Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie/Charko Makohonik
←Urocze oczy | Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie 138. Charko Makohonik Lucjan Siemieński |
Zaklęte wesele→ |
Był na Zaporożu młody Kozak, co się nazywał Charko, syn także Kozaka nazwiskiem Makohona. Charko znany był między swymi z odwagi, a po futorach zamieszkanych od kozaczych żon i rodzin, z urody, znajomości rozlicznych pieśni; i w futorach właśnie, gdzie były młode kozaczki i dziewczęta, Charko był zawsze upragnionym gościem; lecz między niémi była jedna najurodziwsza czarnobrewa, którą kochał Charko i był także kochany całém sercem młodéj ukraińskiéj dziewicy; a na Ukrainie, jak powiadają starzy ludzie, co to byli i w Krymie i w Rzymie i w babińsich karczmach, co się napatrzyli różnych rzeczy na białym świecie, nie tak kochają się młode dziewczęta, jak w Polsce, albo w Moskwie; to, co tam udają za kochanie, to w Ukrainie niebyłoby małém przywiązaniem, i tak być musi, gdyż serca ukraińskich dziewic niekochają nikogo ani dla złota, ani dla niczego, tylko dla saméj potrzeby kochać i być kochaną; otóż tedy takiém kochaniem Charko był lubiony; ale Charko był kozak regestrowy i nie zawsze mógł robić co chciał; rzadko więc bywał u swojéj kochanki, lecz wtenczas kiedy bywał, był z radością przyjmowany od niéj i jéj matki; najbielsze kołacze, najtłuściejsze knysze, piérogi i pieczone kury zastawiano przed niego, a on podjadłszy i podpiwszy, śpiewał swéj lubéj rozmaite pieśni, lub wycinał z nią raźne hołubce. Tak było długo, gdy raz w późnéj godzinie Charko przyjechał do swéj miłéj, przywiązał konia do płotu, a sam wszedł do izby; był czegoś niewesoły; darmo go po dawnemu przyjmowano, jadł i pił, lecz był niewesoły; — darmo kochanka go przyjmowała wejrzeniem, darzyła go słodkim uśmiechem i białą dłoń zostawiała na długo w szorstkiém jego ręku, on na to wszystko okazywał współczucie, lecz był jeszcze nieweselszy; — nakoniec blisko północy powstał z za stołu i żegnając swą lubą powiedział: że nie prędko wróci, gdyż pójdzie z kozakami na wojnę. Dziewcze wieść tę przyjęło z uśmiechem, nie bez wzruszenia jednak; prosiła go, aby jéj z wojny poprzywoził dary i aby o niéj niezapominał; wszystkie te prośby kochanki przyrzekał Charko spełnić i powątpiewanie z jéj strony rozpędził taką przysięgą: Szczob ja sim lit wowkułakom stawsia, koły myszlu tobi zdradu. Powiadają, że gdy to wymówił, ktoś się pod oknem chaty roześmiał; była to wiédma czyli satana i koń Charka od niéj nastraszony zarżał. W kilka dni potém Charko już był na wojnie. Nadchodziła jesień; Zaporożcy wrócili z wyprawy; lecz Charko z nimi niewrócił i gdzie się podział, nikt o nim niewiedział. Zasmucona dziewica daremnie rozpytywała powracających z wyprawy kozaków. Płakała dnie i noce, lecz daremnie płakała. Oczy wypatrzyła po dróżynach i ścieszkach wijących się po dolinie i pagórkach futorowi przyległych. Charka niebyło, niewracał; przeszły jesień, zima, wiosna i lato, i znów jesień, zima, wiosna i lato, a o Charku ani wieści. W tém dziewcze dowiaduje się, że w sąsiednim futorze jest wróżka, od niéj więc postanowiła dowiedzieć się o losie swego miłego. Jakoż pewnego razu o świcie, gdy matka jeszcze spała, pobiegła do wróżki, zaniosła podarek i powiedziała: Powiedz mi wróżko, czy kozak Charko, brat mój, żyje jeszcze? a jeśli żyje, czemu niewraca? — Wróżka rzuciła fasolę na sito, rozgarnęła na kupki, brała potém z każdéj z nich po jednej fasolce, potém znowu mięszała, znowu dzieliła, znowu zbierała i tak, aż do trzech razy, potém rzekła: Charko kozak tobie ani brat, ani swat, a tylko twój kochanek. On żyje w dalekiéj ztąd krainie, przestań go kochać, bo on o tobie zapomniał przy białolicéj Laszce. Dziewczyna na te słowa ręce załamawszy zawołała z płaczem: Kochana wróżko, a niemożnaby go ztamtąd sprowadzić? — Można, odrzekła wróżka — przyjdź jeno jutro tak rano, jak dzisiaj do téj opuszczonéj chaty, co tam za futorem stoi na pół rozwalona; a jeszcze jutro Charko będzie przy tobie. — Stało się, jak wróżka kazała: wnet po północy dziewczyna już była na oznaczoném miejscu, lecz czarownica, (taką bowiem była owa wróżka) niedała się uprzedzić, już ją dziewczyna zastała siedzącą przy ognisku nad garnkiem wrzących ziół, szepcącą tajemnicze słowa. Gdy weszła dziewczyna, czarownica powiedziała: w sam czas moja droga przychodzisz, twój Charko już się wybiera w podróż, teraz już go nudzi, on tęskni, a za chwilę będzie w drodze, jakże chcesz, czy mieć go żywcem, czy żeby choć cząstkę mieć jego na znak? bo gdy żywcem, to go puszczę górą nad lasy i góry, a gdy o znak tylko chodzi, że nieżyje, to go puszczę niżéj, aby się rozbił o lasy i góry. Niech żywy wróci, odrzekła dziewczyna. Czarownica z pęku kwiatów wydobyła jakiś suchy badylek i kładąc go pionowo we wrzący garnek, coś sobie szeptała; dziewcze blade i drzące siedziało na progu chaty; niebawem dało się słyszeć wołanie: pić, pić, pić, ach wody! — Gdy głos ten stał się wyraźnym, tak, że z niego można było miarkować, iż jest wprost nad chatą, czarownica szeptać przestała; wyjęła zwolna z garnka badylek; ogień zgasiła, a dziewczyna już uwiesiła się na ramionach Charka; lecz młodzieniec stał jak martwy, zimny, blady, drzący, odpychał jednak swą kochankę wymawiając te słowa; precz czarownico! Dziewczyna z razu go przepraszała, ogrzewała mu ręce i lica całunkami, on zawsze mówił: puść mię czarownico! W rozpaczy dziewcze przeklinało niewiernego, wyrzucało mu zdradę, jęczała, płakała; Charko z pogardą na wszystko odpowiadał: przeklęta czarownico! Żal wreście przebrał miarę; dziewczyna prosi staréj czarownicy, aby niewiernego zmienić w wilkołaka. Stara daje jéj zaklęty sznurek. Wówczas dziewczyna raz jeszcze ponawia swe prośby i groźby, a gdy te nic niepomagają, dany sobie sznurek zawiązuje na szyi kozakowi i wnet znikł człowiek, a dziewczynę rozdzierało rozjuszone wilczysko. — Stara czarownica zemknęła na kociubie kominem. Mówiono potém w sąsiednich foturach[1], że tego dnia okropnie wył wilk około pustki, gdzie znaleziono rozdarte ciało dziewczyny, był to jéj pogrzeb; wycie to powtarzało się każdy wieczór i ranek, a w całéj okolicy zaczęto mówić o szkodliwym wilkołaku, który porywa i zabija, oprócz dobytku, dzieci i dziewczęta. Jedną razą w siedm lat po tém zdarzeniu przyszedł do kosza zaporozkiego człowiek, mianujący siebie kozakiem Charkiem Makohonikiem; był obdarty, zmieniony, wynędzniały. W tém koledzy go poznali i gdzieby bywał, co porabiał? pytali. On im opowiedział wszystko, jak było i tém kończył, że wczoraj dopiero, kiedy wilkołakiem jeszcze przedzierał się przez tarniny, sznurek mu na szyi rozerwał się i on znowu został człowiekiem.