Podróż do środka Ziemi/29
←Rozdział XXVIII | Podróż do środka Ziemi Rozdział XXIX Juliusz Verne |
Rozdział XXX→ |
Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1897 r.
|
Powróciwszy do przytomności, spostrzegłem, że znajduję się w jakiemś napół ciemnem miejscu, złożony na miękkiem posłaniu z kołder. Stryj siedział przy mnie, śledząc bacznie resztek uciekającego już prawie życia. Gdym pierwszy raz odetchnął, porwał mię za rękę; gdym oczy otworzył, wydał krzyk radości.
– Żyje! żyje! – zawołał – Bogu niech będą dzięki!
– Żyję, mój stryju – rzekłem słabym głosem.
– Dziecię moje najdroższe! żyjesz? – mówił wzruszony – żyjesz!… i przyciskał mnie do piersi.
Oczy moje łez były pełne, serce mi żywiej bić poczęło! Ah mój Boże! nigdym się nie spodziewał takich dowodów miłości od profesora Lidenbrocka, którego miałem za istotę bez serca i uczucia.
W tej chwili Hans nadszedł. Gdy spostrzegł moją rękę w dłoniach stryja, śmiem twierdzić, że oczy jego wyrażały żywe zadowolenie.
– God dag! – wymówił Islandczyk stojąc przy mem posłaniu.
– Dzień dobry Hansie, dzień dobry! A teraz mój drogi stryju powiedz mi najprzód, gdzie jesteśmy w tej chwili?
– Jutro Axelu, jutro; dziś jesteś jeszcze bardzo osłabiony. Obłożyłem ci głowę kompresami, których nie można obsunąć; leż więc spokojnie, uśnij mój chłopcze, a jutro dowiesz się wszystkiego.
– Ależ przynajmniej powiedźcie mi, jaki dzień jest dzisiaj i która teraz godzina.
– Niedziela, 9-go sierpnia, godzina 11-ta wieczór; poprzestań na tem i do jutra już nie mów słowa.
Rzeczywiście byłem bardzo osłabiony; oczy mi się pomimowolnie zamknęły, potrzebowałem wypoczynku i spokojności. Usnąłem też niedługo, myśląc o tem, że przez całe cztery dni pozostawałem bez przytomności.
Nazajutrz ocknąwszy się spojrzałem najprzód naokoło siebie. Posłanie moje zrobione ze wszystkich kołder podróżnych jakie mieliśmy ze sobą, znajdowało się w prześlicznej grocie, ozdobionej pysznemi stalagmitami; grunt pokryty był drobniutkim i delikatnym piaskiem. Ani lampa Ruhmkorfa. ani pochodnie zapalone nie były, a jednak przez wąski otwór groty przedzierało się jakieś światełko. Uszu moich dochodził jakiś szmer niewyraźny, jakby bałwaniącej się wody.
Nie byłem w stanie zoryentować się jeszcze, czy naprawdę widzę to wszystko na jawie, czy też marzę tylko; a jednak ani wzrok mój, ani słuch do takiego stopnia mylić się nie mogły.
– Doprawdy – pomyślałem, wszak to promień światła dziennego przedziera się przez tę szczelinę; wszak to szmer wody płynącej słyszę! Albo się mylę, albo wróciliśmy na powierzchnię ziemi. Czyżby stryj wyrzekł się swego przedsięwzięcia, czy też wyprawa już szczęśliwie ukończona została?
Takie sobie zadawałem pytania, gdy wtem wszedł profesor.
– Dzień dobry Axelu – rzekł weseło – pewny jestem, że ci już lepiej.
– O! tak mój stryju – odpowiedziałem podnosząc się na posłaniu.
– Spodziewałem się tego, gdyż spałeś wybornie. Czuwaliśmy nad tobą z Hansem na przemiany i uważaliśmy, jak stopniowo stan twój się poprawia.
– W rzeczy samej, czuję się dziś bardzo silnym, a na dowód tego, zapraszam się na wasze śniadanie
– Dobrze mój chłopcze, dostaniesz jeść, bo już i gorączka minęła. Hans przyłożył na twe rany nie wiem już jaką maść sobie tylko znaną, i zaraz się zabliźniły. Tęgi to człowiek ten nasz pomocnik.
Tak rozmawiając, stryj przygotowywał dla mnie jakieś jedzenie które ja pomimo jego przestróg, z największą pochłaniałem chciwością, zarzucając go jednocześnie mnóstwem pytań, na które mi z wzorową odpowiadał cierpliwością.
Dowiedziałem się tedy, że upadłszy po ciemku, stoczyłem się aż na sam dół wązkiego przejścia prawie pionowego; że widać zawaliła się gdzieś podemną i stoczyła razem ogromna kupa kamieni tak wielkich, że najmniejszy z nich mógłby mnie zgnieść na miazgę, i że cudem jakimś uszedłszy śmierci, dostałem się w objęcia mego stryja, pokaleczony i bez życia prawie.
– Rzeczywiście – mówił stryj– mogłeś się był zabić z tysiąc razy, i na miłość Bozką zaklinam cię, bądź uważniejszym na przyszłość; pilnuj się nas lepiej, bo kto wie, czy poraz drugi spotkaćbyśmy się znowu zdołali.
– Stryj zaklina mnie – pomyślałem – abym się więcej z niemi nie rozłączał! więc podróż jeszcze widać nie skończona? Wzrok mój zapewne zdziwienie i żal wyrażał, bo profesor spytał mnie:
– Go ci to Axelu?
– Radbym cię o coś zapytać, stryju. Mówisz że jestem zdrów i bezpieczny?
– Tak jest, bezwątpienia!
– Wszystkie członki nienaruszone?
– Najniezawodniej.
– A moja głowa?
– Twoja głowa, oberwała wprawdzie kilka porządnych guzów, ale dotąd wybornie siedzi na karku.
– Otóż lękam się, czy mózg mój nie został naruszony.
– Naruszony?
– Tak. Tośmy jeszcze nie wrócili na powierzchnię ziemi?
– A nie!
– To chyba ja muszę być waryatem; boć przecie widzę wyraźnie światło dzienne, słyszę świst wiatru i szum bałwaniącej się wody morskiej.
– Ah! czy tylko dla tego masz być waryatem?
– Więc mi wytłomacz stryju…
– Nic ci tłomaczyć nie będę, bo to się wyjaśnić nieda; ale wkrótce zobaczysz i zrozumiesz, że nauka geologii nie wypowiedziała nam jeszcze ostatniego swego słowa.
Wyjdźmyż ztąd coprędzej – rzekłem podnosząc się niecierpliwie.
– Nie, Axelu, nie! powietrze mogłoby ci zaszkodzić.
– Powietrze?
– Tak, wiatr jest silny, nie mogę cię jeszcze narażać; jesteś mocno osłabiony.
– Ależ zapewniam cię stryju, że jestem zdrów zupełnie.
– Cierpliwości mój chłopcze, cierpliwości. Gdybyś wpadł w recydywę, narobiłbyś nam ciężkiego kłopotu, a drogę jeszcze nie małą możemy mieć przed sobą.
– Czy tak?
– Tak, tak, mój drogi! wypocznij sobie przez dziś, bo jutro siadamy na statek.
– Na statek!
Na tę wiadomość podskoczyłem z radości.
Wsiąść na statek!… więc mamy rzekę, jezioro, morze – słowem, mamy przed sobą jakaś przestrzeń wody i statek czekający, gotowy nas przyjąć na siebie!…
Ciekawość moja była zaostrzona do najwyższego stopnia. Stryj usiłował mnie powstrzymać, lecz w końcu ustąpił, widząc, że mniej mi szkody przyniesie zaspokojenie mych życzeń, aniżeli sama niecierpliwość.
Ubrałem się naprędce; dla wszelkiego bezpieczeństwa owinąłem się dobrze w dużą wełnianą kołdrę i wyszedłem z groty.