[190]
Pożegnanie Syberii
Bywaj zdrów, kraju narcyzów i cedrów,
Kraju uroczysk brzozowych, gdzie głuszce
Tokują, dzierzby niosą się i wieczny
Szelest zwierzyny jest jak szelest krwi.
Odjeżdżam, bywaj zdrów, bywaj mi zdrowy,
O kraju rybnych rzek i grzybnych lasów,
Kraju owsiany, pszenny i pasieczny,
Rozfalowany prądem suchowiejów,
Bezmierny! Bowiem tu kręgi przestrzeni
Ścielą się, za horyzontem horyzont,
Niby zżęte zagony, dalej i dalej.
Tu, po śnieżystej pustce dudniąc kroczą
Słupy zorzy polarnej. Bicie serca
Przytłum: usłyszysz, jak północny biegun
Skrzypiąc obraca się na swojej osi
Przy promienistym rozpękaniu lodów.
I nagle słońce spojrzy ludzkim okiem,
Sczernieje stare srebro zimy,
Kroplami zawiruje wiatrów róża,
I lato rozprzestrzeni się jak wybuch
Zieleni, ognia, zapachu i wzrostu
Po ziemi suchej, silnej i sprężystej.
Podobnie i twój lud, gwałtowny, prosty,
Jakby łamany z czarnego krzemienia,
A czasem ciężki niby węgla bryła,
[191]
A czasem lśniący niby okruch złota,
A czasem jako diament przezroczysty,
Jako łza szczery, świeży jako rosa,
Cierpki a jędrny, twardy i odporny,
Jako ta sławna północna jabłonka,
Co się na zimę ubiera w futerko
Szronu, i jabłka rodzi kryształowe.
Widziałem chłopca: biegł z ogrzanej chaty
Na iskrzące się od mrozu powietrze.
Z roześmianą i gorejącą twarzą,
W koszuli śmiało rozpiętej na piersi,
I gonił w śniegu zadyszaną, w pąsach
Dziewczynę — mak zimowy, perlę zdrowia.
Widziałem starca: stuletnim ramieniem
Podźwigał cedry, był to dobry cieśla,
I pracował za trzech, i klął za czterech,
Pił za dziewięciu, bajał za dziesięciu,
I prawnukom dłoń do strzelby sposobił.
Widziałem kopalń przepaście — tam człowiek.
Parą stwardniałych rąk wczepiony w skałę,
Wznosił nad sobą zamki z antracytu.
I piekła fabryk o murach spękanych
Od ognia — także widziałem. Pociski
Lśniły się stosem szlifowanych ampuł,
Nabitych gniewem, miłością, wysiłkiem,
Znojem, pogardą głodu i zmęczenia,
Mocą i męką, i dumą, i śmiercią.
Sybirze! Bywaj zdrów! Twój lud, przyrodę
Nauczyłem się cenić — i odjeżdżam
Nie bez robaka w sercu, nie bez tego,
Że nie raz w tajni zatęsknię po tobie.
Jadę i chwiejny zielony widnokrąg
Zarzuca na mnie coraz dalsze pętle,
[192]
I naprzód wiedzie, a wstrzymuje niby.
Jadę — i nagle w całym majestacie
Objawia mi się potęga tej ziemi,
Jej nieprzebrana, życiodajna głębia,
Gdzie ongi ciszę śniegowego stepu
Rozcinał poświst pędzącej kibitki.
I z traktów, letnią czesanych zawieją,
Kłębami pylił jękliwy dzwon kajdan,
Tam dzisiaj fabryki wrą, dudnią huty:
Ciężko-ładowne rudą i surowcem
Dymią pociągi na wschód, a na zachód —
Przęsłami, ryżem, dynamitem, solą.
Karabinami, artylerią, cukrem,
Jaszczami amunicji, szkłem, kauczukiem.
Jęczmieniem, rybą, bombami i ludźmi.
I olbrzym wojny, gdy poczuje odpływ
Gęstych w ramieniu muskularnym soków,
I słony smak zmęczenia na języku,
I senność, której nie podobna przemóc —
Natenczas olbrzym na wschód się ogląda,
Ku źródłu wiecznych sił — i nakarmiony
Szeroką piersią skośnookiej Azji,
Nogi obmywszy w błękitnym Irtyszu,
Znów zrywa się do boju — i wspaniałym
Podrzutem karku strąca napastnika
I ciska nim o kamienistą glebę.
Mnie tu gościna była: dach nad głową,
Czerstwy kęs chleba, szorstki uścisk dłoni,
Koleżeństwo w robocie. Ja tej ziemi
Zawdzięczam odnowienie. Jej radosny
Krok mój zawdzięczam. Kiedym upadł na nią,
Upokorzony u dumie bojownika,
Rażony pierwszym uderzeniem wojny,
[193]
Ranny — myślałem, że na wylot w czoło,
Ale nie, tylko w serce — wtenczas ona
Wodami swymi przemyła źrenice,
Solami swymi przesyciła kości,
Natarła mięśnie jodłowym igliwiem.
Związała supły siły, groźnym tchem
Spaliła resztki zawiłych wykwintów,
I wróciła mi postawę żołnierza,
Zdolnego śmierci zaprzeczyć, i w polu
Wydawać oraz wypełniać rozkazy.
W śnieżystej szubie, rozwianej na wichrze,
Kosmata czubem tajg, z węgłowej głębi
Połyskująca groźnym, czarnym okiem,
Wymachująca maczugą Uralu,
Żegnaj, Syberio! Żegnaj, wojownico!
Ty na lodowych falach oceanu,
Jako na siwym i spienionym koniu,
Kołyszesz się, a twoich stóp strzemiona
Nagrzewa zwrotnik — o, sprężona cała
Do skoku poprzez rumowiska czasu,
Poprzez ostatnie spiętrzenia historii!
My odjeżdżamy walczyć o swobodę
Kraju mniejszego niż ty. W obóz wroga
Wniesiemy panikę samym imieniem
„Syberia“. W serca znękanego ludu
Wsączymy żar otuchy samą nazwą
„Polska“ — i dotąd tak sobie przeciwne,
Wyłączające się wzajem, szczerzące
Ku sobie zęby, dwa nieprzejednane
Słowa — złączą się w jeden akord siły,
Akord radości, woli i zwycięstwa:
„Polska, Syberia, Syberia i Polska“.
Eszelon Syberia — Dywizja, maj 1943 r.
|