Podróż na wschód Azyi/25 lipca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Sapieha
Tytuł Podróż na wschód Azyi
Podtytuł 1888-1889
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Jeszcze Kałgan, 25 lipca.

Co to jest uczciwość? Ciekawe to studyum etyczno-psychologiczne (na dworze leje jak z konwi — a ja zły jestem na swego boya Chińczyka, który spróbował mię niegodnie oszukać — i dlatego o uczciwości filozofuję). Nader ciekawe byłoby studyum porównawcze o pojęciu, jakie pojedyncze indywidua, pojedyncze człony ludzkości mają o uczciwości. W każdym razie panuje w tej mierze najkolosalniejsza rozmaitość. To co w oczach Żyda lub Chińczyka jest uczciwem, przynajmniej względnie uczciwem, to w oczach przeciętnego chrześcijanina jest wprost złodziejstwem. A jednak jest pojęcie ogólne, kardynalne uczciwości, tak jak jest ogólne, kardynalne pojęcie czystości. Tylko, podobnie jak pojedyńcze rasy, według własnej wygody lub stopnia lenistwa, regulują pojęcie czystości, i jedne uważają dobrze wymydlone i wymyte czystą wodą ręce, twarz i nogi za czystość ciała, a drugie widzą też czystość w namazaniu nieumytych policzków czerwonym pudrem a szyi białym, i pomazaniu również czerwoną farbą paznogci lub dłoni — podobnie stopniują i zastosowują pojedyncze rasy uczciwość. Chińczyk, swoje wyobrażenie o uczciwości miaruje według tego, czy ma do czynienia z Chińczykiem czy z białym, i czy biały mniej lub więcej dokładnie się rachuje lub nie. Powyższą tyradę o czystości wywołała piękność chińska, którą mi mój gospodarz przedstawił. Istotnie zdziwiony byłem, że piękna nawet w naszem znaczeniu twarz się tu znachodziła. Śliczny miała zwłaszcza strój: głowa, długą, pięknie się fałdującą czarną szarfą jedwabną jak turbanem owinięta; we włosach pyszne, stare kolce i ozdoby ze srebra i bursztynu, na rękach i nogach podobne bransolety, szyja i piersi przykryte ślicznymi łańcuszkami filigranowymi, na palcach cudnej roboty srebrne futerały na paznogcie.
Zapomniałem zupełnie w swoim czasie jeszcze w Pekinie zanotować, iż przypadkiem spotkał mnie zaszczyt, niesłychany dotąd w mej karyerze. Oto w chwili gdym był w Pekinie, Standard londyński podał był wiadomość, datowaną z Szangaju, że rosyjska fregata wojenna zajęła wyspę zwaną Deer-Island, położoną na południowy wschód od portu koreańskiego Fusan, a to w celu, aby tam, podobnie jak przed paru laty Anglia w Port-Hamilton, założyć stacyę węglaną. Wiadomość ta, powtórzona przez kilka dzienników angielskich, nabrała o tyle rozgłosu w Anglii, iż Foreign Office widział się zniewolonym w drodze telegraficznej zażądać przez swego ministra w Pekinie, sir Johna Walsham, wyjaśnień. Ta okoliczność wywołała pewien ruch między strasznie znudzonymi reprezentantami mocarstw europejskich w Pekinie. Poseł rosyjski Kumany najspokojniej w świecie odpowiadał, że ani oficyalnie, ani prywatnie, nic zupełnie o zamiarze lub fakcie dokonanym zajęcia owej wyspy przez Rosyę nie słyszał, że przeto musi rzecz tę za kaczkę dziennikarską uważać. Ketteler, dbały o swą reputacyę, usłyszawszy kiedyś ode mnie, że przez Koreę do Chin przejeżdżałem, i to około 14 czy 15 czerwca b. r., więc właśnie w czasie krytycznym, obsypał mnie rozmaitemi pytaniami, a wreszcie w owym berichcie do Berlina powołał się na mnie, jako na świadka niemal naocznego, że w owym czasie, w Fusan, więc w bezpośredniej blizkości wyspy w mowie będącej, nic o takowej okupacyi nie wiedziano. (Niestety, obaj omyliliśmy się — wprawdzie istotnie wówczas w Fusan nikt nic nie wiedział, ale mimo to okupacya była).
Wczoraj wieczorem spacer konny z moim gospodarzem po mieście. Rektyfikuję najpierw to, com wyżej powiedział, jakoby mury i brama, przez którą mnie z grzeczności po zachodzie słońca puszczono, były bramą i murami miasta. Miasto jako takie (wbrew ogólnej regule) murów nie posiada. Brama, przez którą przejeżdżałem, jest to po prostu rodzaj rogatki celnej; tu się kończy rejon celny cesarstwa chińskiego i opłaca się cło wchodowe i wychodowe. Mongolia więc nie leży już w granicach niebieskiego imperyum pod względem celnym. W czasie tego spaceru konstatuję coraz bardziej, że Kałgan należy do ciekawszych miejscowości w Chinach. Tu się widzi w ulicy pełnej charakteru nader oryginalnego, cztery rozmaite typy: Chińczyków, Mongołów, Czaharów i Mandżurów. Mandżura od Chińczyka istotnie na pierwszy rzut oka rozpoznać trudno. Za to Czahary widne na pół mili. Noszą suknie kolorem podobne do mongolskich, brudno oliwkowe; brud ich przechodzi wszystko co widziane. Noszą warkocz; wielu między nimi ciemnych blondynów; rysy u niektórych zbliżają się bardziej do typu mongolskiego, nieco do typów fińskich zachodnio-azyatyckich ras. Mongoł podobnie jak Czahar ubrany, tylko bez warkocza, łeb golony zupełnie.

Dziś po obiedzie — przy którym regularnie się pojawia jako zupa klasycznie dobra szczi, tj. rosół z wołowiny, z kapustą i innemi jarzynami i ogromnymi kawałami sztuki mięsa, pływającymi po rosole — toczy się rozmowa, bo na dwór się puszczać trudno, leje bowiem bez pamięci. Niestety, fatalnie ta konwersacya idzie, bo moje znajomości języka rosyjskiego są minimalne. Wspomniałem kiedyś nazwisko Sanguszków!
Mój gospodarz zaraz pyta: czy to ten kniaź Sanguszko, co ma sàharne zawody, czyli fabryki cukru? czytał o nim gdzieś i kiedyś. Dziwić się nie przestaję, jak moje specyalnie nazwisko między Rosyanami jest znane, zapewnie z historyi Dymitra Samozwańca i z czasów Katarzyny I.

Deszcz leje, wyjazd niemożliwy; Bóg raczy wiedzieć, kiedy będę mógł ruszyć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Sapieha.