[210]Głód.
Nie w purpurze jak pożary,
Co zdobywczą idą klęską,
W rozpuszczonych na wiatr szatach,
W dymów stalowej przyłbicy,
I ogniste swe sztandary,
Całe w róż płomiennych kwiatach,
Pod obłoki górą niosą, —
Co siadają jak motyle
Gorejące na wieżycy,
I w dzwon biją pieśń zwycięską,
I jednoczą w dzikiej sile
Coś z rumaka stepowego,
Gdy się zerwie z uździenicy,
I coś z nagłej błyskawicy,
Gdy z gromowej padnie chmury...
Nie w żelazie jako wojna,
Co z odkrytą piersią męską,
W łunach cała, w ręku z kosą,
Bohaterska i dostojna,
Grzmi pobudką na armatach
[211]
W takty serca młodzieńczego;
Orłem płomiennym się zrywa,
Jak przeczenie praw natury,
I jak meteor przelata
Ponad okręgami świata,
I okropność nawet swoją
Szeleszczącą sławy zbroją,
I błyskami swej purpury
Przed oczyma nam zakrywa...
Nie jak mór, w bólach wybladły,
Co tragicznym swym oddechem
Zieje, nie patrząc na kogo,
I straszliwie prostą drogą
Z beznamiętnym mknie pośpiechem,
Śmiertelnemi prześcieradły
Owijając nam stolice;
Co skrzydłami nietoperza
W marmurowy gmach uderza,
Rozsypując go w kostnice;
Co za sobą żgła swe wlecze,
I mogilnym tchnie powiewem,
Depcąc nagie drżące serca;
Co napada, jak morderca,
I obraca w piersiach miecze
Pełne jadu, pełne trądu;
I goreje jak pochodnia,
Zażegnięta bożym gniewem;
I za pierś chwyta przechodnia,
[212]
Bez wyroku, i bez sądu...
Ale nędzny, szpetny, siny,
Owinięty w mgieł łachmany,
Chyłkiem pełznąc poprzez pole
Najuboższej gdzieś krainy,
Kędy bladzi wyrobnicy
Noszą, od dnia urodzenia,
Aż do ostatniego tchnienia,
Kainowy znak: „niedola”, —
Zdawna już przepowiadany
Przeczuć ludu smętnem echem,
Łez strumieniem długich deszczy,
Gradem, co jak prorok wieszczy
Srebrne klątwy ciska z nieba,
Głuchym gromem nawałnicy,
I pochodem zbrojnym wód,
Głosem matek przeklinany,
Własnym trawiąc się oddechem,
Idzie bez kawałka chleba —
Głód!
Wygaszoną z łez źrenicą
Blaskom słońca naigrawa
I odsłania swą prawicą
Wszystkie nędze, wszystkie rany,
I szept pokus rzuca w ciszę...
I oskarża ziemię całą,
Że dla żywych jest za małą,
[213]
I przedstawia nam naturę,
Jak mściwego ludom wroga,
Co wypełnia krwawe prawa
Bez litości, i bez Boga,
I dowody swe ponure
Tysiącami grobów pisze...
Błędy, zbrodnie i wybuchy,
Straty żywych sił narodu,
Cofające ludzkość ruchy,
Noszą czarny napis: „z głodu!”
Myśl się przed nim cofa drżąca...
Oto idzie rozłakniony,
Depcąc pola i zagony
Pod oczyma gwiazd i słońca...
Gdyby jego mdłe wnętrzności
Płodne były, bez litości
Szarpałby swój własny płód...
Już wyciąga dłoń swą siną...
Biada! biada ci kraino!
Głód!