[83]XXIII.
W mrokach stoję nad urwiskiem, kędy pianą dżdżów i plut
Dudniąc, jęcząc w pył się strzępi nawał rozechwianych wód
I jak ptak strudzony lotem, żądny przysiąść gdzieś u skał,
Wzrok na zwiady w dal wysyłam poprzez toni wzdętej wał,
Co kipiątkiem, jak czarownic parchocący w kotle war,
W nieprzejrzaną szerz się ściele wrzyskiem fal i kłębem par.
Stojąc tak za siebie patrzę: tam się w pętach krwawi ląd.
Patrzę przed się: tam żywiołu grozi zgubą wir i mąt.
Już nadciąga dziki orkan, wichrem mi się mierzwi włos,
Ustawiczny zgrzyt mych kajdan tłumi tucz chrapliwy głos,
Lecz ja dłoń spętaną wznosząc nad ten morza ryk i chlust,
Biczom wichru twarz nadstawiam jak pieszczocie tkliwych ust.
Witaj burzo! siecz mnie dżadżami, parskaj, miotaj się i pień,
W huku twoich wściekłych gromów wyzwolenia błyska dzień!
A wtem oczy płomienistą nagle mi zachodzą mgłą.
Czuję: skronie mi pałają, wzmożonemi pulsy drżą,
Z głębi piersi na me usta szept wydziera się i szmer
Wieszczych skrzydeł, co ku jutru obróciły lotek ster.
[84]
Za oponą mgieł ćma rzednie i mrok skrzy się, jakby zeń
Na przestwory miał wychynąć ciężko się rodzący dzień.
Pięknym w grozie swej szkarłatem nakrył się topieli gniew,
Wszędzie wokół, miasto wody, złoto wre i kipi krew.
Fal potwornie długie grzbiety, rozhuśtanej rząpi ruch,
Dżdże i wichry — wszystko tonie śród posoki krwawych juch,
Zaś dokoła bluzg i skowyt, jakby tłum rozżartych ciał
Miecz o miecz i pawęż w pawęż w straszny bój się wzajem szczwał.
A wtem milkną wściekłe rząpie, wichrów się ucisza wtór,
Złotosiejna tarcza słońca z rdzawych się wyłania chmur.
Niby sztandar, co śród bitwy płachtą stargał się na strzęp,
Świt zwycięski przez chmur ciżbę wolny zdobył dniowi wstęp.
Pierzcha mgieł posępnych tuman, dziki łoskot burzy ścichł —
Modre niebo, modre morze, złoty opar pośród nich...
Cóż to widzę? — Tam brzeg nowy! tam jutrzejszych słońce lat
Opromienia inny, świeży, burzą odrodzony świat.
Tam wysmukłej palmy zieleń, ustrojona w złoty płód,
Wielbi wdzięki swe odbite w modrej głębi cichych wód.
Uśmiechają się plennością kraj i kłos i winny krzew,
Z pilną pracą, wdzięczną sobie, łączy się wesoły śpiew.
Wszystkich ręce bez łańcucha, jasna pracujących twarz,
Bo ciemięzca im nieznany, ani batog, ani straż,
Bo nieznany im żołdaka zdziczałego krwawy miecz;
Ścieżką cnoty kroczą rzesze bez bramińskich rad i piecz,
Parias Kszatryi o swem przejściu nie uprzedza na pięć staj —
Tam są sobie wszyscy braćmi, tam wolności szczęsny kraj.
Mimo różną płeć i język zgodnie płynie życie ras,
Nicpoń złotem się nie chełpi, żebrak się nie kłania w pas,
Wszędzie schludny dom choć prosty, w nim dostatni, zacny byt.
A jeżeli pyszny pałac w niebo hardy dźwignął szczyt,
[85]
To nie mieszka w nim sobkostwo, wszystkim wolny w niego wchód,
Bo tam sam nad swemi losy wiec odprawia wolny lud,
Albo wiedza z sztuką wespół zastawiając miodną kruż,
Sycą chciwe prawd umysły lub głód piękna pięknych dusz...
Co to? kto mi zmącił wizję tych ponętnych, lubych scen?
Wiem, już wiem, — to zgrzyt mych kajdan spłoszył jasny, cudny sen.
Jednak nie! to nie był majak, który mózg w gorączce śni.
Wiem, że wejdzie, że zaświta złota jutrznia lepszych dni,
Że się tych proroczych widzeń spełni znaczna, większa część!
Mnie nie będzie tu już dano razem z braćmi za stół sięść,
Zanim dola z karku jarzmo, z rąk mi łańcuch zdąży zzuć,
Posiwiałej przyjdzie głowie kłaść się już w cmentarną grudź. —
Ale wy, druhowie młodsi, nim łódź wasza skończy bieg,
Wy wkroczycie wolną stopą na swobody jasny brzeg.
I dlatego choć was przemoc może długo jeszcze gnieść,
Każdy w sercu chowaj wiernie błogą o przyszłości wieść.
W wielki płomień szczytnych dążeń złączcie wszystkie myśli wraz
Zbierzcie w jedno wszystkie siły aż je w czyn zamieni czas.
Gdy w zbratanej już ludzkości znikną przemoc, więzy, straż,
Wówczas, bracia, na błękitach zalśni wolny sztandar nasz.
|