<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pod włoskiem niebem
Podtytuł Fantazja
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Amor, ch'al cor gentil rato s'apprende,
Prese costui della bella persona,
Che mi fu tolta, e'l modo ancor m'offende.
Amor, ch'a null'amato amar perdona,
Mi prese del costui piacer sì forte,
Che, come vedi ancor non m'abandona.
Amor condusse noi ad una morte:

— Tak szedłem z pierwszego okręgu w drugi, mniej miejsca zajmujący ale więcej boleści, boleści co jęk wyciska. — Tu Minos zasiadł straszliwy, gromiący; on u wnijścia bada winę: sądzi i potępia przepasaniem. — Tak mówię, bo gdy dusza przeklęta przed oblicze jego przybywa, cała się przed nim spowiada; a ten rozeznawca grzechu — widzi na jakie miejsce zasługuje w piekle, i tylekroć przepasuje się ogonem, ile stopni w głąb piekieł znijść ma dusza. — Tłum zawsze przed nim, przychodzą, każda z kolei przed sąd, mówią, słuchają i lecą strącone.
— O ty, co przybywasz w boleści gościnę, — rzekł do mnie Minos ujrzawszy, zawieszając uroczyste sądy swoje. — Patrz jako wchodzisz, i w co ufasz, niech cię szerokość wnijścia nie uwodzi. — A przewodnik mój do niego rzecze: — Czego nań wołasz? — Nie broń mu jego fatalnej podróży; tego chcą tam, gdzie mogą co chcą, nie pytaj o więcej. — Tu poczną się bolesne jęki; przybyłem, kędy wielkie płacze w uszy mi uderzą. — Dościgłem miejsca niemych ciemności, miejsca wrzącego jak morze burzliwe, gdy niem przeciwne wiatry miotają. — Wicher piekielny, co chwili nie spocznie, porywa duchy w swym pędzie, i dręczy je miotając niemi, uderzając je o siebie — gdy staną nad brzegiem urwiska; wznoszą się krzyki, łkania i jęki, bluźnią naówczas moc Bożą. — Dowiedziałem się, że męczarnią tą karani są grzeszni ciałem, których rozum uległ chuci. — I jak ptaszęta unoszą się na skrzydłach kupami licznemi i spiesznemi, w czasie zimy i burzy, tak pęd ten unosi złe duchy. — Ztąd, z owąd, z góry, z dołu, wir niemi rzuca, i żadna sił im nie doda nadzieja; ani końca męczarni, ni nawet spoczynku. — I jak żurawie lecą nucąc pieśń swoją, długiemi pasy zwijając w powietrzu; tak lecące widziałem duchy w jękach. — Duchy niesione pędem wichru. I rzekłem: — Mistrzu, jakiemi to duchy burza tak miota?
— Pierwsza z tych dusz, o których chcesz wieści, rzekł do mnie, panowała nad mnogiemi języki. A tak ją złamała rozpusta, że prawem dozwoliła wszelkiej rozkoszy, aby uniewinnić siebie. — To Semiramis; o której czytamy, że nastąpiła po Ninusie, a była mu żoną: panowała nad ziemią, którą Soldan trzyma. — Drugą jest samobójczyni z miłości, która złamała przysięgę złożoną popiołom Sichea; po niej rozpustna Kleopatra. — Ujrzałem Helenę, dla której tyle lat upłynęło nieszczęśliwych, ujrzałem wielkiego Achilla, który padł w miłosnej walce. — Ujrzałem Parysa, Tristana, a potem wskazał mi więcej tysiąca duchów, i powiedział imiona tych, których miłość wygnała z naszego świata. — A gdy mi przewodnik mój nazwał wszystkie kobiety starożytnego świata i mężów, litość mnie ucisnęła, stanąłem jak przybity. — I począłem: Poeto! życzyłbym mówić z temi dwoma duchy, które razem lecą, a tak lekko zdają się unosić z wiatrami. — A on do mnie: — Zobaczysz, gdy się do nas przybliżą, naówczas wezwiesz ich przez tę miłość, która ich unosi, a zbliżą się ku nam. — Jak tylko wicher ku nam ich przypędził, podniosłem głos: — O dusze strapione, przyjdźcie pomówić z nami, jeźli wam tego nic nie broni. — Jak dwa gołębię, które żądza woła, z otwartemi skrzydły lecą spokojnie do słodkiego gniazdka, przerzynając powietrze, niesione jedną myślą. — Tak te dwie dusze wysunęły się z tłumu gdzie była Dido, i dążyły ku nam przez zarażone powietrze, przyjaznem wezwaniem pociągnione. — Istoto wdzięczna i łagodna, która odwiedzasz nas w tych ciemnościach, nas, cośmy świat krwią naszą zarumienili. — Gdyby król świata był dla nas łaskawszy, modlilibyśmy się do niego o spokojność dla ciebie: za litość twoją nad nieszczęściem naszem. — Mów coś chciał nam powiedzieć, powiedz co od nas chcesz słyszeć; będziemy słuchać, opowiadać będziem, póki wiatr jak teraz wytrwa uciszony. — Leży ta ziemia, która mnie zrodziła, nad brzegiem morza, kędy Po upływa, przed goniącemi uciekając rzeki. — Miłość, co szybko szlachetne serca porywa, miłość odjęła towarzysza mego, ku ciału temu, które mi wydarto, dziś mi jeszcze bolesną śmiercią. — Miłość, co kochanemu nie kochać zabrania, tak mnie upoiła szczęściem kochanka, że jak widzisz, trwa dotąd jeszcze. — Miłość ku wspólnej powiodła nas śmierci, Kaina piekło czeka zbójcę naszego. — Takie były ich słowa. — Gdym wysłuchał duchów cierpiących, spuściłem oczy i pótym trzymał je spuszczone, aż mnie poeta spytał: — O czem myślisz?
Zebrawszy się na odpowiedź, zawołałem:
— Niestety, przez ile marzeń słodkich, przez ile żądzy przeszli do tego nieszczęsnego końca! — Potem obróciłem się ku nim, ozwałem i rzekłem: Francesca! twoje męczeństwo do łez we mnie smutek i litość porusza. — Lecz powiedz, w czasach słodkich westchnień, jak, kiedy, miłość poznaliście swoję i pragnienie nie objawione? — A ona do mnie: — O nie ma większej boleści, jak wspomnieć na szczęśliwe czasy w cierpieniu; mistrz twój wie o tem. — Chcesz wiedzieć koniecznie o początku naszej miłości, ja ci powiem; lecz mowa moja będzie w pół łzami, w pół słowy. — Czytaliśmy dnia jednego dla rozrywki, jak miłość ogarnęła Lancilotta, byliśmy sami, nie lękali niczego. — Kilka kroć czytając, oczy się nasze spotkały, zarumieniły twarze, ostatnie wyrazy nas zgubiły. — Gdyśmy przeczytali jak czuły kochanek pocałunek złożył na ustach uśmiechem otwartych, wielbionych; ten, od którego nic mnie nie rozdzieli. — Cały drżący dotknął ust moich — książka i ten co ją napisał, stali się dla nas Galeottem. — I dnia tego jużeśmy nie czytali więcej. — Gdy jeden z duchów tak mówił, drugi płakał tak gorzko, żem z litości nad nim osłabł, jak skonania bliski. — I padłem jak trup upada — — —




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.