[348]
SCENA DRUGA.
MAK-YKS. (w monologu) Pokazuje się, że jedna chwila
Zwątpienia, że jedna porywcza myśl,
Chociażbyśmy zapomnieli o niej,
Przez dzień cały ciężyć jeszcze może!
(obszukując ręką na sobie)
Pistolet ten trąca się o meble,
Jak zbyteczny.
(jedząc)
Byłem czczy, istotnie,
Ciało zamierzało sobie «skończyć»...
(do siebie z uśmiechem)
Słusznie Byron mówi, że odwaga
Mężów starożytnych powielekroć
Od strawności dobrej zależała.
(donośnie)
— Wybrzmiewa to, jak cynizm. Komu? Im,
Którzy, na tragedję patrząc zdala,
Nie zbliżając się do fatum[1] nigdy
I nie dotykając palcem bożków,
Przez to właśnie są bałwochwalcami.
SĘDZINA. (żwawo wchodząc) — Weź pan koszyk i idź fanty zbierać!
Jak można być tyle materjalnym?
Tam bawią się, a pan je i pije,
Najszczęśliwszą tracąc okoliczność...
(dobitnie)
Tu panny są z całej tej prowincji,
Jako bukiet, pięknie uzbierany,
Żony przyszłe, matki, gospodynie,
Co podzielą kiedyś zgon i tryumf.
Reputację niech pan sobie zrobi.
Jak młodzieniec miły i do rzeczy,
A lat wiele mówić jeszcze będą
W domach wszystkich, jak stugębna sława.
Że wyrażę się attykiem[2] znanym, —
Będą mówić: «Mak-Yks jest do rzeczy,
Przyzwoicie mógłby się ożenić».
Weź pan koszyk i fanty idź zbierać!
Jakby czuła matka, to mu radzi
Durejkowa z chrześcijanki sercem.
MAK-YKS. — Służę pani — co zaś do jej uwag,
Myślę, że są dla ludzi szczęśliwszych.
SĘDZINA. Człowiek sobie szczęście sam urabia!
MAK-YKS. O, nie, pani! Podróżnik, jeżeli.
Kurzem biały od stopy do czoła,
Znosi spiekę, chłodzi go cel drogi
I ze samych znużeń on szczęśliwym.
Lecz co pani powie o tem drzewie,
Usadzonem przy publicznej drodze,
Którego najlżejszy liść i pączek
Przez całe dnie ostry kurz wapienny
Warstwą bladą piasku osypuje?
Czem pociesza ono swą zieloność,
Na mimo idące patrząc koła,
Jak na koło jedne swej tortury,
Miotające nań tłoczonym pyłem
I zawracające je do ziemi
Przez każdego listka ciągły pogrzeb?
SĘDZINA. Czemu pan kawałków nie tłumaczy
Do deklamowania dla panienek?
MAK-YKS. Później o tem! Idźmy fanty zbierać!