Podróż (Baudelaire, 1894)

LXII
Podróż.
1.

Dziecku, rozkochanemu w mapach i obrazkach —
Wszechświat — jego wielkiemu równy jest pragnieniu.
Jak olbrzymią jest ziemia w lamp wieczornych blaskach,
Jakże drobną jest ziemia w przeszłości wspomnieniu!


Pewnego ranka z mózgiem, w którym myśl się pali,
Z sercem pełnem rozpaczy, mar i namiętności —
Odpływamy, kołysząc z rytmem srebrnej fali
Naszych dusz nieskończoność — na mórz skończoności.

Ci — chcą uciec z ojczyzny, macochy złowrogiej;
Ci — rzucić swych kołysek zgrozę, a niektórzy,
Zatopione w kobiety oczach astrologi,
Swoją Cyrce tyrańską o zapachu róży.

Aby nie zezwierzęceć, szukają miraży,
Upajając się światła i przestrzeni trunkiem;
I lód, który ich mrozi; słońce, co ich żarzy,
Zwolna z nich pocałunek ściera za całunkiem.

Lecz prawdziwi wędrowcy są ci, którzy płyną,
Aby płynąć. I z sercem podobnem lekkiemu
Balonowi — przeznaczeń swych nigdy nie miną —
I zawsze mówią: Płyńmy! choć nie wiedzą czemu!

Ich żądze są jak chmury wyciem wichrów gnane,
Oni marzą, — jak rekrut walk pobojowiska —
Namiętności olbrzymie i nieokiełznane,
I nigdy duchom ludzkim — nieznane z nazwiska!

2.

Naśladujem, o zgrozo! wartałki i błoto
W ich skokach i w ich tańcu. Nawet sny trująca —
Ciekawość — serca nasze zalewa zgryzotą —
Niby Anioł okrutny, co biczuje słońca.

Szczególny los, w którym się cel wieczyście zmienia,
Co nigdzie może nie jest, albo może gdzieś-ci,
Dotąd człowiek jak warjat dąży bez wytchnienia
I nigdy nieziszczoną nadzieją się pieści.

Nasz duch jest szukającym Ikarji okrętem,
Wtem słychać głos: źrenicę otwórz swego oka!
Jakaś mgła swem śpiewaniem nęci nas zaklętem,
Brzmiąc: Szczęście — Sława — Miłość... Nie, to skał opoka...

Każda wyspa przez majtka z masztu dostrzeżona,
Zda się nam obiecanem z dawna Eldoradem;
Wyobraźnia nocnymi orgjami zmęczona,
Głaz odnajduje próżny — w świetle ranku bladem.

Czyli rzucić do morza tego nieszczęśliwca,
Kochanka fantastycznych krain? Czy w kajdany

Ma iść ten pijany majtek, Ameryk odkrywca,
Co zwielokrotnia przepaść przez Fatamorgany?

Tak to stary włóczęga, co się w błocie kiwa,
Marzy w mglistem powietrzu o raju tęczowym —
Oczarowanem okiem Wenecje odkrywa
Tam, gdzie nędzna chałupa lśni w blasku łojowym.

3.

Dziwni wędrowcy! Jakież historje szlachetne
Czytamy w waszych oczach, głębokich jak morza?
Otwórzcie nam pamięci waszej skrzynie świetne,
Klejnoty — z gwiazd utkane i z niebios przestworza.

Chcemy płynąć zasiadłszy fantazji okręty!
Więc, aby rozweselić nasze straszne nudy,
Przenieście na nasz duch, jak płótno rozciągnięty —
Waszych wspomnień obrazy z ich wszystkiemi cudy!

Mówcie, coście widzieli!...

4.

Widzieliśmy wody
I gwiazdy. Widzieliśmy też piaski bezludne —
I mimo liczne klęski, burze, niepogody —
Mieliśmy nieraz chwile, tak jak tutaj, nudne!


Chwała słońca na morzu, odzianem w fjolety,
Chwała grodów w purpurze zachodu słonecznej:
Krwawiły nasze serca, budziły podniety,
Aby w toni lazurów pogrążyć się wiecznej.

Bo najbogatsze miasta, najzłotsze pejzaże
Nie miały nigdy owej barwy tajemniczej,
Jaką mają przypadkiem z chmur zwite miraże,
I zawsześmy tonęli w wiecznych żądz goryczy.

Rozkosz w pragnieniu moce niezwalczone sieje.
— Pragnienie, stare drzewo, karmione rozkoszą,
Gdy pień ci potężnieje, kora ci twardnieje,
Konary twe wciąż wyżej w niebo się unoszą.

Czy wiecznie kwitnąć będziesz, bardziej niespożyte
Niż cyprys? — Jednakżeśmy starannie wybrali
Kilka szkiców na wasze albumy niesyte,
Bracia, którym jest piękne wszystko, co z oddali!

Więc widzieliśmy bogów z trąbiastemi nosy;
Trony, co pod ciężarem drogich cacek giną;
Czarodziejskie pałace, co na złote trzosy
Waszych wielkich bogaczów byłyby ruiną,


Suknie, co są dla oczu narkotycznym trunkiem;
Kobiety, co malują zęby i włos płowy;
I kuglarzy, co węże pieszczą pocałunkiem.

5.

I co jeszcze, co jeszcze?

6.

O, dziecinne głowy!

Ach, któż o najważniejszej rzeczy zapomina?
Bez szukania widzieliśmy wszędzie wokoło,
Gdzie tylko się unosi fatalna drabina —
Nieśmiertelnego grzechu postać niewesołą.

Kobieta — niewolnica — nędzna, dumna, głupia,
Co wielbi się bez śmiechu i kocha bez wstrętu;
Mąż jej, tyran zwierz, który chciwie żer swój skupia,
Niewolnik niewolnicy — i zdrój ścieków mętu.

Kat, który się weseli; ofiara co jęczy;
Święto, co krew rozlaną nasyca pachnidłem;
Tyranja, co swym jadem nerwy królów dręczy; —
Lud bezmyślnie chodzący pod biczów wędzidłem.


Rozmaite religje do naszej podobne,
A wszystkie prowadzące do niebiosów. Święci,
Co, jak zbytniki w łoża wchodzący ozdobne,
Stoją, rozpustą gwoździ męczeńskich opięci.

I ludzkość gadatliwa, genjuszem pijana,
A skazana na wieczne błędy i szaleństwo,
Wołając w agonji swej do Boga-Pana:
— O mój bliźni, mój Panie, rzucam ci przekleństwo!

I najmędrsi — odważni kochankowie szału,
Uciekający od tych głupich stad — w otchłanie,
Opjum, nieskończonego źródła ideału:
— Oto świata całego wieczne sprawozdanie.

7.

Gorzka wiedza, jaką się wyciąga z podróży!
Świat monotonny, mały jak dzisiaj, tak wprzódy,
Jutro — wiecznie — jednaki obraz nam powtórzy:
Jest to oaza zgrozy na pustyni nudy!

Czy odpłynąć, czy zostać? Zostań, jeśliś w stanie,
Płyń, gdy czas. Ten więc biegnie, tamten się ukrywa,
By żałobnego wroga omylić czuwanie,
By zmylić Czas. Lecz on jest, on stoi, on wzywa


Tych, co jak Żydy wieczne albo apostoły
Błądzą; dla których niedość ziemi ani morza,
By uciec stąd. Są inni — o duszy wesołej, —
Co umieją go zabić, nie rzucając łoża.

Gdy na koniec swą nogą stanie nam na karkach,
Wołajmy wtedy: Naprzód! pełnym szczęścia głosem,
Jak do Chin kiedyś w drobnych płynęliśmy barkach,
Z okiem utkwionem w niebo i rozwianym włosem,

Tak popłyniemy teraz na ocean Mroków —
I z radością młodzieńca w pierwszych dniach podróży
Usłyszym czarodziejskie głosy śród obłoków,
Śpiewające: O pójdźcie wy do nas, wy, którzy

Jesteście lotosowych owoców spragnieni!
Bo tu ich wiekuiste żniwo trwa przecudnie;
Tutaj czeka was kąpiel tęczowych promieni,
Bo tu lśni na lazurach wieczne popołudnie.

Poznajem drogie widma z ich pieśni życzliwej,
Pylady ku nam ręce wyciągają zdali.
Płyń do swojej Elektry, gdy chcesz być szczęśliwy!
Mówi nam ta, którąśmy niegdyś całowali.

8.

O Śmierci, stary wodzu, czas! Zakończ nasz lament —
Ten świat nas nudzi. Chcemy pić Nieskończoności!
Jeśli niebo i ziemia — czarne jak atrament —
Nasze serca — ty znasz je — pełne są światłości.

Pokrzep swoją trucizną naszą duszę biedną —
My chcemy — tak nam płonie mózg od ognia twego,
Iść w otchłań — Piekła? Nieba? To nam wszystko jedno,
Byle tam w Niewiadomej znaleźć coś nowego!

KONIEC.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Antoni Lange.