Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż po księżycu |
Podtytuł | odbyta przez Serafina Bolińskiego |
Wydawca | Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa |
Data wyd. | 1858 |
Druk | Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa |
Miejsce wyd. | Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Długo doktor Gerwid wpatrując się czule i bystro w oczy gościa swojego przemyśliwał, a nareszcie bijąc się z radości skrzydłami w głowę rzekł:
— Aha! wiem czego ci potrzeba mój młody, nieszczęśliwy synu ziemi, trzeba ci przedewszystkiém kąpieli w aqua oblivionis, to jest w wodzie zapomnienia. Pocóż pamiętać te wszystkie martwiące ciosy, które cię spotkały na ziemi? wyrzuć je z pamięci, inaczej niewiele skorzystasz z twego pobytu na księżycu.
— Czyż to pomoże taka kąpiel w wodzie zapomnienia, przeciw wspomnieniom, zebranym w ciągu lat dwudziestu sześciu? zarzucę doktorowi.
— Dwudziestu sześciu? zawoła Gerwid i doda z dowcipnym uśmiechem: a ile lat strawiłeś w ciągu tej podróży z ziemi do księżyca?
— Chwilę tylko, odpowiadam i rozliczywszy się z wrażeniami téj podróży, dodałem:
— Ale ta chwila, potrwała może ze sto lat, a może i więcéj....
— Może nie dalekim jesteś od prawdy, mój Panie Serafinie; ale bądź co bądź, kąpiel w wodzie zapomnienia potrzebna ci, przecież nie lękaj się tego środka pozbycia się choć na czas niejaki pamięci, twych dawnych kłopotów.
— Bynajmniéj! sam jestem lekarzem, i nie wierzę w jej skuteczność: ale kąpiel zawsze dobra po takiéj podróży.
— Więc daléj, oto woda w szklannéj wannie, zaraz do niéj naleję essencyi zapomnienia.
Wstąpiłem w kąpiel, zrzuciwszy szlafrok i pantofle.
Skrzydlaty doktor otworzył swą apteczkę, wmurowaną w ścianę, i wydobył z niéj butelkę z przezroczystym bezkolorowym płynem, którego wlał kwaterkę do kąpieli.
— Z czego się składa ten płyn, zwany essencyą zapomnienia? spytam.
— Z serc baletniczek, z mózgu wziętych lekarzy, leczących po kilkaset pacyentów na dzień, z policzka szulerów, z języka dentystów, z sumienia przedajnych sędziów, z łez bigota, z żołądka kaczki i z uczuciowości kury. Naturalnie, że wszystko to należycie wymoczone w spirytusie, dystylujemy i filtrujemy.
— Wybornyś mi mój kolego z tą apteką dynamiczno-psychologiczną, rzeknę śmiejąc się do rozpuku.
— To jednakże środek niezawodny, odpowie gospodarz.
— I to ma mi wyrugować z pamięci wrażenia, które mi się klinem wbiły w duszę?
— Wyruguje. U nas sztuka lekarska daleko zaszła, tak jak w ogóle wszystkie sztuki. Zaraz cię o tem przekonam. Patrz na ten globusik, wiszący u sufitu na cieniutkim druciku. Zgadłbyś, że to zegar mówiący i odpowiadający napytania? Spytam go się w języku, którym my przemawiamy w naszym kraju o godzinę, a zobaczysz co nastąpi.
Istotnie skrzydlaty doktor zwrócił się do globusika i przemówił kilka wyrazów dla mnie niezrozumiałych.
Globusik natychmiast odpowiedział kilka wyrazów także dla mnie niezrozumiałych, dźwięcznym i miłym głosem.
— To znaczy, że jest trzydzieści i siedm minut na dziesiątą, rzecze Gerwid, późniéj się nauczysz z łatwością naszego języka i będziesz mógł sprawdzać sto razy na dzień dobroć tego zegarka. Nie ma w tém żadnego cudu. U nas akustyka daleko zaszła. Telegrafy elektryczne u was dopiéro od lat kilku zaprowadzone, już są od dawna zarzucone u nas. Wibracyami powietrza, za pomocą metalowego przyrządu uderzonego przez głos, dokazujemy tych fizycznych cudów, i do przesyłania wiadomości już nie potrzebujemy drutów. Przecież znasz telegrafy elektryczne?
— Telegrafy elektryczne? zdaje mi się, że kiedyś wiedziałem co to jest, to coś takiego, niby poczta, niby iskry... odpowiem nie mogąc z pewnością przypomnieć, co właśnie jest telegraf elektryczny.
— Aha! kąpiel już zaczyna skutkować, powie uśmiechając się doktor, i daléj rozpowiada mi o postępie fizyki na księżycu, mianowicie o fotografii, malującéj w oka mgnieniu kolorami mieszkańców księżyca, przelatujących po powietrzu.
— Wystaw sobie, że każdą pannę, polkującą po powietrzu, możemy przenieść na płótno w wielkości naturalnéj i to kolorami, zaręczał Gerwid, i pytał mi się, czy i u nas panny jeszcze tańczą polkę.
— Nie przypominam sobie, odpowiem.
— A są u was ładne kobiety?
— Zdaje mi się że są.
— Kochałeś kiedy kobietę?
— Kochałem.
— A jakże jéj na imię było? spyta gospodarz z napiętą uwagą, ale niby to nawiasem.
— Malwina, odpowiem od razu.
— O! zanadto mało essencyi serca baletniczki w téj kąpieli, muszę jéj dolać, a wkrótce zapomni imienia swéj zubustwionéj, rzecze skrzydlaty doktor, i wylał w kąpiel cały swój zasób essencyi, nim mi zdołał wygładzić z pamięci imię kochanki.
Potém mię spytał o me własne imię.
Nie potrafiłem mu na to odpowiedzieć, istotnie zapomniałem jak się nazywam.
Z resztą wszystkiego tyczącego się mego życia na ziemi zapomniałem i przykrego doznałem uczucia, bo myśl moja błąkała się w próżni méj duszy, tak jak biedny wędrowiec w Saharze. Tylko to wiedziałem, że w tej ogromnej puszczy jest jakaś piękna Oaza, zwana Polską; lecz gdzie leży? i jak jest daleką? o tém najmniejszego nie miałem wyobrażenia. Bezwiedzowość, jest to puszcza w głowie, w sercu i w duszy.
— Wyrwij mnie z tego okropnego stanu, przeklęty czarnoksiężniku, bo się uduszę! krzyknąłem na gospodarza, przyskakując do niego z pięściami.
On tylko machnął skrzydłami i wskazał mi na mą własną głowę, a na niéj stojąc śmiał się do rozpuku, zupełnie jak opętany.
— Myślisz że cię w tym stanie pozostawię kochany mój przyjacielu, odebrałem ci pamięć przeszłości, ale pojętność twą spotęgowałem do najwyższego stopnia, i od téj chwili bez wysilenia nauczysz się w krótkim czasie wszystkiego, co my tutaj na księżycu wiemy. Nie stracisz na téj zamianie, ręczę ci za to. Oto w tym księgozbiorze kwintessencya wszystkich nauk przez was uprawianych....