[15]
PIERWSZY ŚNIEG
Feliksowi Babińskiemu
Dnia widność zmierzch przedwcześnie splamił,
Chmur kopeć na gładziźnie szkła,
Zniewyraźniało nad polami,
I zgóry spływa rzadka mgła.
I jakby deszczu mak się sypał,
Drobnoziarnisty szary mak —
Drżą na widocznych z okna lipach
Strzępy zmarłego lata flag.
I oto nagle — czyż złudzenie?
Sfruwa z wysoka cały rój
Białych płateczków wprost na ziemię...
Cóż to takiego — Boże mój?!
Patrzcie-no, coraz gęściej prószy,
Pobiela drodze garby grud —
Hej, dziwnie prosto jest mi w duszy,
Spoglądam z okna niby w cud — —
Wzruszenie drżeniem mnie przenika,
Śmieję się, nie wiem czemu, rad — —
Wszak dziś piętnasty października,
Tak wcześnie, myślę, a już spadł...
[16]
I cieszę się, jak w raju Adam —
Ach, jakiż śmieszny ze mnie człek! —
I sam do siebie głośno gadam:
„To śnieg! Jak Boga kocham: śnieg!...“
15. X — 1925 r.