Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/10

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


10. Latanie skrzydłami i czuciem.

Więc wróciłem do medycyny, mniemając, ze się jéj po pierwszy raz uczę, jednakże w ciągu mych studiów, ocknęły się z zapomnienia wszystkie wprzódy tak mozolnie zebrane wiadomości i zdobyte doświadczenia. W zapomnieniu pozostało tylko to, co mi martwiące lub zasmucające myśli nasuwać mogło, a żem tych swowolnie nie budził z letargu, to się każdy domyśleć może. Czułem się szczęśliwym w nadziei jeszcze większego szczęścia, a skrzydła wyrastać mi zaczęły z początku jak małe biełki, a potém jak gałązki.
Już w końcu trzeciego tygodnia mego pobytu na księżycu, puszczałem się na rybie mego gospodarza nocną porą w obszar niebieski, potém bez pomocy ryby odbywałem ćwiczenia lotne w ogrodzie, nareszcie wlatywałem z ogrodu na wieżę i nazad, w końcu czwartego tygodnia latałem jak orzeł na tęgich ciemnobląd skrzydłach, które stały się dla mnie powodem niesłychanej dumy i roskoszy.
Często w tym czasie, oddając się gorliwie nauce i sztuce latania, myślałem o pięknéj Lawinii, siostrzenicy gospodarza, który zadowolony z mego postępowania i szczęścia, nie przestawał mi okazywać najczulszéj przyjaźni.
Nie wiem czemu mam przypisać to ciągłe zajęcie, którego przedmiotem była dla mnie ta obca, tylko z opowiadań Gerwida znana mi osoba. Lubiłem o niéj rozmawiać ze starym kawalerem i on także często wszczynał o niéj rozmowę, i jak się zdawało, żywił we mnie chęć poznania jéj może umyślnie, bym się nią zajął na dobre, jeszcze nim ją poznam. Dopiął tego, jeżeli takie były jego zamiary: może nawet za nadto skutecznie działały jego rozmowy, bo raz zagrzany, czy to własnej wyobraźni zapałem, czy téż nektarem winnym, któregom może użył za nadto wiele, wypiłem z méj poduszki oddech Lawinii, którym była nadęta, i od téj chwili jakiś nowy duch wstąpił w me ciało, odezwały się we mnie odgłosy jakichś dawnych, sympatycznych uczuć, drgających w duszy mojéj, jak chaotyczne harmonie ubiegłych wrażeń.
— Dostojny mój przyjacielu, rzekłem razu pewnego do Gerwida, jak téż wygląda twoja siostrzenica Lawinia? Daj mi jéj rysopis.
— Jak téż ją sobie malujesz w swéj wyobrażni z tego, co ci nieraz mówiłem o jej charakterze, temperamencie i humorze? odpowie Geiwid.
— Przedstawiam ją sobie wysoką, wysmukłą, białą, z niebieskiemi oczyma, długiemi jasnemi włosami i rozłożystemi skrzydłami złocistéj barwy.
— W niczém nie chybiłeś, opisałeś ją jak najdoskonaléj. Lecz któż ci powiedział, że tak wygląda? nie sposób, żebyś sobie mógł wymarzyć tak szczegółowe i prawdziwe wyobrażenie o nieznanéj ci osobie?
— Któż mi mógł powiedzieć jak wygląda, kiedy prócz ciebie z nikim do tych czas nie rozmawiałem na księżycu.
— To ci chyba ta poduszka, na któréj śpisz, wydała tajemnicę? rzecze Gerwid śmiejąc się do rozpuku, zacierając ręce z radości i bijąc się jak szalony skrzydłem w skrzydło.
Zarumieniłem się po uszy jak smarkacz złapany z ręką w cukierniczce, i zacząłem się gniewać, aby pokryć ogarniający mnie wstyd.
— Czego się tu wstydzić? rzecze stary Gerwid; ja w twoim wieku zjadłem raz różę, zmiętoszoną w ręku méj ubóstwionéj, tyś wypił.
— Ależ broń Boże! jakie dzikie przypuszczenie! ja miałbym ubóstwiać osobę, której wcale nie znam, i dopuścić się takiego szaleństwa z gutaperkową poduszką? Przecież jeszcze nie jestem waryatem.
— Ale jesteś rozkochanym, nic w tém tak złego, mój Nafirze. Owszem, pragnę cię przywiązać do księżyca węzłami nierozdzielnemi, żebyś nigdy nie zatęsknił do ziemi, na któréj wiele złego doznałeś, lubo z tego już nic nie pamiętasz. Jeśli wszystko tak pójdzie, jak się spodziewam i życzę, to będziesz małżonkiem Lawinii. Przedewszystkiém staraj się pozyskać łaski księcia wielkorządcy, któremu cię przedstawię jutro. Już jest uprzedzonym o twém przybyciu i pragnie cię poznać. Od niego głównie zależy twój los na księżycu, nie posiadając bowiem żadnych papierów, nie mógłbyś wejść w kategoryę prawnych mieszkańców księżyca, bez protekcyi jakiego wielkiego dygnitarza; dla tego téż nie ukazywałem cię nikomu, aby się nie dowiedziano pokątną drogą, że tu ukrywam jakiego zbiega z Ciemnostanu lub ze Snogrodu, za któregoby cię niezawodnie poczytano.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.