Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część I/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poeta i świat |
Część | Część I |
Rozdział | XVII |
Pochodzenie | Poeta i świat |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Złoczów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część I Cały tekst |
Indeks stron |
Miła, po tobie znam taką postawę, —
Szukaj, jako chcesz, nie znajdziesz przyczyny,
Chyba, żeć milszy podobno kto inny.
Trzask z bicza! Goście? Nie, nie goście!
— To Marynia!
Gustaw spłonął cały i wyszedł z innymi na ganek; Franciszek śmiejąc się szydersko, z oka go nie spuszczał.
Z daleka widać było kocz czterokonny, a w nim dwie kobiety w kapeluszach z kwiatami, strojne, wesoło rozmawiające. Furman powtórzył biczowe powitanie i pojazd zatoczył się przed ganek. Gustaw spojrzał i nie poznał Marji.
Onaż to była czy nie? Marja lat dziecinnych, Marja z pod bzów kwitnących? Ta Marja była dojrzałą, poważną panną, bladą, piękną jak anioł, wystrojoną jak obraz cudowny; ale w jej twarzy malowało się tylko zimne zadumanie, i roztropna, wytrawionej kobiety rozwaga; brak w niej było tego uczucia, tej swobody, które Gustaw pamiętał.
Druga kobieta ospowata, czarna, wysoka, skoczyła za nią z pojazdu; poprawiając loki, przywitała się ze wszystkimi prędko, pochwyciła woreczek i torebkę z kocza i zaczęła gadać tak, jak młyn miele w czasie burzy, gadać bez oddechu, bez przestanku, oglądając się tylko, czy słuchają, plując w koło na ziemię, na niebo, na ludzi, zażywając tabakę i częstując nią wszystkich. Marynia nie poznała Gustawa, ukłoniła mu się zimno, i dumnie odwróciła się do matki i zapytała:
— Kto to taki?
— To Gustaw!
— Nie poznałam — odpowiedziała rumieniąc się trochę; a Gustawowi biednemu już się serce ścisnęło. Widział, że był zapomniany; widział to po stroju, po spojrzeniu przeczuł.
— A jak się ma pan Gustaw? — odezwała się Marynia głosem słodkim i lodowatym — tak dawnośmy się nie widzieli!
— Dawno! jak gdyby nigdy! — odpowiedział Gustaw smutnie. — Marynia poszła się ubierać, za nią pani Ostrowska i Franciszek. Gustaw smutny i przybity zimnem jej przyjęciem, został z rodzicami na ganku. Po chwili wziął kapelusz i czując łzy w oczach, poszedł do ogrodu, pod te same bzy dawniejsze!
A w pokoju Maryni, gdzie przed zwierciadłem ziewając po całonocnym tańcu poprawiała loki, żywa była rozmowa. Franciszek siedział w krześle. Pani Ostrowska chodziła po pokoju z tabaczką.
— Nie poznałaś Gustawa — mówił do Marji brat ze śmiechem — a wszak to pierwszy kochanek?
— Dajże mi z nim pokój — odezwała się z gniewem siostra — u ciebie każdy moim kochankiem.
— Cóż to ten pan Franciszek nie wymyśla — dodała pani Ostrowska — aby tylko gadać, któż zaś widział, wszakże to podobno cioteczny brat i ubogi?
— Jak turecki święty — odpowiedział Franciszek.
— Smutną też ma minę.
— A tobie jak się zdaje Maryniu? — zapytał śmiejąc się znowu.
— Nie uważałam — zawołała prędko — widzę, że mi już nim myślisz dokuczać, proszę z góry dać temu pokój! Bo mamie powiem.
— A cóż mi mama zrobi? — prawda, Ostrosiu?
— Co mówiłeś?
— Prawda, że koń siwy zawsze jest starszy od gniadego — powtórzył niby drwiąc Franciszek.
— Co?
— Pytałem się, czyście się dobrze na imieninach bawiły?
— Ale jak! — odpowiedziała pani Ostrowska ze zwykłą sobie szybkością. — Wystaw sobie: sto osób, lody, awantury, pióra, brylanty, awantury, tance! I ja tańcowałam, słowem awantury!
— Któż to tak był szczęśliwy, że z panią tańcował? — drwiąc ciągle, zapytał Franciszek. Ospowata i czarna pani Ostrowska odpowiedziała z krzywą miną:
— Wszyscy.
— Musiało braknąć kobiet?
Pani Ostrowska schwyciła się, dała klapsa Franciszkowi, pogroziła mu na nosie i wyjąwszy z woreczka karmelek zatabaczony, rozłamała go na dwoje, a mniejszą jego połowę podając Franciszkowi, rzekła z uśmiechem:
Słodkiem za gorzkie płacę.
— Bo jabym też gorzkiego nie przyjął — odpowiedział Franciszek. — Lecz! ach! zapomniałem — dodał — wszak z rąk Pani wszystko słodkiem? — I śmiał się, kręcił, paplał na wyścigi, z niewygadaną panią Ostrowską, aż póki Marynia nie poprawiła ubrania, loków, sukni i nie oznajmiła, że się chce położyć, bo ją głowa boli. Wyszli, a ona obejrzawszy się tylko, pobiegła sama do ogrodu i jakby przeczuciem trafiła na miejsce, w którem Gustaw smutny, zamyślony, siedział jak przed czterema laty!