[61]
Czy ty pamiętasz ten wieczór majowy,
Gdy w szał ironji wpadliśmy oboje,
[62]
Nielitosnemi wyśmiewając słowy
Własne tęsknoty, trwogi, niepokoje,
I ten błękitny urok, co do głowy
Przewiewa marzeń niepochwytnych roje,
I uniesienia, i pragnień wybuchy,
I wszystko, czem się karmić zwykły duchy?
Czy ty pamiętasz, jak, pełni goryczy,
Patrząc uana siebie oczyma smutnemi,
Z łez my szydzili, których nikt nie liczy.
I z beznadziejnych wysiłków tej ziemi,
I z ducha, który pełza niewolniczy,
Lub rwie się w górę skrzydły złamanemi...
I z mglistych celów, na które brak miary,
Z daremnej pracy — i ułudnej wiary?
I z tych porywów, w niemocy poczętych,
Po których ludzkość znów w mroki zapada;
Z błogosławionych duchów — i z przeklętych,
Co w nicość lecą, jak pyłków kaskada...
Z nieśmiertelności złudzeń nieujętych,
Zrodzonych w zmierzchu, jak dziwna ballada...
I z mędrców, którzy czołem zadumanem
Napróżno biją przed wielkiem nieznanem?..
[63]
I czy pamiętasz, jak z nagłym wybuchem
Gorzkiego śmiechu, co duszę rozrania,
Staliśmy bez słów, w rozdrażnieniu głuchem,
Przed tym olbrzymim znakiem zapytania,
Patrząc się okiem błyszczącem i suchem
W przepaść nicości, którą on osłania...
Aż tchu nam brakło — i tak ledwo żywi,
Staliśmy, zjęci zgrozą, nieszczęśliwi!
Tyś krzyknął wreszcie, by chociaż tym krzykiem
O rzeczywistość jakąś się zahaczyć...
Bośmy nie mogli już zwykłym językiem
Rozpaczy naszej i bólu tłómaczyć...
Jakto! być wiecznym złudzeń niewolnikiem?
Konać — i celu życia nie obaczyć?
I być rozbitym w ostatniej godzinie,
Jak pusta czara po wypitem winie?..
Och!.. I znów, milcząc, staliśmy tak chwilę
W otwartem oknie, tłumiąc serca bicie...
Gwiazdy, jak złote lecące motyle,
Roztrzęsły blaski po ciemnym błękicie...
Noc w królewskiego majestatu sile
Ciszy swej sama słuchała w zachwycie...
[64]
I żaden odgłos lekkiemi skrzydłami
Nie przewiał między ciszą tą — a nami.
Nie wiem, jak długo zaduma ta trwała;
Gdym się ocknęła, na czole twem bladem,
W niebo zwróconem, cicha jasność drżała,
Jak nieśmiertelnej potęgi dyadem...
Wzrok twój przebijał lazury, jak strzała...
Mnie łzy z źrenicy srebrnym biły gradem...
Aż wreszcie głosem, co duszę przejmuje,
Rzekłam: „On przecież jest tam!.. ja Go czuję!..”