał twardo, leżąc nieruchomy, Dick, położywszy usta na progu, wyszeptał imię Herkulesa; w odpowiedzi usłyszał głuche, żałosne szczekanie.
To nie Herkules, to Dingo, – rzekł do siebie Dick. – Zwietrzył mnie aż w więzieniu... Czyżby znów przynosił mi kartkę od Herkulesa?... Ale skoro Dingo żyje, więc Negoro skłamał i może...
W tej chwili łapa wsunęła się pod drzwiami i Dick poznał łapę Dinga, ale jeśli miał jaką kartkę, ta musiała być przywiązana do szyi. Co tu począć?... Trzeba chyba próbować o tyle powiększyć szparę pod drzwiami, aby Dingo mógł wsadzić łeb. Lecz zaledwie zaczął paznogciami odgrzebywać ziemię, na placu dało się słyszeć jakieś szczekanie. Widać miejscowe psy zwietrzyły obcego; Dingo musiał uciekać. Rozległo się kilka strzałów, hawildar napół się przebudził. Widząc, że obecnie ani podobna było myśleć o ucieczce, skoro mieli się na baczności, Dick leżał spokojnie, odczołgawszy się od drzwi i po długiem oczekiwaniu zaświtał nareszcie dzień, po którym już dla niego nie miało być jutra.
Przez cały ten dzień kopacze kopali niezmordowanie pod kierunkiem pierwszego ministra królowej. Wielka liczba krajowców wzięła udział w tej robocie, która miała być ukończoną na oznaczoną godzinę. Nowa monarchini była również okrutną jak zmarły król.
Ponieważ wody strumienia zostały odwrócone, w osuszonem więc jego łożysku wykopano obszerną mogiłę, mającą dziesięć stóp głębokości, pięćdziesiąt długości i dziesięć szerokości. Chociaż jest zwyczajem przystrajać zmarłego w najkosztowniejsze szaty przed złożeniem go w grobie, tym razem jednak musiano postąpić inaczej, ponieważ z Moini Lounga pozostało tylko kilka niedopalonych kości. Zrobiono z trzciny manekina, mającego przedstawiać Moini Lounga i złożono w nim szczątki niepochłonięte przez ogień. Na tego manekina włożono szaty królewskie, które, jak widzieliśmy, nie wiele były warte, nie zapominając o okularach kuzyna Benedykta. Była to śmieszna i zarazem straszna maskarada.
Obrządek pogrzebowy miał się odbywać bardzo okazale, przy pochodniach, w obecności całej ludności. Gdy wieczór zapadł, długi szereg pociągnął główną ulicą, idąc do miejsca, gdzie król miał być pochowamy. Nic tu nie brakowało, ani pogrzebowego tańca, ani zaklęć czarowników, ani odgłosu hałaśliwych instrumentów, ani wystrzałów ze starych fuzyi, złożonych w arsenale.
Do orszaku tego przyłączyli się: Alwez, Coimbra, Negoro, arabscy handlarze niewolników i ich hawildarowie. Wszyscy czekali na wielkim placu, zgodnie z rozkazem królowej Moiny, którego nikt nie śmiałby przekroczyć, aby jej nie nastręczyć sposobności do gniewu.
W ostatnim szeregu pogrzebowego orszaku, niesiono w palankinie »zwłoki« króla.
Królowa Moina, w paradnym stroju postępowała za nim. Noc zapadła, gdy doszli nad brzeg strumienia, ale pochodnie niesione i poruszane przez niosących je, żywe odblaski rzucały na zebrany tłum.