[237]I.
Zeszlij nam, Panie, z czarnego klęsk dworu,
Zamykanego na rdzą krwawe klucze,
Raczej sinego anioła pomoru,
Co ma u zwiędłych ramion skrzydła krucze —
I jak nietoperz, albo nocne ptaki,
Lata nad ziemią lotami cichemi,
Bladych upiorów werbując orszaki —
I psy wyć ucząc, gdy chaty oniemi;
Zeszlij nam raczej z przepaści twych głębi
Ducha, co trzyma związane rzek końce,
Jak trzepocących się skrzydła gołębi,
A gdy je puści, to lecą szumiące —
I piór swych bystrych srebrzyste całuny
Wloką przez pola, kurhany, piołuny,
Chrzcząc je straszliwym chrztem — i bez imienia,
Lub dając imię — pustki i zniszczenia;
[238]
Zeszlij nam raczej mglistego anioła,
Co dmucha w kłosy puste, jak we fletnie,
l w ziemię kładzie dziatki małoletnie
I — „chleba" — skrzypem komór pustych wola,
I we łzach macza każdą łyżkę strawy,
I nie jest z jasnych aniołów, lecz — krwawy;
Zeszlij nam raczej pełnego skier ducha,
Co z trzaskiem w cichem powietrzu wybucha.
Jak pękająca meteorów raca,
A potem cały dziwnie się wyzłaca,
I z włosów strząsa gorące popioły,
I jak ptak siada płonący na drzewa,
I w czarne pióra dymu się odziewa
I leci, jako strącone anioły,
W gruzów — i ruin — i rozwalisk prochy,
Dziwnemi jęki zawodząc i szlochy;
Zeszlij nam raczej wszystkie Twoje klęski,
Niechaj tu chodzim, jak hufiec męczeński,
Bladzi od płaczu — i od smutków mgliści:
Lecz odejm od nas — ducha nienawiści!