[4]STANISŁAW CIESIELCZUK
WARSZAWA
1928
[6]
Tutaj jest moja chata: cztery bielone ściany
I dwa niewielkie okna... Tutaj jest moja chata...
A tam zaczarowany, i znany i nieznany,
I wciąż inaczej nowy rozciąga się krąg świata.
Tu noc mnie ciszą wita i miękkość snu podkłada
Pod rozmarzoną głowę... Tu noc mnie ciszą wita...
A tam, gdy tylko zgaśnie ostatnia gwiazda blada,
Wzywa mnie chwila nowa i jeszcze nieprzeżyta.
I tak mi się rozdziela to wielce proste życie,
I tak się snuje naprzód nieuchwytnemi dniami —
I jakbym wszystko wiedział, wiedzący to w zachwycie:
Że chata ma jest tutaj, a świat — za jej oknami.
[7]
KALINY
Z uciszonego sadu cienistej gęstwiny,
Za płot przechylające swych jagód nawiesie,
Rozśmiały się do słońca dwie obok kaliny,
Co wszystko wkoło widzą, nie wiedząc, jak zwie się.
I chłoną świat, i ciepłem dnia sycą się chciwie,
I czerwienią się mienią w promiennej kurzawie,
I patrzą w zapłonieniu, zachwycie, zadziwie,
Jakby świat po raz pierwszy zoczyły na jawie.
[8]
KSIĘŻYC
Dzisiaj przyszedł Księżyc do mej chaty.
Przez gałęzie drzew przedarł się z mocą,
Porozbudzał wszystkie senne kwiaty
I zadzwonił w me okno północą.
Drzwi naścieżaj otwarłem gościowi,
Przywitałem go najcichszem słowem —
A za oknem od gwiazd się aż mrowi,
Każda wciska swoją srebrną głowę.
I otwarłem mu swej duszy ciemnię,
Wgarnąłem go garściami obiema —
I przepłynął uśmiechem przeze mnie —
I uśmiechem znikł — i już go niema...
[9]
MALARZ NIEBA O WSCHODZIE
Stanisławowi Autuchiewiczowi
Na blado-lazurowem chłodnem nieba płótnie
Rozpuszcza, niewidzialny, z ukrytego pendzla
Karminowe rumieńce dowolnie, rozrzutnie —
I naświetla się niemi każda mgiełki frędzla.
Dodaje trochę złota, wszywa jego nici,
Fantastyczny ornament tworzy w krótką chwilę,
Wprawnie ciepłą purpurą ogromne tło syci
I nurza je, i kąpie w jasnym drżącym pyle.
Potem kolory łączy, miesza i zespala,
Rozgrzewa, miota całą ich gamę rozmyślnie,
Aż, mając stop kosztowny, mieniący się zdala,
Na to pyszne bogactwo pomysł słońca ciśnie!
Pejzaż drga życiem samem — jak ono się zmienia,
Tchnąc mądrością odwieczną, która jest bez zmiany...
Ach, najlepszą znasz sztukę, co nie ma imienia,
Ty, cudowny, genjalny malarzu nieznany!
[10]
JESTEM SOBIE CHŁOPEM
Iść ścieżką wśród żyta, chwytać w palce kłosy grube,
Pochłaniać nozdrzami chlebny zapach świeży,
Słuchać szumu wiatru, który zbóż potrząsa czubem,
I suchego jego szeptu, co wśród pól się szerzy...
W sercu wówczas radość, wielka radość wzbiera,
Śmiać chce się i śpiewać — i śpiewać wesoło.
Niski jęczmień długie wąsy do góry zadziera,
Różowieją miodne gryki na uciechę pszczołom...
W jednostajny kłosów chrzęst rozgwarów bez liku
Muchy, bąki i ukryte przepiórki wplatają,
Rozsypuje się jak piasek syk polnych koników —
A myśli me jak skowronki fruwają, bujają...
Choć się nałykałem z książek kłamstwa wiele,
Czuję tu, że jestem sobie chłopem prostym,
Pozłaziły ze mnie politury i pokosty —
Kocham ziemię czarną i surową zieleń.
[11]
Kocham pól obszary, w zbóż porosłe grzywy,
Wzgórza i rozdoły, pylnych dróg dywany.
Tak rozkosznie stąpać boso po ziemi rozgrzanej,
Kiedy jest się zdrową, jarą młodością szczęśliwym!
[12]
PRZY KOŃCU LATA
Nim fale zbóż dorosłych
Czas rozpędzony zetnie,
Nim pod błysk sierpów ostrych
Dni się położą letnie —
Zobacz się jeszcze z polami,
Zobacz się ze zbożami
I z szumiącemi, leśnemi
Drzewami — wieczorami...
Posłuchaj zbłękitnionych,
Najcichszych nocy tonów —
I wszystko to zapamiętaj,
I z ziemią o wszystkiem pomów...
[13]
KROPLE
Wszechświat ma zawsze serca kształt —
A my, jak małe krople krwi,
Krążymy, roznosimy żar
Żyłami nocy albo dni.
I tak płyniemy poprzez czas
W ogromnem życiu drobnem życiem —
Zabija nas i stwarza nas
Potężne tego serca bicie.
[14]
LINJA PROSTA
Z punktu, co był początkiem, jako promień śmigła,
Raz kiedyś wybłysnąwszy, już wciąż naprzód leci,
Przekłuwa czas i przestrzeń, niby cienka igła,
Aż ginie wydłużona w mgle przyszłych stuleci.
Ale jak jej początku, tak końca nie znamy,
Może z wszechmocnej Boga wymyka się dłoni,
Śpiesząc w nieskończoności zatrzaśnięte bramy?
A życie, płynąc różnie, zawsze płynie po niej...
[15]
PIERWSZY ŚNIEG
Feliksowi Babińskiemu
Dnia widność zmierzch przedwcześnie splamił,
Chmur kopeć na gładziźnie szkła,
Zniewyraźniało nad polami,
I zgóry spływa rzadka mgła.
I jakby deszczu mak się sypał,
Drobnoziarnisty szary mak —
Drżą na widocznych z okna lipach
Strzępy zmarłego lata flag.
I oto nagle — czyż złudzenie?
Sfruwa z wysoka cały rój
Białych płateczków wprost na ziemię...
Cóż to takiego — Boże mój?!
Patrzcie-no, coraz gęściej prószy,
Pobiela drodze garby grud —
Hej, dziwnie prosto jest mi w duszy,
Spoglądam z okna niby w cud — —
Wzruszenie drżeniem mnie przenika,
Śmieję się, nie wiem czemu, rad — —
Wszak dziś piętnasty października,
Tak wcześnie, myślę, a już spadł...
[16]
I cieszę się, jak w raju Adam —
Ach, jakiż śmieszny ze mnie człek! —
I sam do siebie głośno gadam:
„To śnieg! Jak Boga kocham: śnieg!...“
15. X — 1925 r.
[17]
WIGILJA
Pod serwetą wonna warstwa siana,
Na serwecie opłatków książeczka —
Znów cię widzę, chałupo kochana,
Chłopska chato, znana mi od dziecka.
Ze stodoły weź, ojcze, snop żyta
I tu w kącie, jak co roku, postaw.
Niech zadzwoni, niech do nas zawita
Święta Wilja, po dawnemu prosta.
Gwiazdy same podejdą do proga,
O dzieciństwie śnieg kolędę zanuci! —
Powróciłem, matko moja droga,
Jeszcze nieraz odejdę, by wrócić.
Jak za przeszłych wigilijnych wieczorów,
Znów dziś Chrystus rodzi się w stajence,
Ojcze, matko! całuję z pokorą
Wasze szorstkie, twarde, chłopskie ręce.
[18]
BIEL
Zaprószyło, zasypało,
Lśniącym puchem świat zasłało —
Plusz puszysty i srebrzysty —
Będzie cicho, będzie biało...
Patrzę wkoło, oczy mrużę,
Cicho... głosy w duszy gasną...
Śnieg pokrywa sad, podwórze —
Będzie biało, będzie jasno...
Na zawianą patrzę drogę
I przysłaniam oczy ręką —
I już więcej nic nie mogę...
Będzie jasno, będzie miękko...
[19]
SIWY GNOM
Chodzi sobie w luty ziąb
Poprzed każdy wiejski dom,
Niewidzialny, tajemniczy
Śnieżnych światów budowniczy,
Malarz zimy: siwy gnom.
Nie zdradzi go śniegu skrzyp —
Idzie wolno i u szyb
Palcem chudym, niby patyk,
Rysuje przepiękne kwiaty,
Liście dębów, klonów, lip...
Któż usłyszy jego chód?
Któż go widział, twórcę złud?
Śpi w przydrożnym, niskim krzewie,
Gdy się zmęczy, — ale nie wie,
Co to znaczy chłód i głód...
Wciąż coś tworzy siwy gnom
Na spłynięcie smutku łzom,
Wciąż buduje i maluje,
Z wiatrem gwiżdże, pośpiewuje
Na pociechę wszystkim snom!
[20]
GOSPODARZ
Miły nieba gospodarzu, Boże,
Co porabiasz tam w zimowej porze?
Młócisz zboże, niby chłop, cepami
I w świat siejesz białemi plewami?
A gdy mroźny wicher, groźnie śpiewa,
W chmur kożuchy ciepło się odziewasz?
Grzejesz ręce przy słońca kominku,
Ręce święte od świętych uczynków?
Miły nieba gospodarzu, Boże,
Co porabiasz tam w zimowej porze?
[21]
OKNO
Jak przez pryzmatu grube krystaliczne szkło,
Łamały się promienie w iskrzące kolory.
Rzucone na rozpięte za szybami tło,
Przesuwały się złudne ranki, dni, wieczory.
Bawiłem się prześlicznie w swoim domku sam,
Aż wreszcie zagrzmiał we mnie głos od pragnień krwawy:
Twe oczy się wpatrują tylko w piękny kłam,
Czas nadszedł, byś przewidział — dosyć tej zabawy!
Trzasnę w szyby, zaskomli szklany jęk jak pies,
Otworzy się naoścież okno, niby furta —
Wyskoczę w zmierzch od chłodnej rosy wilgny łez,
By wykąpać się w świeżych, rzeźwych prawdy nurtach!
[22]
OGIEŃ
Drżeń srebrnych, złotych jarzeń migot —
Rozgrzany, rozpławiony błękit —
Języków płomienistych dygot —
Warg rozżarzonych dotyk miękki —
Olśnienie w błyskawicy nerwie —
Gorączka wielkich snów szaleńca —
Płonących róż ziskrzona czerwień —
Miłosne dreszcze, krwawe tony —
Żywiołu baśń o słońc poczęciach —
Istnienie w przemijaniu wieczne! — —
— O, dajcie wargom mym spragnionym
Krwi z ognia, z ognia — krwi serdecznej!
[23]
ZNOWU WIOSNA
Znowu wiosna świeżo jak wiśnia zakwitnie,
Młodziutka dziewczyna w bielutkiej sukience,
Oczy będę pieścił runem runi żytniej,
Którą biegle rozczesują ciepłych wiatrów ręce.
Uśmiechem się czułym z ziemią porozumiem,
Będę lasów słuchał, polom będę śpiewał,
A w pachnącym zmierzchu, cichnącym poszumem
Przywołany, wycałuję wszystkie w sadzie drzewa
Wezmę liści zieleń radosną i młodą,
Kwiaty dni pogodnych, dni słoneczne kwiaty,
Położę je w sercu, by, rozkute z chłodu,
Wystrzeliło tryumfalnie miłości szkarłatem.
[24]
PYTANIE
Oczy twoje w uśmiechu lśnią się, jarzą i płoną,
Płatki warg twych stulone kwitną żywą czerwienią,
Kto cię kochał już przedtem, kto cię tulił w pragnieniu,
Kto już palce w twych włosów nurzał bujność zgęstwioną?
Masz twarzyczkę dziecięcą; gdy radośnie się śmiejesz,
Jesteś taką serdeczną, taką śliczną dziewczyną!
Komuż w oczy z twych oczu wierna miłość powieje,
Kto z ust twoich pić będzie słodycz mocną jak wino?
[25]
SŁONECZNY WIKT
Skoro po nocy słońce wstanie
W humorze, zwykłym obyczajem
Drzewom i krzewom na śniadanie
Jeść swe promienie smaczne daje.
W samo południe zaś z wysoka,
Wiedząc, że to obiadu pora,
Zsyła gorący blasku pokarm
I rusza dalej — niebo orać.
A już wieczorem po robocie
Częstuje resztą wiktuałów:
Złote uśmiechy, jak łakocie,
Sypie, skrywając się pomału.
Dziś chmur je zasłoniły zwały,
I nic nie dało na kolację —
Dlatego pewnie sposępniały
W ogrodzie wiśnie, bzy, akacje...
[26]
POLNA NOC
Świeży zapach skoszonych koniczyn
Ciepłym pyłem owiewa twarz.
Wyciął niebu kolisty policzek
Łobuz-księżyc, złotawy łgarz.
Cisza serce spokojem mi leczy,
Zboża — stojąc bez ruchu — śpią...
Niewidzialny potwór śródpowietrzny
W błękit mrowie swych oczu wpiął.
Nie, a może to w olbrzymiem niebie
Czuwa wilków zbawionych rój?
Śliczne ślepia zielonawo-srebrnie
Błogosławią milczenie pól...
Wszyscy, wszyscy będziemy zbawieni —
Ludzie, trawy, zwierzęta — sny!
Popłyniemy w niebieskiej przestrzeni
W dni bez końca, w cudowne dni...
Popatrz, popatrz — jak w przeczysty błękit
Smagnął bielą świetlisty bat!
Czy to człowiek odchodzi na wieki,
Czy też komar — czy może świat?
[27]
Cicho, cicho — w głowie tak dziwnie,
Jakby wieczność szemrała w niej.
Słodki, słodki sen koniczynie...
Zlepia oczy gwiaździsty klej...
[28]
KNUT HAMSUN
Srogie, srogie jest życie — lecz życie jest piękne.
Jest szczere złoto w sercu — jest miedź w głębi ziemi.
Na środku leśnej drogi wzruszony uklęknę
I pocałuję drogę ustami ciepłemi.
Jest miłość, wietrzyk płochy, zwiewny kaprys chwili.
Lecz jest i miłość trwała — jest i miłość taka.
Porucznik Glahn nad Ewą nieżywą się schyli,
I serce mu jak struna zacznie w piersi płakać.
Jeśli wiedzieć chcesz, czemu wszystko tak wypadło,
Spytaj pyłu na drodze, spytaj gwiazd na niebie.
Przyjacielu, chodź, wyjmę z kieszeni zwierciadło,
Słońcem na twarz ci chlusnę — i oświecę ciebie.
[29]
KILOFY
Trzaskają w skałę mocy szałem,
Raz wraz fontanna iskier tryska
Nad wizje, pięknem rozgorzałe,
Świetniej żelazny kilof błyska!
Do trudów wielkich zaprawieni,
Z głazami biorą się za bary.
W sercach im Jutro się płomieni,
A w żyłach krew tężyzny jarej.
Zęby kilofów łamią ścianę,
Która stanęła wpoprzek drogi.
Raz wraz ułomki oderwane
Z łoskotem sypią się pod nogi.
Kują zawzięcie, kują społem
Potężne młoty i oskardy.
Pręży ramiona huf wesoły
Twardej i hardej awangardy.
W iskrach krzesanych z nagiej skały
Widzą zwycięstwa złotą łunę —
I nie ustają w pracy śmiałej,
I w przyszłość wybijają tunel.
Uderzeń muzyka podniosła
Grzmi, że już rodzi się coś w krzyku.
O, Sprawiedliwy, pobłogosław
Mozołom swoich robotników!
[30]
MŁODOŚCI PIERWSZY MAJ
Nasze dusze — świeże, zielone,
Jak młode liście drzew.
Nasze serca — miłością czerwone,
Jak z żył wypruta krew.
Młodością nasze oczy płoną,
W ciałach — młodości soki.
Kroczym gromadą zjednoczoną,
Wbijając w ziemię kroki.
Rośnie wspaniale nasz spory zastęp,
Co rok — to więcej nas!
Ciągniemy szumem nad wsią i miastem —
My — młody, żywy las!
W czerwień sztandarów — prawdy zieleń!
W zwycięstwo mamy iść!
A dziś wesele, wielkie wesele,
Radosne święto dziś!
Pachnący dzień niebiosa wymył,
W wiośnie się kąpie dal —
Młodością świetni, dziś święcimy
Młodości pierwszy maj!
[31]
ZWIASTOWANIE
Dosyć już nudnych krzyków, wymyślnych frazesów,
Których hałas jarmarczny prawdę nam zagłusza!
Dosyć humbugu, reklam, kłamstwa i business’u —
Znowu, znowu potężnie odezwie się DUSZA!
Znowu czyste lazury jaśnieć zaczynają
Zza czarnych, brudnych chmurzysk zasłony plugawej.
Błękit w oczy nam zajrzy fijołkami maju,
I otworzymy wrota do wiosny, do sławy!
Spłynie żywe natchnienie, jak ogień niebieski,
I duch się w niem oczyści, rozrośnie, rozpali:
Nie wstrzymają go kraty, ani przegród deski,
On łaknie lotu pełni, swobody, oddali!
W serca, chytrze dławione, sznurami związane,
Żywioł buntu się wciska i wzburza w nich krew —
Zerwą sznury, i miłość będzie świata panem,
I zagrzmi wolny, pięknem tryskający śpiew!!
[33]Odbito w ilości 400 egzemplarzy nakładem Akad. Koła
Hrubieszowian w drukarni Sejmiku Hrubieszowskiego.
|