Pielgrzym Kamanita/XL. W gaju Kryszny

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Gjellerup
Tytuł Pielgrzym Kamanita
Podtytuł Romans starohinduski
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Poznańska
Miejsce wyd. Lwów - Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Pilgrimen Kamanita
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.
W GAJU KRYSZNY.

— Począwszy od tego pierwszego wieczoru nie zaniedbywałam żadnej sposobności udania się do gaju Kryszny, celem posłyszenia mistrza, lub któregoś z jego wielkich uczniów, celem wniknięcia w istotną treść nauki Budy.
Mąż mój nie wrócił jeszcze podówczas z podróży, a strach obywateli Kosambi przed rozbójnikiem Angulimalą wzrastał z dniem każdym. Wprawdzie nie zaszedł żaden nowy fakt napaści, atoli właśnie owo tajemnicze milczenie pobudzało fantazję. Rozeszła się nagle pogłoska, że Angulimala umyślił napaść zebranych w gaju Kryszny słuchaczy, a nawet uprowadzić z sobą samego mistrza. Wzburzenie doszło do szczytu i nastała panika. Powiedziano sobie, że gniew bogów zniweczy miasto, jeśli mistrzowi stanie się krzywda skutkiem rozbójniczej napaści.
Ulice zapełniły się tłumami, które obiegły pałac królewski, domagając się stanowczo zaradzenia złemu, a nawet miotając pogróżki przeciw królowi Udanie, jeśliby natychmiast nie unieszkodliwił Angulimali.
Nazajutrz po tej manifestacji wrócił Satagira.
Zasypał mnie pochwałami, dziękował za doskonałą radę twierdził, że mnie jeno zawdzięcza, iż wrócił żywy do domu. Odprawił ozięble drugą żonę Vajirę, która wyszła na powitanie z synkiem na ręku i zaprosił mnie na ważną, jak mówił, naradę.
Gdyśmy zostali sami, zaczął zaraz ku wielkiemu memu niezadowoleniu mówić o swej miłości, rozwodząc się nad tem, że bardzo tęsknił za mną w drodze i cieszył się chwilą powrotu.
Miałam mu właśnie opowiedzieć, jakie wzburzenie panuje w mieście, gdy zjawił się podkomorzy i wezwał go do króla.
Wrócił po godzinie zmieniony do niepoznania, blady, wpadł do mojej komnaty, rzucił się na ławę i zaczął wyrzekać, że jest najnieszczęśliwszym człowiekiem w całem państwie, że karjera jego przepadła, że stanie się nędzarzem, a nawet grozi mu więzienie i wygnanie. Wszystkiemu zaś winna bezgraniczna miłość ku mnie, której nie odwzajemniam nawet. Poprosiłam, by mi powiedział o co idzie, on zaś uspokoiwszy się nieco, powtórzył mi rozmowę z królem, wybuchając co chwila łzami rozpaczy i ocierając kroplisty pot z czoła.
Król przyjął go bardzo niełaskawie i, nie chcąc słuchać o załatwieniu sporu na wschodzie, rozkazał groźnie, by wyznał całą prawdę w sprawie wypuszczenia Angulimali. Musiał wyznać, a powtarzając swe słowa, nie wiedział, że są to dla mnie rzeczy znane dobrze. Opowiadając ciągle, kładł nacisk na swą miłość, zaś o mej miłości ku tobie wyrażał się jak o młodzieńczej mrzonce, która nie mogła do niczego doprowadzić.
Król dowiedział się o postępku Satagiry w następujący sposób:
Podczas nieobecności ministra, schwytano jednego z podrzędnych członków bandy i tenże wyznał na torturach, iż rozbójnikiem niepokojącym miasto jest w istocie Angulimala, który wcale nie zmarł w więzieniu, ale uciekł. Potwierdził również plan zamachu na gaj Kryszny. Król oburzony tem, że Satagira pozwolił wymknąć się straszliwemu zbójcy i oszukał go fałszywą głową, zatkniętą nad bramą, a wraz z nim całe państwo, zagroził mu, nie słuchając obrony ni wyjaśnień, że odczuje dotkliwie niełaskę królewską, jeśli w ciągu trzech dni nie pochwyci Angulimali, jak się tego domagają wszyscy mieszkańcy Kosambi.
Skończywszy opowiadanie, Satagira rzucił się z płaczem ponownie na ławę, wyrywał sobie włosy i zachowywał się, jak szaleniec.
— Nie oddawaj się rozpaczy, mężu mój! — powiedziałam spokojnie. — Usłuchaj mojej rady, a jeśli wedle niej postąpisz, nie za trzy dni, ale dziś jeszcze, odzyskasz łaskę królewską, co więcej, staniesz się bliższym jeszcze niźli przedtem monarsze, który obsypie cię zaszczytami.
Satagira usiadł i spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym była nieziemskiem jakiemś zjawiskiem.
— Jakaż to rada twoja? — spytał.
— Wróć zaraz do króla i namów go, by udał się dziś wieczór do sinsapowego lasku pod miastem, gdzie stoi świątynia Kryszny. Niech stanie wobec Buddy i spyta co czynić, a o resztę nie troszczcie się obaj.
— Rozsądna z ciebie niewiasta! — przyznał Satagira. — Radzisz dobrze, a chociaż nie spodziewam się takich jak mówisz skutków, to jednak spróbuję. Ten asceta jest pono najmędrszą wśród ludzi istotą.
— Zaręczam ci honorem, — powiedziałam — że skutki będą jak najlepsze.
— Wierzę ci, Vasitthi! — zawołał, zrywając się i chwytając mą dłoń. — Jakżebym mógł nie wierzyć? Na Indrę! Jesteś najcudniejszą kobietą i teraz widzę, iż nie omyliłem się, kiedy będąc niedoświadczonym jeszcze młodzieńcem wzgardziłem wszystkiemi pięknościami Kosambi, instynktownie wybrałem ciebie, chociaż odpłaciłaś mi oziębłością i nie zmieniłaś się do tej pory.
Zapał jego wzbudził we mnie uczucie żalu, iż mu udzieliłam pomocnej rady, ale słowa dalsze uspokoiły mnie znacznie, gdyż zaczął mnie zapewniać o swej wdzięczności, która miała być bezgraniczną, choćbym żądać miała rzeczy niesłychanych.
— Mam jedną jeno prośbę, — powiedziałam — a spełnienie jej przekona mnie w zupełności, iż umiesz być wdzięcznym.
— Mów! — wykrzyknął. — Uczynię wszystko, choćbyś żądała, bym natychmiast odesłał rodzicom Vajirę wraz z synem moim!
— Prośba moja jest sprawiedliwą i zbożną, Satagiro, nie grzeszną! — odparłam. — Ale wyrażę ją wówczas dopiero, kiedy okażą się w całej pełni dobre skutki mej rady. Spiesz do pałacu i nakłoń króla, by się zgodził na rozmowę z ascetą.
Wrócił niedługo uszczęśliwiony, bo król zdecydował się na wycieczkę do gaju Kryszny.
— Przystał wówczas dopiero, gdym mu powiedział, że tyś podała tę radę, ręcząc honorem za jej skutki. Udena ma o tobie jak najlepszą opinję, ja zaś dumnym jestem z takiej żony.
Te i tym podobne słowa, któremi wyrażał swój pełen nadziei nastrój ducha, byłyby mi nader przykre, gdybym nie miała pewnych, ukrytych celów.
Udaliśmy się do pałacu, gdzie poczyniono już przygotowania do drogi.
Gdy tylko złagodniał żar palących promieni słońca, dosiadł król Udena swego słonia państwowego, słynną Bhadarataki, używaną z powodu wielkiej starości jedynie do najuroczystszych obchodów. My, podkomorzowie, skarbnik i inni wysocy dygnitarze jechaliśmy w powozach, zaś pochód otwierały i zamykały oddziały jazdy po dwustu ludzi każdy.
Przybywszy do skraju lasku, rozkazał król Bhadarataki, by uklękła, zsiadł, my również wysiedliśmy i orszak ruszył ku świątyni Kryszny, gdzie oczekiwał nas uprzedzony o królewskich odwiedzinach mistrz, otoczony mnichami.
Król pozdrowił męża bożego pełnym szacunku ukłonem i usiadł obok niego, a gdyśmy wszyscy zajęli miejsca, spytał mistrz dostojny:
— Cóż ci się przydarzyło, szlachetny panie? Czyliż król Benaresu lub inny władca zagroził ci wojną?
— Nie stało się to, mistrzu dostojny, — odrzekł król — nikt mi nie zagraża wojną. Ale w kraju moim grasuje straszliwy rozbójnik, zwany Angulimalą, okrutny, krwiożerczy, nawykły do morderstwa i dręczenia niewinnych ofiar, nie mający litości dla ludzi, ni zwierząt. On to napada wsi, miasta i całe okolice, zabija ludzi, rabuje, pali, a z palców odciętych pobitym robi sobie naszyjniki. W zapamiętałości serca powziął plan napaść na ten święty gaj, porwać do niewoli dla okupu znaczniejszych obywateli, a ponadto porwać ciebie, święty mężu, i kapłanów twoich. Wobec tak wielkiego niebezpieczeństwa wzburzył się lud, otoczył mój pałac i zażądał, bym unieszkodliwił owego Angulimalę. Oto cała sprawa, w jakiej przybywam do ciebie po radę.
— Powiedz szlachetny panie, — spytał mistrz — cobyś uczynił z Angulimalą, gdybyś ujrzał, że siedzi z ogoloną głową i brodą, ubrany w zgrzebny płaszcz, zaniechawszy morderstw, zaniechawszy rabunków, zadowolony jednym dziennie posiłkiem, czysty, skromny, nawykły do pobożnych pielgrzymek, słowem uszlachetniony i nawrócony zupełnie... Powiedz, jakbyś z nim postąpił o panie?
— Pozdrowiłbym go, mistrzu, z czcią wielką — odrzekł król — wskazałbym mu miejsce obok siebie, wyraziłbym radość, że się nawrócił, poprosiłbym, by raczył przyjąć odzież, zapas jadła, pościel i lekarstwa na wypadek choroby, potem zaś, jak przystało panującemu, zapewniłbym go o opiece mojej, bezpieczeństwie zupełnem i przebaczeniu win jego. Ale to chyba niemożliwe, mistrzu dostojny, by człowiek taki mógł stać się cnotliwy i czysty...
Angulimala siedział opodal mistrza, który, skinąwszy nań, rzekł królowi:
— Człowiek ten, o królu, jest to Angulimala.
Pobladł z strachu król, ale daleko bardziej przeraził się Satagira. Oczy mu wyszły z orbit, włosy podniosły się na głowie, a zimny pot pociekł mu z czoła.
— Biada mi! — zawołał. — Zaprawdę, człowiek, ten jest Angulimalą, ja zaś dałem się uwieść i oto wydałem króla i pana mego w ręce rozbójnika.
Widziałem wyraźnie, że drżał jeno dlatego z strachu, bo sam znalazł się w mocy swego śmiertelnego, jak sądził, wroga.
— Ten okrutnik — wołał dalej — oszukał nas wszystkich, oszukał samego mistrza nawet, oraz mą łatwowierną małżonkę, która, jak wszystkie kobiety, ślepo idzie na lep, gdy jej ktoś powie, że się nawrócił.
Rozglądał się wokoło błędnie, sądząc, że za każdem drzewem czyhają rozbójnicy. Jąkając się i wyciągając drżące ręce, zaklinał króla, by ratował swe cenne życie szybką ucieczką.
Wówczas wstawszy, powiedziałam:
— Uspokój się, małżonku mój. Mam zupełną możność przekonania cię, a także szlachetnego króla i pana naszego, że niema tu mowy o żadnej pułapce i niebezpieczeństwo nie zagraża nikomu.
Opowiedziałam jak podmówioną przez Angulimalę uplanowałam razem z nim zamach na życie Satagiry i jak zamach ten udaremniony został jedynie przez nawrócenie się mego sprzymierzeńca.
Satagira, słysząc to, omal nie umarł z strachu i musiał się oprzeć o ramię podkomorzego, by nie upaść.
Padłam przed królem na kolana, błagając, by przebaczył memu małżonkowi, jak ja mu przebaczyłam, bowiem zawinił uniesiony namiętnością, a przytem działał pod przymusem siły wyższej, która chciała w oczach wszystkich uczynić cud. Rozbójnik miał zostać stracony, a przemienił się w świętego.
Król przyrzekł mi przywrócić w zupełności do łask swych Satagirę, a wówczas powiedziałam, zwracając się doń.
— Dotrzymałam danej obietnicy, przeto spełń również coś przyrzekał, wysłuchaj mej jedynej prośby i pozwól, bym wstąpiła do zakonu mistrza dostojnego, jako mniszka.
Satagira skinął przyzwalająco głową, gdyż nie mógł uczynić inaczej.
Król zaś, uspokojony już teraz zupełnie, zbliżył się do Angulimali i przemówił doń serdecznie, a nawet z szacunkiem, przyrzekając mu przebaczenie i opiekę prawa. Potem podszedł do Budy, skłonił się nisko i rzekł:
— Przedziwną posiadasz, o dostojny, siłę, która poskramia to co nieuskramialne. Angulimali pokonać nie mogliśmy mieczem, ani karą, tyś go zaś słowem jeno bez miecza ni kary pokonał. Ten święty, potrzykroć święty gaj, w którym posłyszeliśmy wszyscy wieść o cudzie niesłychanym, od dziś po koniec wieków stać się ma własnością zakonu twego, o mężu święty. Pozwól też, bym wybudował tu dwa budynki klasztorne, dla mnichów i mniszek, gdzie znajdą schronę i pomieszczenie przystojne, wracając znużeni z pielgrzymki.
Mistrz przyjął podarunek królewski z dostojną godnością, poczem król ze świtą oddalił się, ja zaś zostałam pod opieką sióstr zakonnych celem złożenia zaraz nazajutrz ślubowań.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Gjellerup i tłumacza: Franciszek Mirandola.