Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego/Żona. – Sen
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego |
Wydawca | Jan Nep. Bobrowicz |
Data wyd. | 1837 |
Druk | Breitkopf et Haertel |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Patrzno, czym się nieodmienił?
Dzisiem się przez sen ożenił.
Ach! bracie jaka wygoda,
W pierwszych nocach żona młoda!
Pomyśl sobie tylko proszę,
Jakie mogą być roskosze?
Aż mi jeszcze idzie ślina;
W piętnastu leciech dziewczyna,
Na twarzy z różą lilia,
Gembusia à la Davia.
Oczy duże, żywe, czarne,
Miłe, lubieżne, figlarne;
Usta świeże, ząbki czyste,
Piersi twarde i toczyste,
Rączka pulchna, nóżka mała,
Wszędzie równa piękność ciała.
Patrz wnetem się jej uchwycił
I pókim się nienasycił,
Starałem się robić dziwy,
Nigdy syty, zawsze chciwy.
Osobliwszą jakąś mocą,
Dzień był u mnie nawet nocą,
A choć w najdłuższej ciemnocie,
Niezbywało na ochocie.
Lecz z czasem ustały siły,
Te igraszki się sprzykrzyły:
Żona była jeszcze młoda,
W samym kwiecie jej uroda:
Tłum się gachów o nią kręci
Gdy ja nie mam do niej chęci.
Odpowiem, rzekłem, przed Bogiem,
Jeźli ją puszczę odłogiem,
I przez jakieś sentymenta
Dam zakopać jej talenta.
Nie jestem z siebie bogaty,
Będę z niej ciągnął intraty;
Żaden ubóstwem nie tyje,
Każdy z tego co ma, żyje.
Skorom się pozbył zazdrości,
Aż tu zaraz miałem gości;
Przybywali w mój dom różni,
Czuli, fircyki i możni.
Żona z każdym była grzecznie,
Starzy wzdychali serdecznie,
Fircyki mi się chlubili,
A bogaci zaś płacili.
Sprzyjało szczęście łaskawe,
Miałem dusie, i zabawę:
Ani mi zmieszały szyków,
Żarty drwiarzów, złość języków:
Zawszem na to mówił: przecie
Trzeba coś znaczyć na świecie.
Ach! jak błądzą lata młode!
Do czasu dzban nosi wodę,
To wszystko z czasem ustawa.
Przyszła ospa niełaskawa,
Groźnej jej zlękły się ręki
Śmiechy, umizgi i wdzięki
Uciekły, za niemi w ślaki
Wyniósł się też jaki taki.
Dali nam na miejsce swoje
Gniewy, zwady, niepokoje.
Poszły z wiatrem wszystkie zbiory,
Dary, grzeczności, honory.
Lecz moja kochana żona
Pańsko żyć przyzwyczajona,
Wkrótce zjadła swoje grosze
I mnie skubała potrosze.
Obu nas czekała nędza:
Szedłem czym prędzej do księdza.
«Mój ty Wielebny Prałacie,
«Tuszę że mi rozwód dacie.
«Oto mam przyczyny słuszne
«Jak cielesne, tak i duszne.
— Pojmuję, rzekł: twoje żądze,
Ale masz-że ty pieniądze?
Trzeba mi zapłacić wprzódy,
Niedają się tak rozwody. —
«Niech się Prałat upamięta!
«Oto są impedimenta.» —
To są tylko wszystko drwiny,
Bez dusiów nie ma przyczyny. —
Jam prawił morał z mej strony,
Lecz on był nieporuszony,
Z gniewem prośby me odrzucił;
Jam się tym czasem ocucił.