Podróż na wschód Azyi/6 kwietnia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż na wschód Azyi |
Podtytuł | 1888-1889 |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jestem w »raju japońskim«, — tak nazywają to miasto Japończycy — istotnie w starej, niedostępnej stolicy, w Rzymie, raczej w Mekce Japonii. I gdyby nie to, że uchodzę za członka legacyi, nigdybym się tu nie dostał, a przynajmniej nicbym nie mógł zwiedzić.
Przedwczoraj zwiedzałem groby mikadów. Umyślnie o pozwolenie telegrafowałem do Tokio; od ministerstwa domu cesarskiego przyszło telegraficzne pozwolenie. Przyjeżdżam z księdzem Compagnon, z drugim misyonarzem, z moim przewodnikiem i z urzędnikiem extra delegowanym od urzędu zawiadującego pałacami cesarskimi. Bonza stary, zawiadujący również świątynią gdzie są groby, ubrdał sobie, że mi nie pokaże pewnej części, a mianowicie grobów dawnych Mikadów 43-ch i zęba Buddy, przechowywanego w świątyni obok grobów położonej. Zamiast odrazu wyjechać z argumentem, który wytoczył po półtoragodzinnem certowaniu się, i przed którym musiałem ustąpić, tj. że, by same groby widzieć, trzeba jeszcze specyalnego pozwolenia samegoż panującego — kręcił i matał ten istnie szczwany lis, łgając przez półtorej godziny niestworzone rzeczy — dlaczego? — byle kłamać! bo to jego druga natura, potrzeba jego natury, on inaczej nie umie.
Wogóle w tym »Rzymie japońskim« co 50 kroków prawie spotyka się świątynię wielką lub małą, a wszystko Buddzie hołduje. Religia państwa, szintoici, prawie zupełnie tu nie reprezentowani! — Nader ciekawa była następnie wizyta w pałacach czy zamkach tutejszych. Jest ich dwa opodal jeden od drugiego; jeden, to dawna, odwieczna rezydencya Mikadów cesarzy; drugi, również stara rezydencya sajgunów-majordomów japońskich, co przez wieki oddając z ojca na syna, z rodziny na rodzinę swą władzę, jako zastępcy cesarza, jego pierwsi doradcy, panowali tu faktycznie. Pałac Mikadów, ich odwieczne więzienie, jak wszystko, z białego sosnowego drzewa, kryte grubo słomą ryżową, i bambusem; ornamentyki prawie żadnej — istna świątynia! — bo Mikado, to bożyszcze. Tu znać i czuć, że ten, kogo tu trzymano a trzymał go sajgun — uważany był i uważał się sam za Boga, więc tylko religijnym praktykom oddany, przed światem zakryty, ani sam świata, ani świat jego nigdy nie oglądał.
Pałac sajgunów — kontrast najzupełniejszy! Przepych więcej niż monarszy, a choć wszystko znowu z tego samego arcypięknego sosnowego i cedrowego drzewa, to jednak bogate niesłychanie rzeźby, wspaniałe sufity, ściany okryte cudownej piękności, nieporównanej ceny malowidłami na złocie, świadczą o potędze, bogactwie, niezmiernie wysokim stopniu cywilizacyi, gustu artystycznego i zmysłu tych co tu mieszkali. Tu czuć panów, co się panoszyli — co, cesarza-boga zamknąwszy w rodzaju świątyni, jemu i światu wytłumaczywszy, że on dla nieba, a niebo dla niego, trzęśli kilkudziesięciomilionowym narodem, i to przez wieki. Tomy o tym temacie napisano, tomy jeszcze napisaćby można! — nie ja w możności spisania tych tomów, bo i czasu i zdolności nie mam po temu. — Conditi sine qua non, siedzieć tu lat 10 do 20, nauczyć się po japońsku i tłumaczyć, kompilować dzieła starożytne! Zresztą nic lepszego napisać nikt nie może, jak napisał o tych pałacach baron Hübner. Prócz pałaców owych, wiele ciekawych i pięknych miejsc, budowli, więc świątyń, klasztorów buddystowskich zwiedziłem. W szczegóły się nie chcę i nie mogę wdawać. Patrząc na dzieła japońskie, mimowoli się pytanie nasuwa, w jakimże stosunku ta cywilizacja do naszej stoi? kto wyżej, kto niżej? kto bardziej do ogólnie pięknego, wielkiego absolutnie się zbliżył?! Oto temat do odczytu, przy którym, jak w turnieju, łatwoby złocistą koronę zdobyć. Mnie dziś jeszcze sądzić trudno, za mało jeszcze wmyśleć się zdołałem w ducha Japonii; tyle jednak zdaje mi się bezsprzecznie powiedzieć można: w szczególe niezrównani! w całości — mali. Małe rzeczy, drobne, cudownie, nieporównanie wykonywają, na wielkie lepiej niech się nie porywają. Jest to rzeczywiście kraj małych rzeczy: szkatułeczek, nożyków, stoliczków, parawaników, domeczków, ogródków, choć proszę nadto literalnie tych dyminutywów nie tłumaczyć sobie. Ta małostkowość czy jest przyczyną, czy skutkiem małoduszności? — nie wiem; ale idzie z nią, z małem, ciasnem sercem w parze. A jednak nigdzie i nikt takich istnie cudów poświęcenia za ojczyznę, zwłaszcza za pana, za orędownika, takich cudów wierności i przywiązania nie zdziałał, jak dawni samuraje, rycerze-szlachta japońska, co mściła po latach, urazy nie własne, ale pańskie, co pomściwszy, z największym ducha spokojem, z uczuciem tylko spełnionego obowiązku, sama sobie w okrutny sposób życie odbierała. Pytanie jednak, co było powodem, przyczyną, pobudką tych wspaniałych aktów poświęcenia? czy przywiązanie do pana swego, czy przywiązanie do siebie scilicet do własnego honoru — do owego honoru, który alfą i omegą był w życiu tych ludzi, owego »honoru lub czci«, który nad wszystkiem górował, nadewszystko bo ponad bogów był czczonym?
Dzień dzisiejszy poświęcony był sprawunkom Neydharta, który przyjechał umyślnie do Kioto, by obstalować dla jakiegoś znajomego szkatułkę cloisonne u sławnego Hakimata. Po długiem szukaniu znaleźliśmy wreszcie i tę pracownię. Rzeczywiście arcyciekawa wycieczka! Daleko gdzieś w mieście, nader zresztą rozległem, jak wszystkie japońskie, w cichej, ukrytej prawie uliczce, w ślicznym domku japońskim, po którego fizyognomii nigdyby poznać nie można, że to jest fabryka, rezyduje ów dziś na świat cały sławny szkatułkarz. W pokoiku, gdzie nas przyjął, liczne medale i dyplomy świadczą, że gdziekolwiek się ze swemi dziełami pokaże, zbiera laury i wieńce. Pokazał nam swoją pracownię; tu patrzymy na tuzin przynajmniej artystów-męczenników, którzy siedząc na ziemi, zgarbieni, ślęczą nad robotą. Każdy inną farbę (proszek) między cieniutkie, jak pajęczyna, metalowe listewki, kontur rysunku odznaczające, cienkiemi jak szpilki dwoma stalowymi patyczkami wkłada.
Rozumie się, że wyroby, tyle pracy, oczu, czasu, wytrwałości, zgrabności, akuratności wymagające, nie mogą być tanie! Co prawda, ceny przechodzą wyobrażenie. Chciałem kupić dwa wazoniki na kwiaty, wysokości może 15—20 centymetrów mające: cena 100 dolarów = 200 złr. w. a. Dałem pokój, choć nie wiem, czy się jeszcze nie skuszę? Prześliczne bo to są rzeczy, zupełnie cudne. Gotowego nic zupełnie niema; wszystko co w robocie, obstalowane; trzeba czekać 3 miesiące na najmniejszą drobnostkę. Widziałem tam wazony obstalowane dla Mikada — idealne! 2000 dolarów cena; robią nad nimi przeszło rok, a zdaje się jeszcze sześciu miesięcy potrzebują by skończyć. Po zwiedzeniu jeszcze dwu świątyń, z których jedna ciekawa, bo zawiera aż 1000 figur Kwannony, bogini dobroczynności, o stu rzekomo rękach, a każda figura, choć na pozór jednakie, inną ma twarz, inny wyraz, inaczej owe ręce trzyma, inny słowem odcień dobroczynności w darach przedstawionej wyraża.