[329]PIEŚŃ PIĄTA.
I.
Nie zwijcie płonném marzeniem minstrela,
Jeśli wam powié, że po zgonie wieszcza,
Natura płacze swojego czciciela,
I żal swój po nim widomie obwieszcza.
Że mroczne lasy i skaliste góry,
Z głębi swych pieczar wznoszą jęk ponury;
Że w kir obłoków stroją się niebiosy;
Że kwiaty nad nim sączą łzy swéj rosy;
Że wiatr po lubych gajach jego wzdycha,
A szelest liści wtóruje mu zcicha;
Albo że woda wezbrana w strumieniach,
Jak gdyby łkała, brzęczy po kamieniach.
II.
Nie by w istocie, po śmierci człowieczéj
Smucić się mogły nieżyjące rzeczy:
[330]
Lecz ze wiatr, woda, las, przepaść i góra,
Niebo i ziemia, i cała natura,
Są echem żalu tych, co zapomniani
Na ziemi, w pieśniach żyli jeszcze dla niéj,
A z śmiercią Barda, ich pamięć u ludzi
Kona raz drugi, i już się nie wzbudzi. —
Tkliwéj dziewicy cień, która boleje
Że czystych uczuć jéj zaginą dzieje,
Na grób śpiewaka, i z kwiatów ich wonie,
I świéżą rosę westchnieniem owionie.
Duch wojownika, widząc kres swéj chwały,
Którą rozumiał że wieki czcić miały,
Ze wstydu w czarnych zawiwszy się chmurach,
Jęczy z wiatrami po lasach i górach.
Feudalny mocarz, poznając jak licha,
Jak marna była potęga i pycha,
Dla któréj kraje zamieniał w pustynie,
A któréj z Bardem ślad nawet zaginie:
Wyje z wściekłości po przepaściach ziemi,
I wody w zdrojach wzdyma łzami swemi.
A wszyscy w Barda lutni oniemiałéj,
Płaczą swéj własnéj pamięci i chwały.
III.
Ledwo co hasło cofniono bojowe,
I obie strony stwierdziły umowę,
Gdy z wież Branksomu, z Tewiotu brzegów.
Ujrzano przednią straż nowych szeregów.
Kurz tumanami kłębił się po błoni,
I słychać było głuchy tentent koni;
[331]
Ostrza sztandarów i włóczni tysiąca,
Jak gwiazdy w górze błyskały od słońca;
A rozwinione chorągwie znaczyły,
Gdzie który z wodzów, i jakie wiódł siły.
IV.
Cóż nada klany zwać po imieniu,
Z jakich szły grodów, gór, albo lasów?
Dość, że na przedniéj straży znamieniu
Jaśniało Krwawe Serce Duglasów[1];
Że w środku Siedem Lanc z Wedderburn’y[2],
Dosiadło siedmiu orłów-dzianetów;
Że odwodowy hufiec poczwórny,
Wiódł Swinton, pogrom Plantagenetów![3] —
Lecz któż wyliczy wszystkich rycerzy,
Imię ich klanu, godło sztandaru:
Których z niw Mersu, z Twidu wybrzeży,
Wiódł młody Hepburn, i Hom z Dunbaru[4]? —
Tłum różno-barwny szedł różnym szykiem,
Aż z gór ujrzawszy wieże Branksomu,
Zatrząsł powietrze jednym okrzykiem:
„Hom! Hom! za Branksom! naprzód Lord Homu!“ —
V.
Z zamku tłum gońców, giermków i rycerzy,
Na dzielnych koniach, w godowéj odzieży,
Czwałem przebiega równinę:
[332]
Klanom za pomoc dziękować uprzejmie,
Wodzom oznajmić o zaszłym rozejmie,
I ofiarować gościnę. —
Ale chcąc uczcić wodzów przyjacielskich,
Nie zapomniano i Lordów angielskich:
Seneszal, w obrzednym stroju,
Stanął przed nimi, i w imieniu Lady,
Wzywa, by chętnym podziałem biesiady,
Stwierdzili układ pokoju. —
Lord Howard, który, jak w sztuce szermierskiéj,
Nie miał równego w grzeczności rycerskiéj,
Przyjął gościnność; lecz Dacre ku ochocie
Nie skory, wolał pozostać w namiocie.
VII.VI
Terazbyś, Księżno, spytać może rada,
Jak się przeciwne dwa wojska spotkały,
Myśląc zapewne, że trud był nie lada,
Utrzymać pokój zaledwo nastały,
Gdy wojsko z wojskiem, na téj saméj błoni,
Zawziętość w sercu, a broń mają w dłoni? —
Z mlekiem wyssana dziedziczna nienawiść,
Wzajemne krzywdy, i sąsiedzka zawiść,
Wszystko ich dzieli przez wieki;
Lecz się w téj chwili, układów świadomi,
Schodzą, witają, jak dobrzy znajomi,
Zszedłszy się w ziemi dalekiéj.
Z uprzejmą twarzą, z rozjaśnioném czołem,
Wkrąg na murawie zasiadają społem,
W ufności, w zgodzie braterskiéj;
[333]
Z rąk do rąk krąży napełniona flasza,
Jeden drugiego woła i zaprasza
Na podział uczty żołnierskiéj.
Tani dwaj gdy wzajem podnieśli przyłbice,
Sąsiad sąsiada poznał o granicę,
Śmieją się, podają dłonie;
Młodzież gra w piłkę z palantem, lub w kości[5],
A wszędzie wrzawa i gwar wesołości
Napełnia lasy i błonie.
VII.
A jednak wiedzcie, że gdyby w téj chwili
Trąby do boju znak dały:
Z tych samych, którzy jak bracia bawili,
Co razem z sobą igrali i i pili,
Wrogiby wzajem powstały.
Wesołe echa po nad Tewiotem,
Nagleby zbrojnym zabrzmiały łoskotem,
I chórem jęków i krzyków;
A sztylet, który w prawicy bezbrojnéj,
Pomagał krajać na uczcie spokojnéj,
Sam piłby krew biesiadników. —
Nagły ten przechód od uczt do zapasów,
Tak bywał częsty za tych dawnych czasów,
Że nie był dziwny nikomu[6].
Tą razą jednak, spokojnie i zgodnie
Przeszedł dzień cały, i słońce pogodnie
Zaszło nad zamkiem Branksomu.
[334]VIII.
Mrok nigdzie miłéj nie przerwał zabawy:
I wkrótce słupy światłości jaskrawéj,
Z sal biesiadniczych, przez okna zamkowe,
Sięgając rzeki, padły na dąbrowę.
I słychać w zamku, jak coraz weseléj
Brzmi gwar biesiady i pieśni minstreli,
Którym, jak gdyby przeciągłemi echy,
Wtórują z zewnątrz obozowe śmiechy,
Żołnierskie śpiewy, lub wybuch hałasów,
Na wiwat imion: Dakrów lub Duglasów.
IX.
Ale im ciemniéj, tém ciszéj i ciszéj
Brzmi ruch i gwary — aż całkiem ustały.
Z wałów Branksomu nic ucho nie słyszy,
Prócz szmeru rzeki, gdy pluska o skały.
I na równinie milczenie dokoła:
Prócz że gdzie niegdzie straż hasło zawoła;
Prócz że z tchem wiatru, z dalekiego boru,
Kiedy niekiedy zabrzmi szczęk toporu;
Gdzie robotnicy, wysłani z wieczoru,
Całą noc drzewo sposobią do szranek,
By stanąć mogły na jutrzejszy ranek.
X.
Anna nie bacząc na groźny wzrok Lady,
Powstawszy wcześnie od stołu biesiady,
[335]
Odeszła do swych pokoi;
Ani widziała, ile tkliwych oczu,
I ile westchnień, tajonych w uboczu,
Szło za nią na próg podwoi.
Nie jeden bowiem sprzymierzeniec młody,
W sercu jéj słodkiéj pożądał nagrody,
Za wierną przyjaźń dla domu;
Nie świadom o tym, co jak w myślach dziennych,
Sam tylko teraz w jéj marzeniach sennych,
Zajmował Annę z Branksomu. —
Marzenia były ciężkie i zwikłane:
Więc uprzedzając świtanie rumiane,
Wstała, szukając im przerwy.
Z tyluset, którzy tu wczoraj zasnęli,
I z przyjacieli, i z nieprzyjacieli,
Najlepsza, wstała najpierwéj!
XI.
Wstała, i patrzy na dziedziniec próżny,
Który zalegał cień wieży narożnéj,
I na dalekie rozłogi.
Wszystko w śnie twardym i ciszy ponuréj,
Gmach i obozy: — a wtém się o mury
Odbił brzęk zbrojnéj ostrogi.
Jezus Marya! sen-że to czy jawa? —
Oddech jéj w ustach stłumiła obawa,
I serce w piersiach ustało.
To on! Lord Kranston! jak gdyby w swym domu,
Stąpa sam jeden w dziedzińcach Branksomu,
Stąpa spokojnie i śmiało! —
[336]
Mogłaż go duma lub ufność tak złudzić?
Gdy dość jednemu paziowi się zbudzić,
Dość by straż słowo wyrzekła:
Za wszystkie perły Królowéj Maryjéj,
Za wszystkie droższe od pereł, ach! łzy jéj,
Śmierćby się jego nie zwlekła.
XII.
Lecz Kranston pewien był swoich zamiarów:
Karzeł albowiem nauczył go czarów,
Jak przybrać na się kształt cudzy:
I gdy przechodził przez bramę Branksomu,
Znanego wszystkim przyjaciela domu
Widział w nim strażnik i słudzy. —
Ale jakiegóż potęga uroku
Zaćmi przenikłość w kochającém oku,
Przeczucie w duszy młodzieńczéj? —
Anna poznała — lecz drżąca i blada,
Nie wie co czynić; — i nim przyszła rada,
Lord Kranston u nóg jéj klęczy.
XIII.
Nie raz myślałem, jaki cel prawdziwy
Mógł mieć w istocie ów karzeł złośliwy,
Gdy to ułatwiał spotkanie? —
Miłość szczęśliwa a czysta zarazem,
Nazbyt jest nieba na ziemi obrazem,
By znaleźć pomoc w szatanie.
[337]
Wpadam więc zawsze na ten domysł, czyli
Nie myślał raczéj, że w uniesień chwili,
Namiętność popchnie do grzechu;
A wtedy widząc jéj łzy i sromotę.
I jego rozpacz, i żal, i zgryzotę.
Miałby dość przyczyn do śmiechu. —
Lecz podłe duchy pojąć nie są w stanie,
Co jest prawdziwe, szlachetne kochanie:
Drogi dar Niebios, który przed innemi
Bóg zesłał ludziom na osłodę ziemi.
Nie jest to wietrzny ogień wyobraźni,
Co póty gore, dopóki się draźni;
Nie z ziemskiéj żądzy swéj mocy nabiera,
Nie przez nią żyje, i nie z nią umiera.
Lecz jest to związek ducha z duchem, który,
Spaja się tajném ogniwem natury,
I łączy węzłem niezrywnéj jedności,
Dwa serca w życiu, dwie dusze w wieczności! —
— Ale zostawmy szczęśliwych kochanków,
A przejdźmy, gdzie się tłum kupi do szranków.
XIV.
Trąby z obozów zabrzmiały po łanach,
Wojska się ze snu porwały ochoczo;
Hufce po hufcach, i klany po klanach,
Jeden przed drugim ku szrankom się tłoczą;
Włócznie się jeżą nad głowami tłuszczy,
Jak nagie sosny w wypalonéj puszczy.
A wszystkich oczy zwrócone ku drodze,
Zkąd zapaśnicy i przedniejsi wodze
[338]
Z zamku przybędą za chwilę;
A każdy tego lub owego sławi,
Wróży mu tryumf, i zakłady stawi
Na jego męztwie i sile.
XV.
W zamku tymczasem toczyły się spory.
Walter z Hardenu i Jan z Tirlestanu,
Za Deloraina, co jeszcze był chory,
Obaj chcą bronić czci jego i klanu.
Obaj uparci: — już jeden i drugi
Liczy swe prawa, wspomina zasługi,
Już gniew zaiskrzył w ich oku;
Słowo — a z sporu przejść mogą do zwady!
Próżne jednania przyjaciół i Lady: —
Gdy wtém — o! dziwny widoku!
On sam, Deloraine, już w zbroję odziany,
Zdrów, jakby nigdy nie odebrał rany,
Wszedł — sam chce bronić swéj chwały.
Lady zdumiała nad skutkiem swych czarów,
Między wodzami znikł powód do swarów,
I trąby wyjścia znak dały.
XVI.
Lady jechała na czele orszaku,
Lord Howard pieszo szedł przy jéj rumaku,
Ręką trzymając za wodze;
Z częstych uśmiechów i skinienia głowy,
Znać, że uprzejme i wdzięczne rozmowy
Wiedli nawzajem po drodze.
[339]
Lord zamiast zbroi godowe miał szaty:
Brabanckie tkania i perskie bławaty
Zdobiły kaftan bawoli;
Na zwierzchnim płaszczu haft połyskał drogi,
Złoty miał łańcuch, i złote ostrogi,
I kołpak z polskich soboli.
Miecz Toledański, formy starożytnéj,
Wisiał w szkarłatnéj pochwie aksamitnéj,
U pasa cudnéj roboty.
Wassale widząc ten strój od przepychu,
Jeden drugiemu szeptali po cichu
Dawniejsze Lorda zaloty.
XVII.
Tuż po za Lady, krokami wolnemi
Stąpał koń Anny; — strój długi do ziemi
Igrał z tchem wiatrów nieśmiałych;
Twarz obwiewała przejrzysta zasłona,
Włos utrefiony spadał na ramiona,
Ujęty wieńcem z róż białych.
Gdyby nie Duglas idący koło niéj,
Cuglów utrzymać nie mogłaby w dłoni,
Tak drżała w sobie i w ręku.
Duglas rozumiał, że blizki bój krwawy
Trwoży dziewice: i koił obawy,
Zlekka wstrzymując ją w łęku.
Ale prawdziwa przyczyna katuszy
Nieodgadniona została w jéj duszy,
[340]
I znać ją całkiem owładła:
Gdy wszedłszy ledwo na wysoki ganek,
Pod baldachimem wzniesiony u szranek,
Miéjsce przy matce zasiadła.
XVIII.
Z boku, w obliczu obustronnych szyków,
Stał młody Buklej, pod strażą Anglików,
I cały w oku, z ciekawém obliczém.
Znać, że prócz bitwy nie myślał o niczém,
W szrankach Hom z Dakrem, na koniach, wezbroi,
Bacznie, jak sędziom potyczki przystoi,
Plac rozmierzają od końca do końca,
Dzieląc korzyści powietrza i słońca.
I z ich rozkazu woźny, przy trąb dźwięku,
Głosi, by podczas walki zapaśników,
Nikt wzrokiem, ręką, ani niczém w ręku,
Nie dawał znaków, nie wydawał krzyków,
Pod karą śmierci z prawa i zwyczajów.
Skończył — i cichość nastała dokoła;
A Heroldowie obu wojsk i krajów
Wyszli na środek, i każdy tak woła.
XIX.
herold angielski.
„Tu stoi Ryszard Musgraw, rycerz prawy,
„Mąż dzielny, z zacnéj, wolnéj krwi szlacheckiéj;
[341]
„I Deloraina, za mord brata krwawy,
„Za łupież podczas napaści zbójeckiéj,
„Ogłasza zbójcą bez czci i bez sławy,
„Zdrajcą przymierza i zgody sąsiedzkiéj.
„A co rzekł, mieczem poprze w każdéj porze:
„Tak mu dopomóż sprawiedliwy Boże!“ —
XX.
herold szkocki.
— „Tu stoi Wiljam Deloraine, mąż dzielny,
„Rycerz i wolny szlachcic; — i powiada:
Że Ryszard Musgraw jest kłamca bezczelny,
„Że żadne podłe morderstwo i zdrada
„Nie plamią jego czci nieskazitelnéj;
„I niechaj potwarz na potwarce spada!
„A co rzekł, mieczem poprze w każdéj porze:
„Tak mu dopomóż sprawiedliwy Boże!“ —
lord dacre.
— „Bóg niech rozstrzyga! Do broni, rycerze!
„Trębacze! hasło!“ —
lord hom.
— Bóg niech prawdy strzeże!“ —
Rzekł — i wnet echa po nad Tewiotem,
Trąb przeraźliwych i broni łoskotem
Zabrzmiały wszystkie zarazem:
[342]
Gdy się śród szranek dwaj współzawodnicy,
Z zapałem w sercu i gniewem w źrenicy,
Starli — żelazo z żelazem.
XXI.
Nie przed damami śpiewać przystoi,
Jak ostrza siekier grzęzły we zbroi,
Jak po nich krwawe płynęły strugi:
Bo siła równa i bój był długi.
Lecz gdybym śpiewał wobec rycerzy,
Mógłbym opisać wszystko najszczerzéj: —
Bom i ja widział starcie puklerzy!
Bom i ja widział, jak się łamały
Włócznie o zbroje, i jak bryzgały
Krwią ludzką końskie kopyty!
A przecież nigdym nie cofnął kroku,
I nieraz ze mną wróg, oko w oku,
Zwarł się, i pierzchnął odbity.
XXII.
Stało się, stało! — hełm przeszła siekiera,
Zachwiał się, we krwi uśliznął na trawie,
Padł! — próżno jeszcze ostatek sił zbiera —
Już ci nie powstać Ryszardzie Musgrawie!
Krew pluszcze z rany: — przyskoczyli swoi,
Przecięli węzły u hełmu i zbroi,
Chcą podnieść z ziemi — daremne staranie!
Twarz coraz bladsza; — śpiesz, śpiesz kapelanie!
[343]
Niech szczera spowiedź i serdeczna skrucha,
W drogę wieczności usposobią ducha!
XXIII.
Sługa pokoju bieży na plac bitwy,
Nad konającym odmawiać modlitwy.
Z wiatrem w pośpiechu ulata włos biały,
Nagie się stopy krwią zafarbowały,
Gdy miejsce walki przebywał;
Ukląkł, i bacznie nastawiając ucha,
Niezrozumiałych słów spowiedzi słucha,
Którą jęk często przerywał.
Słucha — i w górze przed jego oczyma,
Godło mąk ludzkich i zbawienia trzyma,
I budzi żałość za grzechy;
Każe zapomnieć nienawiści wroga,
Uczy jak ufać w miłosierdziu Boga,
I krzepi słowem pociechy.
Umierający wzniósł jeszcze powieki,
Oczy w krzyż wlepił — i zamknął na wieki.
XXIV.
Jakby wysilon spracowaniem bitwy,
Lub jakby z mnichem odmawiał modlitwy,
Zwycięzca stoi jak wryty;
Szyszaku nawet nie zdejmuje z czoła,
Głuchy na okrzyk, co brzmi dookoła,
Zimny na chwały zaszczyty.
[344]
Wtém nowe krzyki podziwu i trwogi,
Wzniosły się razem od zamkowéj drogi,
Między Szkockimi widzami;
Tłum się rozpierzcha: — człowiek, czy widziadło?
Wpół nagi, z usty i twarzą wybladłą,
Z rozczochranemi włosami:
Bieży — przeskoczył zagrodę — i oczy
Wpół obłąkane na około toczy…
Cóż to jest? jawa czy sen? —
Gwar przerażenia dokoła się szerzy:
Patrzają wszyscy, nikt oczom nie wierzy: —
To Wiljam de Deloraine! —
Lady się szybko porwała z siedzenia,
Sędziowie szranek skoczyli z strzemienia,
„Ktoś ty jest?“ razem spytali,
„Coś Deloraina wziął postać i lice,
„I w imię jego przyjął rękawicę?“ —
Zwycięzca milcząc odsłonił przyłbicę —
Lord Kranston! — milczą zdumiali.
On rzekł: „walczyłem w obronie dziecięcia!“ —
I syna Lady przywiódł w jéj objęcia.
XXV.
Przemogło dumę uczucie matczyne,
Całując łzami oblała dziecinę:
Bo i w śród boju, jak bądź sobą władła,
Widziano nieraz jak drżała i bladła.
Lecz na Kranstona nie zwróciła wzroku,
Choć klęcząc u stóp snać czekał wyroku.
[345]
Długoby mówić, co za nim w téj chwili
Hom, Duglas, Howard, i drudzy mówili,
Prosząc i radząc, by wspólne niechęci
Rzucić nawzajem na wiatr niepamięci,
I by wzgląd słuszny na miłość i męztwo,
Zjednał im łaskę i błogosławieństwo.
XXVI.
Lady spójrzała na rzekę i góry,
Przypominając ich duchów wyrocznie;
I na Kranstona wznosząc wzrok ponury:
„Bóg, nie tyś przemógł! — Niebo chce widocznie
„Wrócić nam pokój i zgodę.
„Obyż się całkiem ziścił wyrok Boży!
„Przed wolą Jego pycha się ukorzy,
„Miłość mieć będzie swobodę.“ —
Rzekłszy, dłoń Anny, co jak listek drżała,
Wzięła, i w ręce Kranstona oddała:
„Oto masz twoję nagrodę!
„Bądź zawsze wierny dla mnie i dla moich,
„Jak ja być pragnę dla ciebie i twoich:
„I niech Bóg czuwa nad wami!
„Bo dzisiaj jeszcze jest wasze wesele
„A wszyscy nasi zacni przyjaciele
„Zechcą podzielić je z nami.“ —
XXVII.
W drodze do zamku, Lady przez połowę
Pojęła przeszłych wypadków osnowę,
[346]
Długą z Kranstonem prowadząc rozmowę:
O jego karle, gdzie i jak go zoczył;
O bitwie, którą z Delorainem stoczył;
O księdze, którą paź zabrał mu skrycie;
I jak przez wziętych z niéj nauk użycie,
Dziś go do zamku wprowadził o świcie.
Jak ukradł potém Deloraina zbroję,
W którą się Kranston przyodział na boje,
Za brata Anny ważąc życie swoje. —
Co było więcéj — ukrył w tajemnicy,
I konia zwolna zwrócił ku dziewicy.
Lady z swéj sztuki nie szukała chwały,
Ani ją śmiała okazać w dzień biały;
Lecz w myśli swojéj, nim minie pół nocy,
Przysięgła użyć wszelkiego sposobu,
By dać karłowi uczuć gniew swéj mocy,
I księgę nazad odesłać do grobu.
XXVIII.
Na cóż się przyda powtarzać do słowa,
O czém szła tkliwa kochanków rozmowa:
Jak Niebu dzięki czynili i śluby,
Że ich tak cudem zbawiło od zguby;
Jak Anna, jeszcze bledniejąc z przestrachu,
Opowiadała, co czuła w téj chwili,
Gdy go dziś rano ujrzała w swym gmachu,
I gdy patrzała, jak w szrankach walczyli? —
Na co odkrywać serc ich tajemnice,
Wzruszeń, uniesień, szczęścia i wesela?…
[347]
Same to kiedyś poznacie, dziewice!
Gdy i wam wasza zaświta niedziela.
XXIX.
Deloraine jeszcze pozostał śród szranek.
Ledwo go ze snu obudził poranek,
Gdy z trwogą i przerażeniem,
Zewsząd oznajmić przybiegli mu swoi,
Że się ktoś w jego postaci i zbroi,
Zjawił pod jego imieniem,
I walczy w szrankach. — Na te straszne wieści,
Deloraine z gniewu zapomniał boleści:
I tak jak leżał w chorobie,
Pędził — i wszystkich przestrachu nabawił:
Myśleli bowiem, że szatan się zjawił
W żywego człeka osobie[7]. —
Z razu z nowego nie rad sprzymierzeńca,
Widząc w nim jednak Anny oblubieńca,
Rękę mu podał serdecznie;
Bo jak bądź dziki, zawziętéj urazy
Nie chował nigdy za rany i razy.
Byle zadane walecznie.
Nie skory nawet byt do krwi rozlewu:
Chyba w potyczce, lub w zapale gniewu,
Lub mszcząc się śmierci krewnego.
I teraz właśnie, nad martwym Musgrawem,
Patrząc nań okiem wpół gniewném, wpół łzawém.
Tak zcicha mówił do niego.
[348]XXX.
„Toż i na ciebie, Ryszardzie Musgrawie,
„Przyszła godzina, żeś stanął przed Bogiem!
„Równieśmy sobie dokuczyli prawie,
„Tyś mnie, jam tobie był śmiertelnym wrogiem.
„Ja tobie brata, a ty mnie siostrzeńca
„Zabiłeś mieczem; i gdym wpadł w niewolę,
„Tyś tysiąc marków wziął za okup jeńca,
„I miesiąc w wieży przetrzymał na dole.
„Przysiągłem tobie nienawiść do grobu,
„Ścigałem wszędzie ogniem i żelazem,
„Ścigałbym zawsze, pókiby z nas obu
„Nie poległ jeden, albo oba razem.
„Lecz już to przeszło! — odpoczywaj z Bogiem!
„Nikt szlachetniejszym nie może być wrogiem;
„Nikt śród gór waszych i naszych rozłogów,
„Nie ścigał dzielniéj jeleni i wrogów! —
„Cud było patrzéć, gdyś konno za psami,
„Ślad w ślad je głosem poduszczał za nami[8],
„A dźwięk twéj trąbki, na każdym zawrócie,
„Najśmielszym skrzydeł dodawał w odwrocie! —
„Dałbym połowę mych lasów i błoni,
„Gdybyś żył jeszcze — lub poległ z méj dłoni!“
XXXI.
Rzekł, i stał jeszcze: — aż Lord Dacre z namiotu,
Wojsku swojemu dał znak do odwrótu. —
[349]
W twarzach rycerzy tchnął smutek głęboki,
Gdy brali z ziemi towarzysza zwłoki,
I przy rozwitych nad niemi znamionach,
Na tarczy w kolej nieśli na ramionach.
Przodem minstreli słychać śpiew pogrobny,
Z tyłu kapłani, w odzieży żałobnéj,
Nócą Requiem i Ave Maria,
A dym kadzideł ku niebu się wzbija.
Po bokach jeźdźcy, krokami wolnemi,
Jadą, ostrz włóczni schyliwszy ku ziemi. —
I tak go nieśli śród swoich szeregów,
Skróś Liddesdalu, do Lewenu brzegów,
I w Holm-Koltramskiéj świątyni dalekiéj,
Obok z przodkami złożyli na wieki.
Śpiew zmilkł — lecz jeszcze strón dźwięk marsowy
Przedłuża, zda się, marsz pogrzebowy.
To brzmi głośniejszém, to cichszém echem,
Jakby wiał zdala z wiatru oddechem;
To się rozlega, jakby na górach,
To głuchnie, jakby w dołach i borach;
To słychać, zda się, pieśni minstreli,
To jakby cichy jęk przyjacieli;
Aż smutną nótę psalmu kapłanów,
Skończył poważném brzmieniem organów.
Gdy muzyk spoczął — księżna go bada:
Czemu, gdy arfą tak cudnie włada.
Woli kraj, w którym fanatyzm dziki
Wyklął jak zbrodnię urok muzyki[9],
[350]
I gdzie prócz tego ubóstwo ludu,
Nie ma czém godnie nagrodzić trudu;
Gdy na Południu[10] każdy ochoczy
Wspiérałby mistrza arfy uroczéj? —
Starzec, jakkolwiek miłą mu była
Arfa, co resztę dni mu słodziła,
Nie lubił jednak, gdy jéj zalety
Ceniono wyżéj niż rym poety;
Mniéj znosił jeszcze, gdy kto kraj inny
Kładł wyżéj jego ziemi rodzinnéj;
Więc dumę, którą poczuł w swém łonie,
Tak wydał w pieśni słowach i tonie.
KONIEC PIEŚNI PIĄTÉJ.
|