[35]IV.
— Co? poszedł? — zawołała Marta, przybiegając na hałas sprawiony trzaśnięciem furtki tak silnem, że aż się zatrząsł dom cały.
— A tak, poszedł — odrzekłem.
— A obiad?
— Nie będzie zapewne jadł obiadu.
— To i kolacya przepadła?
— Może być, że i bez kolacyi spać się położy.
— A jakże to być może — zawołała staruszka załamując ręce.
— Tak jest, poczciwa Marto; ani on, ani nikt w całym domu nic jeść nie będzie, dopóki stryj mój nie doczyta się pewnej bazgraniny, która według mnie, jest niepodobną do wyczytania. Tak mi przynajmniej oświadczył przed chwilą. [36] — O Jezu! a tożmy pomrzemy tym sposobem z głodu.
Byłem w głębi duszy przekonany, że z takim jak mój stryj człowiekiem, rzecz to była doprawdy bardzo podobna.
Staruszka naprawdę zestraszona, powróciła do kuchni z głośnym płaczem.
Gdym sam pozostał, przyszło mi naprzód na myśl, aby iść do Graüben i wszystko jej powiedzieć; ale jakżeż wyjść z domu? Profesor mógł powrócić co chwila — a gdyby mnie zapotrzebował? może zechce na nowo rozpocząć tę robotę logogryficzną, którejby się może i sam stary Edyp nie podjął.
Najrozsądniej więc było pozostać w domu i czekać. Właśnie też pewien mineralog z Besançon nadesłał nam niedawno kollekcyą geodów krzemieniowych, którą potrzeba było uporządkować: wziąłem się więc do roboty.
Zatrudnienie to jednak nie mogło mnie zająć całkowicie; wciąż chodziła mi po głowie ta dziwna sprawa starego dokumentu. Czułem się cały rozpalony i zgorączkowany, jakieś złowrogie przeczucie owładnęło umysł mój cały.
Po godzinnej prawie pracy, przyprowadziłem geody do zupełnego porządku, a nie mając co lepszego do roboty, zasiadłem w fotelu stryja, z rękami założonemi i głową zwieszoną. Zapaliłem na[37]stępnie fajkę, przypatrując się niedbale i bezmyślnie prawie, kółkom dymu z niej wychodzącym. Przysłuchi wałem się bacznie, czy kto nie nadchodzi; lecz nie. Przemyśliwałem nad tem, gdzie mógł być w tej chwili profesor? w jakiem do domu powróci usposobieniu? i tak dumając machinalnie wziąłem do ręki papier, na którym z podyktowania stryja, sam napisałem ową niezrozumiałą zagadkową seryę liter, bezładnie rozrzuconych; i jeszcze raz zadałem sobie pytanie coby to znaczyć miało?
Zacząłem przestawiać litery w rozmaity sposób, dochodząc skwapliwie, czy nie dadzą się z nich utworzyć jakie wyrazy — ale ani sposób. Czy je brać po dwie, po trzy, lub po pięć i sześć naraz wszystko to jedno: zawsze wypadnie coś niezrozumiałego; wprawdzie czternasta, piętnasta i szesnasta litery razem wzięte składały się na angielski wyraz „ice” — ośmdziesiąta czwarta, ośmdziesiąta piąta i ośmdziesiąta szósta formowały wyraz „sir” — nareszcie w środku całego napisu i na trzecim wierszu doszedłem do ułożenia łacińskich wyrazów „rota” — „mutabile” — „ira” — „nec” — „atra”.
Do licha — pomyślałem — z tych ostatnich wyrazów możnaby wnosić, że mój stryj nie mylił się co do języka, w jakim dokument mógł być napisany; a nawet na czwartym wierszu napotkałem wyraz „luco” który się tłomaczy przez „gaj święty” — lecz znowu na trzecim wierszu doczytać się można wy[38]razu „tabiled” formy zupełnie hebrajskiej; — na ostatnim zaś dostrzegłem wyrazy „mer” — „are” — „mere” pochodzenia czysto francuzkiego.
Doprawdy, można było rozum stracić. Cztery języki różne, w jednym głupim frazesie kilkowierszowym! Jakiż mógł być związek pomiędzy wyrazami „lód, pan, gniew, okrótny, gaj święty, zmienny, morze, łuk, matka”. — Dałoby się tu wprawdzie pokombinować morze z lodem, a w dokumencie pisanym po islandzku, nicby nie było dziwnego, że jest mowa? morzu lodowem; lecz z tego dojść znaczenia reszty kryptogramu, to nie tak łatwo doprawdy.
Walczyłem przeto z trudnością, nieprzełamaną prawie; w głowie mi się zawracało, wzrok miałem wytężony na papier złowrogi, leżący przedemną; sto trzydzieści dwie liter tańcowały mi przed oczyma, grupując się w najrozmaitsze pozy i kółka; byłem pod wpływem jakiejś hallucynacyi; tchu mi brakło widocznie, potrzebowałem trochę powietrza.
Obracając papier na wszystkie strony, nagle od końca samego wpadły mi w oko dwa wyrazy łacińskie zupełnie zrozumiałe, a mianowicie „eraterem” i „terrestre”.
Umysł mój rozjaśnił się niespodzianie; była to dla mnie wskazówka do dojścia prawdy — słowem znalazłem klucz tej zagadki. Cały dokument dał się odczytać płynnie, zaczynając od końca ku po[39]czątkowi, przy ułożeniu liter jakie ostatnio otrzymaliśmy. Wszystkie dowcipne kombinacye kochanego mojego profesora od razu się urzeczywistniały — nie omylił się także i co do języka, bo naprawdę była to łacina; ja zaś do tego tylko przyznać się mogę, że traf pomyślny naprowadził mnie na dobrą drogę; tak jednakże w pierwszej chwili byłem wzruszony i odurzony mym wynalazkiem, że w oczach mi się zaćmiło i przez kilka minut nic widzieć nie byłem w stanie. Nareszcie uspokoiwszy się nieco, przeszedłem dwa razy pokój na około, wypiłem szklankę wody i z całą zimną krwią, na jaką zdobyć się mogłem, zasiadłem w poważnym fotelu, pochyliłem się nad papierem na stole rozłożonym, a wskazując sobie palcem litera po literze, jednym tchem prawie na głos wyczytałem całość.
Czułem, jak zimny dreszcz przechodził mi po wszystkich członkach; strach mnie ogarnął okrutny; dowiedziałem się bowiem, że był człowiek, który miał odwagę dostać się aż...
Ah! — zawołałem skacząc do góry — o nie! nie! mój stryj nie dowie się tego. Jeszczeby tego tylko brakło, aby i jemu zachciało się próbować podobnej podróży. Taki jak on geolog zapalony — a! niedałby sobie przeperswadować, pojechałby niezawodnie i mnieby zabrał ze sobą, to więcej jak pewno, a z tej szalonej wycieczki nigdybyśmy już, nigdy nie powrócili. [40] Byłem przez chwilę w trudnem do opisania rozstrojeniu.
Nie, nie! nic z tego — krzyknąłem z energią — ponieważ mogę niedopuścić podobnej myśli do mego tyrana, uczynię to niezawodnie i wolę zaraz zniszczyć ten nieszczęsny świstek, aby on sam nie wpadł przypadkiem na myśl, która mnie do odczytania dokumentu doprowadziła.
Na kominku dogorywał ogień; schwyciłem papier przezemnie zapisany, i rękopism Saknussemm’a i już niecierpliwą, a zdecydowaną ręką miałem wszystko rzucić na rozpalone węgle, gdy nagle drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł mój stryj.