Pierścień i róża/Rozdział piętnasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pierścień i róża |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Zofia Rogoszówna |
Tytuł orygin. | The Rose and the Ring |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaledwie król Padella 1-szy wszedł do lochu i ujrzał królewnę Różyczkę, uległ, jak wogóle wszyscy mężczyźni, epidemji miłosnej, a że był wdowcem, oświadczył jej gotowość poślubienia jej natychmiast. Królewna odpowiedziała mu ze zwykłą słodyczą i wdziękiem, że jest zaręczona z księciem Lulejką i nikogo innego nie poślubi. Padella usiłował zmienić jej postanowienie łzami i błaganiem, a gdy to nie pomogło, wpadł w szalony gniew i zagroził, że wymusi na niej przyzwolenie najokrutniejszemi torturami. Na to królewna spojrzała mu prosto w twarz i odpowiedziała z godnością, że woli umrzeć w najsroższych męczarniach, niż oddać rękę mordercy swojego ojca. Padella ryknął z wściekłości i opuścił loch, złorzecząc jej najokropniej i przysięgając, że królewna życiem zapłaci za swe zuchwalstwo.
Król nie zmrużył oka przez całą noc, tylko przewracał się z boku na bok, obmyślając, jaki rodzaj śmierci wybrać dla Różyczki. Nic nie zadowalało jego okrucieństwa. Ścięcie? — ach, to była śmierć za lekka. Szubienica? — w Krymtatarji wieszano codziennie całe tuziny delikwentów, i ten rodzaj rozrywki nie sprawiał już królowi żadnej przyjemności. W końcu przypomniał sobie dwa dzikie lwy przysłane mu niedawno w podarunku, i postanowił natychmiast rzucić Różyczkę na pożarcie tym krwiożerczym bestjom.
Do zamku przytykał wielki amfiteatr, gdzie odbywały się często walki byków, walki kogutów i różne inne równie dzikie i okrutne igrzyska. W klatce, umieszczonej pod amfiteatrem, ryczały po nocach uwięzione lwy, budząc grozę i przerażenie w tchórzliwych mieszkańcach miasta. Ale zaledwie rozeszła się wieść, że król zamierza piękną niewinną dziewicę rzucić lwom na pożarcie, tłumy ludu pośpieszyły do amfiteatru, pragnąc się przyjrzeć tak zajmującemu widowisku.
Król Padella raczył zjawić się także i zasiadł w loży nawprost areny. Otaczali go najpierwsi dygnitarze dworu; po prawej ręce miał hrabiego Brodacza Pancernego, który raz po raz błyskał ku niemu złowrogo zębami. Padella, ponury, jak chmura gradowa, rzucał mu wściekłe spojrzenia, usłużni bowiem zausznicy nie omieszkali opowiedzieć mu historji niefortunnych oświadczyn hrabiego i obietnic, jakie czynił królewnie. Donieśli mu, że przysięgał osadzić ją na Krymtatarskim tronie, a jako podarunek ślubny ofiarowywał jej ścięty łeb Padelli. Nastrój więc, panujący w królewskiej loży, nie należał do bardzo pogodnych. Jedno uczucie było tylko wspólne obu okrutnikom: uczuciem tem było pragnienie zemsty nad biedną młodziutką królewną, która za chwilę miała stać się bohaterką ponurej tragedji na arenie amfiteatru.
Z zapartym oddechem patrzył tłum na królewnę, odzianą w białe giezło. Złote włosy, opadające miękką falą aż ku jej drobnym bosym nóżkom, były całą jej ozdobą. (Nóżki nie bolały jej, bo arena posypana była mączką ryżową!) Nie potrzebuję wam chyba mówić, że królewna była dziś piękniejsza, niż kiedykolwiek, i oczarowała nawet trabantów i dozorców dzikich zwierząt, którzy patrzyli na nią z uwielbieniem i gorzkiemi łzami płakali na myśl o czekającej ją śmierci.
Różyczka stała oparta o wielki kamień, wzniesiony po środku areny, i spokojnie czekała śmierci. Wszystkie loże opatrzone były grubemi kratami, bo wygłodzone lwy, karmione od trzech tygodni jedynie wodą i grzankami, ryczały straszliwie, kłapały zębami i toczyły pianę z rozwartych paszcz.
Na skinienie Padelli dozorcy otwarli klatkę, i dwie straszliwe, płowe, chude bestje wypadły z rykiem okropnym: wurrrorrr — wurrrrrrr — wurrrrrrr — wurrr i rzuciły się ku Różyczce. Ach, westchnijcie, drogie dzieci, na jej intencję, bo jeszcze sekunda — i już będzie po małej królewnie. Dreszcz grozy wstrząsnął całym amfiteatrem; nawet ponury Padella uczuł w okolicy serca coś niby drgnienie litości. Jeden tylko Brodacz Pancerny machnął rękami i ryczał: „Huzia! huzia! huź! huź! huź!” bo nie mógł darować Różyczce, że nie chciała zostać jego żoną.
Ale — o dziwo! o cudowne zrządzenie losu! Ledwie lwy dopadły Różyczki, zaczęły się do niej łasić, myrdać ogonami i omal że nie udusiły jej pieszczotami. Skomląc, lizały jej bose nożęta i mruczały z radości:
„Siostrzyczko, siostrzyczko najmilsza, czy pamiętasz swoich braciszków, lwiątka z ciemnego boru”.
Różyczka poznała lwy odrazu i, objąwszy białemi ramionami płowe kudłate ich karki, tuliła złotą główkę do ich sierści i całowała gorąco braci swoich mlecznych.
Król Padella oczom własnym nie wierzył, ale Brodacz Pancerny trząsł się z oburzenia.
— To drwiny! to oszustwo! — krzyczał, wymachując pięścią. — Wasza Królewska Mość błaznów dworskich kazała przebrać w lwie skóry i myśli, że się damy wystrychnąć na dudków. To nie są lwy, to błazeństwo!
— Dam ja ci błazeństwo! dam ja ci oszustwo! — ryknął Padella. — Hej, dozorcy! Hej, gwardziści moi! Związać mi tego panka i rzucić lwom na pożarcie! Albo nie — zostawić mu miecz, tarczę i pancerz, zobaczymy, czy da sobie ze lwami radę.
Brodacz Pancerny złożył lornetkę w futerał i jednym błyskiem strasznych oczu wstrzymał gwardzistów, gotowych już-już rzucić się na niego.
— Na Świętego Bramarbasa! — ryknął okropnym głosem — precz, kundle, ode mnie, bo jakem Brodacz Pancerny, poszatkuję was na kapustę! Wasza Królewska Mość sądzisz, że Brodacz Pancerny się boi? Kpię sobie ze stu tysięcy takich lwów! Zejdź ze mną na arenę, Padello, i wyprowadź jeszcze którego ze swoich błaznów. Ha! ha! nie śmiesz, Padello? Więc patrzcie, kto miał słuszność! — Silnem pchnięciem potężnej pięści otworzył żelazną kratę i skoczył w sam środek areny.
I w jednej chwili — w jednem okamgnieniu:
Wrrr — wrrr — wrrr — hau — hau — wrr —
Klapnęły strasznie lwie kły
I Brodacz Pancerny
został pożarty
cały — caluteńki
z pancerzem, hełmem, brodą —
i caput!
Już było po nim!
A król Padella wykrzyknął radośnie:
— No, pozbyłem się nareszcie tego bandyty. Skoro jednak lwy nie chcą pożreć tej białogłowy...
— Łaski! łaski! — zakrzyczał tłum.
— Żadnej łaski! — wrzasnął Padella. — Hej, trabanci, na arenę i roznieść ją na szablach! A gdyby lwy chciały jej bronić, wystrzelać je. Albo nie, wziąć ją żywcem i poddać torturom!
— Hańba! hańba! — ryczał tłum.
— Kto śmie tu wołać „hańba”? — krzyknął Padella, drżący z wściekłości (tyrani zwykle nie umieją panować nad swemi namiętnościami). — Pierwszego łotra, który jedno słowo piśnie, schwytać i cisnąć na arenę!
W cyrku zapanowała tak śmiertelna cisza, że wyraźnie słyszało się wściekłe sapanie monarchy. Nagle jednak tru-tu-tu-tu! — rozległ się dźwięk rogu; ram, bam, bam, ram, bam, bam, dzeń, dzeń, dzeń! — zadudniły ciężkie kopyta końskie, zadźwięczała żelazna zbroja, i u wejścia, wiodącego do cyrku, ukazał się rycerz na koniu, poprzedzony przez herolda.
Rycerz był w pełnej zbroi, przyłbicę miał podniesioną i niósł zatknięty na końcu lancy list.
— Kogo widzę! — wykrzyknął król. — Wszakżeż to poseł mego kuzyna króla Paflagońskiego, a wąsaty ten rycerz, jeśli mnie oczy nie mylą, to kapitan Zerwiłebski! Bliżej, bliżej, przyjaciele... Cóż słychać w Paflagonji, dzielny mój Zerwiłebski? Przestań już trąbić, heroldzie, bo jeśli tak dmiesz w róg swój, odkąd opuściłeś dwór paflagoński, musiało ci już dobrze zaschnąć gardło. Mówcie, czegobyście się napili: miodu czy wina?
— Zanim skorzystamy z zaproszenia Waszej Dostojności — rzekł dobitnie kapitan Zerwiłebski — musimy wypełnić zlecenie naszego Pana i Króla.
— Waszej Dostojności? — rzekł władca krymtatarski, marszcząc brew groźnie. — Zaiste, dziwnie brzmi ten tytuł. Śpiesznie wypełnijcie poselstwo wasze, heroldzie i kapitanie, bo niedługo starczy mi cierpliwości.
Kapitan Zerwiłebski skierował rumaka swego pod królewską lożę, zręcznie osadził go w miejscu i skinął na herolda. Rycerz zagrał na rogu, poczem przewiesił go przez ramię, wyjął z za kapelusza ćwiartkę papieru i zaczął:
— Słuchajcie! Słuchajcie! „My z Bożej łaski Lulejka I-y, król Paflagonji, Wielki Książę Kapadocji, Trapezuntu i Akrobatonji, obejmujemy w posiadanie z prawa i tytułu należący do nas tron królewski, nieprawnie w zdradziecki sposób zagarnięty przez naszego stryja Walorozę, nikczemnego uzurpatora, mianującego się królem Paflagonji, Walorozę...”
— Ach!... — zgrzytnął zębami.
— „...Jako też wzywamy Padellę zdrajcę, bezprawnie mianującego się królem Krymtatarji...”
Trudno opisać wściekłość króla.
— Dalej, heroldzie! — krzyknął nieustraszony Zerwiłebski.
„...by niezwłocznie wypuścił z więzienia i osadził na krymtatarskim tronie królewnę Różyczkę, córkę podstępnie zamordowanego króla Kalafiore, w przeciwnym bowiem razie my, Lulejka I-y, nazwiemy wyżej wymienionego Padellę złodziejem, zdrajcą, uzurpatorem, oszustem i tchórzem. Niniejszem wyzywamy go również, by zmierzył się z nami w pojedynku na pięście lub pistolety, miecze lub kije, by wyszedł przeciwko nam w pole, sam lub na czele wojska. Wyzwanie niniejsze podpisać pragniemy krwią jego, a przypieczętować jego życiem”.
— Niech żyje król Lulejka I-y — krzyknął kapitan Zerwiłebski.
— Skończyłeś?... — zapytał Padella, usiłując sztucznym spokojem pokryć miotającą nim wściekłość.
— Poselstwo naszego króla skończone — odparł kapitan Zerwiłebski. — Oto jest własnoręczny list Jego Królewskiej Mości oraz jego rękawica... Gdyby którykolwiek z rycerzy krymtatarskich miał cokolwiek pismu mego pana do zarzucenia, każdej chwili i każdego czasu mogę mu dać satysfakcję — to mówiąc, kapitan wyprostował się i powiódł wzrokiem dokoła. Ani jeden głos nie podniósł się w obronie Padelli.
— Jakież stanowisko zajął wobec pretensyj swego bratanka mój kuzyn i teść syna mego, drogi sercu naszemu król Walorozo?
— Stanowisko jeńca wojennego — odparł kapitan. — Stryj Jego Królewskiej Mości został strącony z tronu, który w zdradziecki sposób sobie przywłaszczył i czeka w więzieniu na wyrok Najjaśniejszego Pana, w towarzystwie ex-ministra Mrukiozy. Po bitwie pod Bombardarą...
— Po bitwie pod Bomb...? — zapytał Padella.
— Pod Bombardarą, gdzie król i pan mój byłby zapewne dokazał cudów waleczności, gdyby nie ta okoliczność, że cała armja byłego króla Walorozy przeszła pod jego komendę z wyjątkiem chorągwi księcia Bulby...
— Ha, poznaję mego syna! Bulbo mój nie hańbił swego rodu, nie został zdrajcą! — wykrzyknął wzruszony Padella.
— Książę Bulbo bowiem, dowiedziawszy się o wystąpieniu króla Lujejki, rzucił się z chorągwią swoją do ucieczki... Dopędziłem go jednak i oddałem go w ręce króla, jako jeńca i zakładnika.
Najjaśniejszy Pan polecił mi oznajmić Waszej Dostojności, że książę Bulbo będzie poddany najokrutniejszym torturom, jeśli bodaj jeden włos spadnie z głowy królewny Różyczki.
— Co? — ryknął Padella — tortury? — Wielkie mi rzeczy tortury! Tem gorzej dla Bulby. Mam dwudziestu takich synów, jak Bulbo i każdy w sam raz tak się nadaje na następcę tronu, jak i on! Bijcie go, męczcie, wydłubujcie mu oczy, wbijajcie go na pal, drzyjcie z niego żywcem pasy, wyrywajcie mu zęby jeden po drugim. Droższym nad źrenicę oka mego jest mi mój syn pierworodny, ale droższą jeszcze jest mi zemsta! Hej, siepacze! Hej, oprawcy! katy! Rozpalić ogień i mieć szczypce w pogotowiu. Kocioł napełnić wrzącym ołowiem! Nuże, bierzcie się do tej dzierlatki!...