Pierścień i róża/Rozdział szesnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ SZESNASTY
KAPITAN ZERWIŁEBSKI POWRACA DO KRÓLA LULEJKI

Usłyszawszy straszliwy rozkaz Pedelli, mężny kapitan zawrócił rumaka i wyciągniętym galopem pomknął ku granicy paflagońskiej. Misja, którą mu poruczył król, była już spełniona. Żal mu było niezmiernie królewny, ale czyż mógł przeszkodzić temu, co ją czekało?
Przybywszy do obozu Lulejki, czemprędzej pośpieszył do namiotu królewskiego, w którym młody monarcha oczekiwał jego powrotu w najwyższym niepokoju. Rozdrażnienie jego wzmogło się jeszcze, gdy kapitan opowiedział mu, jaki wynik miało jego poselstwo.
— Ach, łotr nikczemny! — wykrzyknął Lulejka. — Powiedz, powiedz mi, drogi kapitanie, bo myśli mi się w głowie plączą, czy nie mówi w którejś z poezyj jeden z wielkich naszych wieszczów, że: „łotrem jest mężczyzna, który do dziewicy w nieprzyjaznych zamiarach się zbliża”.
— Ach, tak właśnie mówi — przytaknął poczciwy Zerwiłebski.
— Czy byłeś przy tem, gdy mą ukochaną w kocioł z roztopionym ołowiem rzucano? Czyżby na ognia żar i na ołowiu war nie działał wcale czar anielskiej jej postaci? Ach, mów, kapitanie, czy byłeś w stanie patrzeć na jej konanie?
— Na honor mój rycerski, nie byłbym w stanie patrzeć na śmierć tej słodkiej dzieweczki. Wypełniwszy poselstwo Waszej Królewskiej Mości, zawróciłem czemprędzej, by tobie, Miłościwy panie, dać odpowiedź. Mówiłem Padelli, że Bulbo, pierworodny syn jego, życiem za życie królewny zapłaci. W odpowiedzi rzekł: „na dworze moim mam dwudziestu synów, z których każdy tyle wart, co i Bulbo”. Poczem rozkazał nieludzkim siepaczom zabrać się do roboty.
— Nieludzki ojcze! nieszczęśliwy synu! — zawołał Lulejka. — Hej, służba! niech idzie który i przyprowadzi mego jeńca, księcia Krymtatarji, Bulbę!
Pod eskortą dwóch żołnierzy nadszedł książę Bulbo.
Bulbo był bardzo zadowolony z niewoli, bo nie potrzebował turbować się o nic i nie słyszał nieustannego zgiełku i wrzawy wojennej. Na rozkaz królewski przerwał na chwilę partyjkę „djabełka”, w którego grywał ze strażą od rana do wieczora.
— Biedny mój Bulbo! — zaczął król, obrzucając swego jeńca spojrzeniem pełnem współczucia — muszę podzielić się z tobą bardzo smutną wiadomością (jak widzicie, Lulejka oględnie przygotował Bulbę do tego, co miał usłyszeć). Krwiożerczy rodzic twój skazał na śmierć królewnę Różyczkę, to jest Rózię, Rózię zamordować rozkazał. Tak, mój książę Bulbo!
— Zamordować Rózię? Bu-u-u! — ryknął płaczem Bulbo. — Naszą śliczną, słodką Rózieńkę! Na całym świecie niema milszej dzieweczki od niej, tysiąc tysięcy razy wolę ją od Angeliki!
Rozpacz Bulby była taka szczera, a sposób wyrażania jej tak pełen prostoty, że rozrzewnił Lulejkę serdecznie. To też król uścisnął dłoń swego więźnia i powiedział mu, że do najmilszych chwil w życiu swojem zaliczać będzie zawsze tę, w której poznał dzielnego kawalera Bulbę.
Poczciwy Bulbo zaproponował Lulejce, że będzie gwoli pocieszenia go w nieszczęściu wraz z nim palił papierosy. Lulejka zgodził się na to chętnie i zaraz poczęstował nimi Bulbę. Bulbo nie mógł się niemi dość narozkoszować, bo odkąd go więziono, nie miał jeszcze papierosa w ustach.
Możecie sobie wyobrazić, jak przykro było Lulejce zawiadamiać Bulbę o czekającej go śmierci. Wyjaśnił mu w najserdeczniejszych słowach, że, wobec zachowania się Padelli względem Różyczki, nic innego nie pozostaje mu, jak jego, Bulbę, posłać na rusztowanie.
Lulejka rozpłakał się przy tych słowach, grenadjerzy rozpłakali się także i oficerowie także, a najgłośniej płakał biedny Bulbo. Ale Bulbo, wychowany na królewskim dworze, dobrze rozumiał, że słowu królewskiemu musi stać się zadość i że nie pozostaje mu nic innego, jak uchylić czoła przed wolą losu. Wyprowadzono biednego Bulbę z królewskiego namiotu, a kapitan Zerwiłebski, który go eskortował, próbował go pocieszyć, napomykając, że gdyby Bulbo był wygrał bitwę pod Bombardaro, byłby mógł powiesić Lulejkę.
— Ach, co mi to teraz pomoże?... — myślał Bulbo.
I rzeczywiście, w owej chwili niewiele to pomóc mogło biedakowi.
Przed zamknięciem go w lochu oświadczono mu, że stracenie jego nastąpi nazajutrz zrana o godzinie 8-ej. Wszyscy usiłowali mu osłodzić ostatnie chwile życia. Żona dozorcy więziennego posłała mu herbaty z doskonałym arakiem, a córka odźwiernego poprosiła go uprzejmie o wpisanie jakiegoś wierszyka do jej pensjonarskiego albumu. Wielu już godnych panów zrobiło jej tę przyjemność w podobnych, jak ta, okolicznościach.
— A idźże panna do djaska ze swoim albumem! — odpowiedział jej Bulbo.
Przedsiębiorca pogrzebowy wziął miarę na najpiękniejszą i najdroższą trumnę, jaką u niego nabyć było można. Ale i to nie pocieszyło Bulby.

Kucharz przyniósł najlepsze potrawy — więzień nawet nie spojrzał w ich stronę. Usiadł przy stole i zaczął pisać list ostatni do młodej swej małżonki Angeliki, podczas gdy zegar tykotał nieustannie, znacząc wskazówką zbliżanie się fatalnej godziny...
Późnym już wieczorem zapukał jeszcze miejski balwierz, zapytując, czy książę Bulbo nie zechciałby się ogolić przed jutrzejszą uroczystością; ale Bulbo wyrzucił go za drzwi energicznem kopnięciem nogi. I znowu usiadł, pragnąc skleić bodaj parę słów, ale przeszkadzały mu wskazówki zegara, posuwające się z nieubłaganą jednostajnością naprzód i ciągle naprzód. Bulbo porwał się nagle z krzesła, podbiegł do łóżka, ustawił je na stole, na łóżku ustawił stołek, na nim jeszcze pudełko tekturowe od kapelusza i, wdrapawszy się na tę piramidę, wspiął się na końce palców i wyjrzał oknem, chcąc się przekonać, czy nie dałoby się umknąć z więzienia. Łatwiej było jednak wyjrzeć przez okno, aniżeli przez nie wyskoczyć — a zegar niezmordowanie posuwał się i posuwał naprzód.

Usłyszawszy, że na wieży miejskiej bije godzina siódma, Bulbo przypomniał sobie, że nie spał wcale tej nocy, więc położył się na łóżko, żeby się przedrzemać po raz ostatni; ledwie jednak zamknął oczy, wszedł dozorca więzienny i rzekł: — Niech Jego Wielmożność raczy wstać, bo za 10 minut ósma.
Bulbo wstał, a że nie rozbierał się wcale, więc się i ubierać nie potrzebował. Nie chciał nawet zjeść śniadania, tylko, ujrzawszy grenadjerów, mających go eskortować na plac egzekucji, powiedział smutnie: „Idźcie naprzód”, poczem pochód ruszył. Najstarsi żołnierze nie mogli wstrzymać się od płaczu i łzami skrapiali obficie drogę.
Koło rynku, na którym ustawiono rusztowanie, czekał na Bulbę król Lulejka, który chciał pożegnać go po raz ostatni i królewskiemi słowami dodać mu otuchy w tej ciężkiej dla niego godzinie. Zapewniam was, że Lulejka uczynił to w serdeczny i tkliwy sposób. Bulbo dochodził już do rusztowania, gdy wtem... czy słyszycie?
— Hau, hau, wrrrr — wrrrr, wrr-wrrrrrrr, wrr — rozległ się ryk dzikich bestyj, ulicznicy i policjanci rozpierzchli się w popłochu, bo oto w pełnym galopie ukazał się najpierw jeden, a potem drugi olbrzymi lew z królewną Różyczką na grzbiecie!
Posłuchajcie, co się stało! W czasie, gdy kapitan Zerwiłebski rozprawiał się z królem Padellą, mądre lwy wypadły z areny ku bramie, połknęły 6-u szwajcarów, stojących u wejścia, porwały Różyczkę i, kolejno dźwigając ją na grzbietach, uniosły ją ku obozowi Lulejki.
Możecie sobie wyobrazić, z jaką radością pomógł Lulejka Jej Królewskiej Mości zsiąść z tych przygodnych rumaków. Lwy utuczyły się na szwajcarach i na Brodaczu Pancernym, jak wieprzki i zrobiły się tak łagodne, że każdy mógł je pogłaskać. Lulejka przykląkł na jedno kolano i całował ręce swej ukochanej, a Bulbo objął oba lwy za szyje i całował je w pyski i tulił się do ich królewskich łbów, płacząc i śmiejąc się naprzemian z radości. — Och, zwierzaki moje poczciwe, jakżem rad, że widzę was i że widzę Rózień... królewnę Różyczkę!
— Ach, waszmość tutaj, biedny książę Bulbo? Jakżeż się cieszę, że waszmość widzę — rzekła królowa, podając mu drobną dłoń do pocałowania.
Lulejka poklepał przyjaźnie Bulbę po ramieniu i rzekł:
— Cieszę się serdecznie, że Jej Królewska Mość przybyła dość wcześnie, by cię ocalić od śmierci.
— Oj i ja się cieszę, oj, cieszę się! — wykrzyknął Bulbo.
W tej chwili zbliżył się kapitan Zerwiłebski i, salutując po wojskowemu, zapytał:
— Najjaśniejszy Panie, melduję pokornie, że zegar zamkowy wybił pół do dziewiątej — czas najwyższy rozpocząć egzekucję.
— Egzekucję? Jaką znowu egzekucję? — zapytał przestraszony Bulbo.
— Oficer trzyma się ściśle litery rozkazu — odparł kapitan, wyjmując z zanadrza rozkaz stracenia Bulby, ale Jego Królewska Mość roześmiał się serdecznie i wytłumaczył kapitanowi, że Bulbo nie jest już jego jeńcem, tylko gościem, poczem, pełen dobrotliwej łaskawości, zaprosił swego ex-jeńca i kapitana na śniadanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.