[256]
Zgubionej w cichym i samotnym lesie,
O! jakie mi się wydają nędznemi
Walki, rozterki i burze tej ziemi,
Które tam w dole wiatr niesie!
Sprzeczne dnia hasła ni o jedno tętno
Nie przyśpieszają serca mego bicia;
Falą, przedsenną, falą beznamiętną,
Uderza we mnie puls życia.
Nad leśnym kwiatem schylam się marząca,
I wywróconych dębów depcę trony,
I słucham pieśni, którą ptak natchniony
W błękitach śpiewa dla słońca.
Na ścieżce mojej tańczą iskry złote,
Wśród szmaragdowych mchów; różowe wrzosy,
Trącone stopą, strząsają deszcz rosy;
W powietrzu czuję tęsknotę.
[257]
Czy są gdzie ludzio — nie wiem i nie pomnę
Ni ich miłości, ni ich nienawiści.
W świątynie ciszy wstępuję ogromne,
Z zielonych bluszczów i liści.
Samotność żarem na lica mi bije...
Po drzewach idą szelesty i dreszcze...
Ach! czy ja żyłam dotychczas? czy żyję?
Czy będę kiedy żyć jeszcze?
Za cichem szczęściem wyciągam ramiona...
Czyż, zawsze, zawsze mam tęsknić daremno?..
Przez liście olszy dnia jasność przyćmiona
Rzuca się łuną tajemną...
Nigdyż ustami nie dotknę tej czary,
Zkąd wzrokiem tylko chwyciłam płomienia?
Cisza — w przepaściach szmer słyszę i gwary,
I drżę — od liści tych drżenia.
Dusza się moja westchnieniem rozwiewa
W ulotne błyski, i mroki, i dźwięki...
— Stój! słyszę nutę znajomej piosenki...
Nie! to las szumi, to drzewa!
Wildniss.